Hó is hó

avatar Autorem tego, wątpliwej wartości, bloga jest sufa...
Ostatnimi laty, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, wraz z jakimś szemranym towarzystwem, przejechał 66427.08 kilometrów. Od czasu do czasu był zmuszony uciekać przed żoną sąsiada oraz komornikiem, co kończyło się jazdą po polach i innych krzakach. Przypadek sprawił więc, że przejechał 30725.80 kilometrów w terenie. Przejechał także kiedyś jeża oraz na czerwonym świetle. Kręci najniższe średnie w tej części Euuropy... 19.56 km/h i w związku z tym wyprzedzają go kobiety w zaawansowanej ciąży oraz wyścigowe żółwie australijskie.
Więcej o nim.





Udostępnij



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team



Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







...każdy musi mieć taki kawałek na Stravie, gdzie jest pierwszy

Follow me on Strava



W dobrym tonie jest mieć cel...






Nieśmiertelny Bike Maraton. Nie wiem, czy jeszcze lubię tę nieśmiertelność, czy już mnie trochę nuży...






Cyklokarpaty... z każdym rokiem coraz smakowitsze

Cyklokarpaty




Z Wielką Raczą jesteśmy nadal pogniewani, wystrzega się ona mnie niczym ognia...
Poczynić zamierzam połówkę Trophy, czyli mege... podobnie, jak w latach już minionych.

MTB Trophy



Sudety MTB Challenge, żelazny punkt każdego sezonu
tym razem pod tajemniczą nazwą
Projekt Reaktywacja

Sudety MTB Challenge






2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

2013
button stats bikestats.pl

2012
button stats bikestats.pl

2011
button stats 

bikestats.pl

2010
button stats 

bikestats.pl

2009
button stats 

bikestats.pl

2008
button stats 

bikestats.pl

2007
button stats 

bikestats.pl



Od 2007 ukręciłem 66427.08 km

Z tego w terenie 30725.80 km (46.25 %)

Gdyby tak jechać non oraz stop,
to niechybnie można by się zmęczyć, kręcąc przez 141d 05h 22m

Najdłuższe wczasy w siodle to 08:54:32

Średnia za te wszystkie lata jest
jakby mało imponująca - 19.56 km/h

Najdłuższy dystans to 201 km

Maksymalnie w górę ujechałem 3014 m

Najwyższy punkt to 2298 m n.p.m.





Znajomi





Moje dzinrikisie




Mym powabnym ciałem
(a czasem także i duchem)
zajmuje się...









Archiwum bloga



rower rowery maraton rowerowy wyścig rowerowy sklep rowerowy serwis rowerowy bike bikemaraton bike maraton mtb kolarstwo górskie wyścig kolarski author scott specialized merida mavic kellys ktm cannondale accent
w sumie...
ukręciłem: 49.30
km
w terenie: 45.00 km
trwało to: 02:18
ze średnią: 21.43 km/h
Maksiu jechał: 36.00 km/h
temperatura: 18.0
tętno Maksa: 168 ( 87%)
tętno średnie: 127 ( 65%)
w górę: 166 m
kalorie: 751 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Żydowska kurewna

Wtorek, 10 maja 2016 · dodano: 10.05.2016 | Komentarze 3

~


Rockiego Balboa spotkaliśmy. W środku lasu. 
Hmm...


Pewnie wspominałem, że lubię mocno Manię. Kiedyś Mania, dziś Maria. Raczej.

"Budzi się we mnie gniew, gdy wolność osobista jest zagrożona"



Albo wolność, albo strach.



"Tak, wszystkie frazy w "Modern Holokaust" oparte są na autentycznych sformułowaniach z listów papierowych – bo są jeszcze tacy, którym się chce – i z maili. Kiedyś wyszliśmy z koncertu w jednym z klubów i na naszym busie było coś napisane. Pojawiały się w komentarzach pod czymś, co robię. Wszystko to są autentyczne rzeczy – poza "żydowską kurewną", którą sama stworzyłam."



~


w sumie...
ukręciłem: 71.60
km
w terenie: 0.00 km
trwało to: 02:43
ze średnią: 26.36 km/h
Maksiu jechał: 53.00 km/h
temperatura: 17.0
tętno Maksa: 160 ( 82%)
tętno średnie: 133 ( 68%)
w górę: 474 m
kalorie: 977 kcal
w towarzystwie:

Silence

Niedziela, 8 maja 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 1

~

Szszsz...






Taki cover.
Bardzo.


~

w sumie...
ukręciłem: 48.12
km
w terenie: 40.00 km
trwało to: 04:01
ze średnią: 11.98 km/h
Maksiu jechał: 67.00 km/h
temperatura: 19.0
tętno Maksa: 183 ( 94%)
tętno średnie: 150 ( 77%)
w górę: 1810 m
kalorie: 1800 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Khalil

Piątek, 6 maja 2016 · dodano: 07.05.2016 | Komentarze 9

~

Pojeździliśmy z marusią po zmarszczkach. Było zabawnie, były pokrzywione koła, powgniatane kaski, prostowanie jednych i drugich i takie tam różne hece. 
Zrobiliśmy nawet kilka zdjęć...











I miała być opowieść o fikołkach, porysowanych kaskach, pokrzywionych kołach, kilku kamyczkach pod tymi kołami oraz smaku Kofoli z kija... po czeskiej stronie Czantorii.
Opowieść może nawet byłaby zabawna, a przynajmniej taką udająca, ale.
Ale nie będzie.
Bo tak zwane życie, czy też los... potrafią czasem sprawić, że jest smuto jakby.
Z drugiej strony... mawiają, że życie tylko chwilami jest chujowe. W pozostałych momentach śpimy...


Nie rezygnuj z nadziei, nie daj się ponieść rozpaczy z powodu tego, co się stało. Opłakiwanie tego, co nie wróci, co zostało stracone bezpowrotnie, jest najgorszą z ludzkich słabości.
Rzekł Khalil Gibran, jakiś już czas temu.


To jest Domino.



Umm... to Majka.



Pewnie niektórzy z Was znają je osobiście. 
Majka mocno zachorowała. Dominika jeszcze nie, ale wet rzecze, że na bank się zaraziła.
Wet mówi także, że umrą. Nie zgadzam się z tym... ale jakoś radości, z powodu tego niezgadzania, wielkiej nie odczuwam.

Nie tak dawno temu rozmawiałem z Małgosią. Pokłosiem tych rozmów jest odrobinę inne postrzeganie rzeczywistości, świata etc. Nie żebym nagle oraz diametralnie dał się namówić na coś, co jest mi obce... skłaniam się ku tezie, że wymiana tych kilku myśli była dla mnie swoistym katalizatorem. Coś, co teraz wydaje się być coraz bardziej oczywiste, mieszkało sobie we mnie pochowane po różnych zakamarkach, w zaułkach czy też zwyczajnie... na strychu mych myśli.
Jedną z kilku wspomnianych oczywistości jest nasz, ludzi, stosunek do planety, a do zwierzaków szczególnie. I nie chodzi tylko o wykraczające poza wszelkie normy traktowanie ich w hodowlach ukierunkowanych na pozyskiwanie ich mięsa, futra czy też innych produktów ogólnie zwanych odzwierzęcymi. 

Powyższe można by zamknąć w ramy wegetarianizmu, weganizmu czy czegoś tam. I już.
Tyle, że nie o żadne ideologie, czy demonstracyjne postawy chodzi lecz o hmm... przebudzenie? 
O dopuszczenie do siebie myśli, że to co zastaliśmy na tej planecie w chwili narodzin, a później przez całe życie odbieraliśmy, jako normę... nie jest ani normalne, ani taki oczywiste. 
Jest wygodne nam, ludziom i wynika z odwiecznego uzurpowania sobie prawa do władania Ziemią. Ale przecież to my jesteśmy największymi szkodnikami na tej planecie. 
Zwierzęta nie są dla nas, one żyją dla samych siebie. To podobnie jak czarny człowiek nie jest dla białego, a kobieta dla mężczyzny (zaczerpnięte z jakiegoś mema na feju). 
Tak, na przestrzeni wieków udomowiliśmy wiele gatunków, skrzyżowaliśmy je i niektóre zaprzęgliśmy do pracy, inne beztrosko zabijamy i zjadamy, a jeszcze inne posiadamy dla przyjemności... i wmawiamy sobie, że one tego pragną. A może nie pragną?
Mógłbym o tym pisać i pisać, podawać przykłady, których kontrowersja zamyka się li tylko w tym, że przez wieki przywykliśmy do sloganów, że pies jest przyjacielem człowieka, że konie uwielbiają, gdy je dosiadamy, a koty są szczęśliwe, bo leżą nam na kolanach i słodko mruczą. 

I niewielu jest takich, którzy potrafią swą myślą wyjść poza stereotyp i poddać pod wątpliwość to, czy konie zapierdalające w Wielkiej Pardubickiej dostają orgazmu ze szczęścia, czy przeznaczeniem Szarika była kariera czołgisty, czy Domino i Maja są na świecie po to, by mruczeć na moich kolanach, a niedźwiedzie polarne w zoo marzą pokazywać się przez kraty jakimś pojebanym ludziom.

Po co o tym piszę?
Przecież nie po to, by kogokolwiek przekonać do zrezygnowania z wygody zjadania istot zamieszkujących tę planetę, czy też uznania, że wcale nie jesteśmy władcami zwierzaków. 
Piszę to, bo hmm... a jeśli moje kotki odejdą w niebyt, to czy myśląc tak, jak powyżej nie będę za jakiś czas chciał, by jednak zwierzaki owe mruczały słodko na moich kolanach?
A jeśli tak, to kto mi wręczy medal z wygrawerowanym tekstem "Dla największego hipokryty"?


To nadzieja sprawia, że ludzie żyją, ale to przede wszystkim ludzie pozwalają żyć nadziei.
Powiedział Jean François Bernardini, lider grupy I Muvrini, podczas koncertu akustycznego w trójkowym studiu imienia Agnieszki Osieckiej, ładnych klika lat temu ego.

Bywa, że spotykamy na swej drodze ludzi, których słowa zapadają w pamięć.

Tymczasem jestem przy nadziei, że Majka i Domino pozostaną.
Szukając pocieszenia, oddałem swe piersi w ręce Marcina, który pozwolił sobie na pewne darksidowe wariacje. 
Ale jakoś średnio mi to poprawiło humor, choć obrazek mocno udany jest... patrząc na niego subiektywnym przecież okiem.




~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą


w sumie...
ukręciłem: 57.42
km
w terenie: 52.00 km
trwało to: 02:22
ze średnią: 24.26 km/h
Maksiu jechał: 44.00 km/h
temperatura: 14.0
tętno Maksa: 172 ( 89%)
tętno średnie: 143 ( 74%)
w górę: 218 m
kalorie: 1011 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Repryza

Poniedziałek, 2 maja 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 5

~

W piątek za trzy księżyce pojechałbym po zmarszczkach... ale jako, że nikt mnie nie lubi, to zostałem sobie sam ze swoimi kaprysami. 
Takie zmarszczki albo takie, albo jeszcze inne lub też jeszcze całkiem inne...
Gdyby nie, to może szoszoński projekt "dookoła bloku"?
Chętni?
leszczyk?
marusia?



Czasami może spróbować ją wielbić, kochać, szanować. Ona zawsze go podziwia. Zwłaszcza kiedy ją całuje, choć robi to nie spalając… nie tyle kalorii, co samego siebie. Nie ma w tym artyzmu, głębokich treści, które przypisuje się, jakże trywialnej czynności – pocałunkowi. Robi to bez śladów podniecenia.
Ona myśli wtedy, że ma go tylko dla siebie.
On nazywa się wielkim niezależnym, ptakiem lecącym bez celu, wiatrem w rozpostartych ramionach… czasem pragnących ją trzymać. Piękne określenia, które można czytać niczym mantrę zapisaną na skrawku papierowej serwetki. Ona mówi – chcę kochać. On myśli – pozwolę się przelecieć. Dwa światy, które ograniczył jeden słownik pozorów, bądź też umowy. Handlują złudzeniami i własnym poczuciem bycia wyjątkowymi: jej – dla niego, jego – dla siebie w jej oczach, czy też świata…

A wiosna ma być piękna tego roku. Najpiękniejsza jest wiosna. Zawsze ślepa racjonalizmem.

~


w sumie...
ukręciłem: 32.70
km
w terenie: 23.00 km
trwało to: 02:48
ze średnią: 11.68 km/h
Maksiu jechał: 49.00 km/h
temperatura: 14.0
tętno Maksa: 166 ( 86%)
tętno średnie: 130 ( 67%)
w górę: 1258 m
kalorie: 1699 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Kraina łagodności

Piątek, 29 kwietnia 2016 · dodano: 29.04.2016 | Komentarze 3

~



– Czym się zajmujesz?
– Wieszam na ścianach marzenia innych ludzi.




Czasem drażni mnie to, że nie wyobrażam sobie nas tak... teatralnie. Drażni to, że nie podchodzimy pod scenariusze filmowe wtedy, kiedy ja tej teatralności potrzebuję (ale po co?).
Zwyczajnie, prawdziwie nas widzę .
Różnica wieku, wzrostu, upodobań... nie zatańczy ze mną gdzieś tam, nie puszczę mu kilku ulubionych kawałków z kilku płyt (a mam ich przecież setki). 
Ale przecież zabiorę Go na zabawę pod las, gdzie piosenki niosą się, niosą same i oprę mu głowę na ramieniu schylę się, nachylę do niego.
Bo przecież nikomu innemu nie puszczę Bazsarózsa i nikt mi przy tej piosence nie zdejmie majtek, o ile będę je miała na sobie... bo latem często chodzę bez. Nie wiem skąd - ale mam przeczucie, że wszystko zacznie się latem
Wkurza mnie to, że nie On mnie irytuje, tylko ja sama siebie. Że szukam... nie wiem czego, a nie trzymam się znaków. czy jak to nazwać.



~

w sumie...
ukręciłem: 18.60
km
w terenie: 18.00 km
trwało to: 02:03
ze średnią: 9.07 km/h
Maksiu jechał: 28.00 km/h
temperatura: 11.0
tętno Maksa: 162 ( 83%)
tętno średnie: 138 ( 71%)
w górę: 814 m
kalorie: 790 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Encuentro al amanecer

Wtorek, 26 kwietnia 2016 · dodano: 26.04.2016 | Komentarze 4

~

Są słowa. Znamy je. Słowa w obcych nam językach, słowa napuchnięte, ciepłe i tak smutne, że aż wstyd się przyznać. Nie znamy ich znaczenia, ale gdy ich słuchamy, wiemy że są o tym czymś, za czym się ogromnie tęskni i czego się potrzebuje najmocniej na świecie. Słowa szeptane w chwilach, których najbardziej pragniemy, powinny być mówione w języku Don Quijote de la Mancha.

Dziś Ada wyrwała mnie na randkę, pewnie dlatego, że  ja Jej wyrwać nie potrafiłem... to z powodu nieśmiałości mej ogromniej a nawet wrodzonej.
Umówiliśmy się, że nikt się o tym nie dowie, że będzie to tajemnicza tajemnica. Aż po grób.
To oczywiste. 



Kobieta, pewnym siebie, bo kobiecym głosem wskazała drogę i pojechaliśmy. Trwało to około godziny... wciąż milczałem, onieśmielony sytuacją będąc... chwilami owa cisza mogła wydać się niezręczną nawet. Ale nie, tak nie było, zdarzają się wszak momenty ciszy absolutnie pożądanej, wręcz zbliżającej dusze, a nawet scalającej ciała...

Zaczęliśmy delikatnie, bardzo delikatnie... niby przypadkowymi muśnięciami, taką grą wstępną, która zwiastuje dopiero grę wstępną, bo ponieważ Twisterem.



Byłem mocno spięty, nieśmiały, a nawet przestraszony niczym Benjamin, o którym w Cegle wspomina Rysiek Riedel (nie mam pojęcia skąd u Ryśka ten Benjamin)...

Ale.
Ale Ada, kobieta świadoma oraz wiedząca czego chce, z każdym oddechem, z każdym uderzeniem serca zdzierała zasłonę niepewności, w pył obracała moje obawy, swymi kocimi ruchami kpiła sobie ze strachu mnie toczącego... tak, było to swoiste Waterloo, a Ona dziś była Wellingtonem.



Jak widać, po kilku chwilach puściły mi wszelkie hamulce i oboje zaczęliśmy odpływać. Z tym, że Ada jakby pewniej i hmm... całą sobą.
Być tak nawet może, że drżała, ale moja gruboskórność nie pozwoliła mi tego doświadczyć, a zapytać nie śmiałem. Jeszcze nie.



Może są gdzieś, na krańcach świata ludzie, którzy przeżyli dłuższą grę wstępną, ale to raczej plotki...
Gdy już dotarliśmy do kresu... okazało się, że i owszem, do kresu. Gry wstępnej.

Ada, uroczym szeptem rzekła... "To co, maj darling... skosztujemy odrobiny emocji?"
Nie śmiałem odmówić. I przecież nie chciałem.
Odpłynęliśmy mniej więcej tutaj...



Były chwile, gdy traciłem oddech... gdy zamykałem oczy i skakałem w przepaść, mając pewność, że Ada w ostatniej chwili złapie mnie za przegub i nie pozwoli spaść. 
Tak się działo. No może raz jedyny pozwoliła, ale pewnie tylko po to, bym się nie zatracił w tym szaleństwie...

Gdy leżałem uspokajając oddech i zastanawiając się, czy zastawka mi nie pierdolnie z emocji... Ada wciąż nienasycona zapytała "Wydaje Ci się, że jesteśmy tu na wczasach? Może byłbyś tak miły i zadbał o moje przyjemności?" Obawiam się, że w Jej słowniku nie ma słowa "nie". 

Kolejny raz, w ciągu zaledwie dwóch godzin, sięgnęliśmy szczytu. 



Moja partnerka oddała się chwilowej zadumie, a może tylko nostalgii... hónołs. Wydaje mi się, że myślała o czymś mega przyjemnym (może o chwilach, sprzed chwil kilku?), bo na ostatnim obrazku (choć na poprzednich także) widać na Jej licu pewną satysfakcję, zadowolenie, a może nawet swego rodzaju spełnienie...



Zdjęcie powyższe jest po dwakroć wyjątkowe. 
Po pierwsze kroć, oboje przymykamy na nim oko, choć nie umawialiśmy się, iż tak uczynimy... magia, nic innego.
Po drugie kroć, jest to chyba pierwsze na skalę europejską, a może i światową zdjęcie takie z ręki zrobione. Za kilka lat ludzkość określi to mianem selfie, zrobi się z tego wcale nie tak mały ruch, będą produkowane kije do tego rodzaju zdjęć, a po pewnym czasie selfie zacznie ewoluować... na przykład w kierunku belfie, czyli autofotografii własnych... poszukajcie za kilka lat w Wiki, a może gógiel już coś wie na ten temat?

Ada na pożegnanie rzekła, że nie było aż tak źle, że rockuję nadzieję i może się tak zdarzyć, iż przyjdzie Jej ochota, by jeszcze kiedyś się zdarzyło. Umm... nie bierze pod uwagę, że przyzwyczajanie się do takich wyjebanych w kosmos przyjemności może uzależniać. 
No ale przecież nie odmówię...



***************
Może ktoś z Was jest, podobnie jak ja, estetą?
Muszę się pozbyć cudnej urody biżutów... 
Szczegóły tutaj.

~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą


w sumie...
ukręciłem: 73.81
km
w terenie: 0.00 km
trwało to: 02:45
ze średnią: 26.84 km/h
Maksiu jechał: 45.00 km/h
temperatura: 17.0
tętno Maksa: 178 ( 92%)
tętno średnie: 136 ( 70%)
w górę: 401 m
kalorie: 970 kcal
w towarzystwie:

Hold on to the dream

Czwartek, 21 kwietnia 2016 · dodano: 21.04.2016 | Komentarze 0

~

Tak naprawdę rodzimy się i umieramy w samotności. Gdzieś pomiędzy, mimochodem, mniej lub bardziej przypadkowo, spotykamy obcych nam ludzi i oszukujemy się, że to takie ważne.
Istnieje też przekonanie, że śmierć jest końcem wszystkiego.
Nieprawda.
To ciąg dalszy. Życie to kłamstwo, to iluzja. która chroni nas przed gniciem. Prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy martwi, albo właśnie umieramy…




Niedołężność ma tę pozytywną cechę, że wzrok działa inaczej odrobinę. Widać przez mgłę jakby delikatną tak. Pozytywne jest to z przyczyny smakowitej… wolę nagość Twą w zarysach, granicach określonych tym moim zamglonym postrzeganiem. Mógłbym przecież dotykać jej opuszkiem języka, ale hmm… to później.
Teraz tylko Twój profil poproszę.

W sztuce miłości, przeciwnie niż w sztuce wojny, nie chodzi o zadawanie obrażeń, lecz o sprowokowanie odpowiedzi. Wszak miłość, przeciwnie niż wojna, to teatr. A teatry są dla publiczności.

– Przekonaj mnie, że powinnam.
– Budzisz się rano obok faceta, którego kochasz, przytulasz go, pijesz z nim kakao, wychodząc całujesz przelotnie, a wieczorem jakiś dupek wypisuje twój akt zgonu.
– Nie udało ci się, no może trochę…
To było w poniedziałek, a może środa właśnie chyliła się ku końcowi.
Wstaliśmy, poszliśmy w kierunku wąskiego wyjścia, szła przede mną. Odwróciła się nagle, chwyciła mnie za nadgarstki i powiedziała:
– Chcę je spełnić.

~


w sumie...
ukręciłem: 18.48
km
w terenie: 17.00 km
trwało to: 01:50
ze średnią: 10.08 km/h
Maksiu jechał: 31.00 km/h
temperatura: 16.0
tętno Maksa: 163 ( 84%)
tętno średnie: 126 ( 65%)
w górę: 478 m
kalorie: 554 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Laurie

Niedziela, 17 kwietnia 2016 · dodano: 18.04.2016 | Komentarze 4

~

Laurie Anderson powiedziała kiedyś, że jest jeszcze jeden świat wirujący wewnątrz tego, który znamy. W sobotnią noc odnaleźliśmy wejście do tego świata.

Kolejność zdarzeń była, mniej więcej, taka...
Po sobotnim ścigu w Miękini, hurtowo, grupowo oraz gremialnie obraliśmy kierunek na Cerną Vodę, czyli znane Wam wszystkim Rychleby. Podróż upłynęła w atmosferze wzajemnego szacunku, zrozumienia oraz zachowaliśmy daleko idącą powściągliwość, by nie rzec, że powagę.

Do czasu.
Do chwili, gdy Ada nie wydobyła zza pazuchy wody mocno mineralnej, którą to podarował nam nasz the best friend, czyli Wierzba. Woda owa zawierała w sobie niezmiernie dużo pierwiastków magii, bo ponieważ nabyta została drogą kupna w Chorwacji. Osobiście przez Wierzbę.
Napój ów, to ów napój...



Jako, że pić po ścigu się chciało, to i skosztowaliśmy. Oczywiście, żeby wystarczyło na dłużej, piliśmy co drugą kolejkę. Po każdym zwilżeniu naszych ponętnych warg wodą magiczną czuliśmy się w obowiązku podzielić się tą radosną nowiną z kolegami jadącymi w drugim karze. Czyniliśmy to poprzez CB... reakcji i odpowiedzi naszych kolegów były nacechowane dużą dawką emocji, Tak dużą, że szoferzy ciężarówek, znani ze swego niewybrednego języka, poprosili byśmy zmienili kanał... w obawie, że nie dostaną rozgrzeszenia, gdy zechcą się wyspowiadać z tego, co usłyszeli.
Zmieniliśmy.
O zmierzchu dotarliśmy do celu naszej podróży.
Celem okazał się pensjonat klasy właściwej.
W powietrzu unosił się delikatny zapach swoistego La Belle Époque z lekką nutą Perceive. Tak, to zwiastowało niezwykłą noc, która zaczęła się dość banalnie.
Bo w kuchni...

Przyswoiliśmy kanapki mocy, skosztowaliśmy, po raz kolejny magicznej, chorwackiej wody, a także wina, które wyjął Buła... ale powykrzywiało nas dość znacznie, bo było... pół_fuj_słodkie. To nie był szczyt bezczelności... kiedyś Buła przyprowadził na imprezę wino... ró żo we (słownie: ró żo we). Rzec można, że nasz zacny kolega ewoluuje, a nawet rockuje nadzieje. Uzgodniliśmy z Adą, iż jest jeszcze na tyle plastyczny, że da się Go wyprowadzić na ludzi...
Po chwilach kilku przybyła niezła muza, czyli zaczęło się coś tak powoli kręcić... i właściwie nie było by pewnie większych sensacji gdyby nie dwójka niepełnowartościowych ludzi.
Trzylatków.
Przybył do nas człowiek z piętra i w śmiesznym, bo czeskim języku, opowiedział nam, że na górze są trzyletnie dzieci i nie podoba się im nasza muza... pewnie fani Nergala, a my graliśmy piochy Wiśniewskiego.
To był przełomowy moment tej magicznej nocy... jako, że jesteśmy zgodni, to zaprzestaliśmy katowania nie_całkiem_ludzi naszymi gustami muzycznymi. I wówczas Wyra, a może był to Mirjon, słabo pamiętam... wpadł na pomysł, że należy zabrać muzę, magiczne napoje i w takim towarzystwie przekroczyć wrota do innego świata...



Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wiele jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znają.

I owszem, ta brama prowadziła do życia, a nawet życia rozkosznego.
Za tą bramą odbyła się pierwsza runda You Can Dance...


Swego czasu posłanka Beger wspominała, że w oczach czasem coś tam się zapala... nie wiem, czy miała na myśli takie błyski właśnie, czy to tylko zwykłe dziobelskie ognie są...
Nie jest także żadną nowością, że duet Anja & Buła to nie tylko tancerze, lecz po części także i akrobaci... w gabinecie burmistrza Porecia wiszą ich foty z pamiętnej imprezy na plaży - tak gwoli przypomnienia:




Turbulencje powodowane ścieraniem się dwóch alternatywnych rzeczywistości przyczyniły się do pewnego ciał naszych rozedrgania, Z tej właśnie przyczyny niektóre obrazki wydają się być na pierwszy rzut oka nieostre. Nic bardziej mylnego... prawda jest taka, że wszystko to, co dzieje się w świecie wirującym wewnątrz wam znanego odbywa się nieprawdopodobnie szybko. Z akcentem na "nieprawdopodobnie". Nikt nie wymyślił jeszcze aparatu z migawką, która mogłaby nadążyć...

Mirjon i Wyra podczas kręcenia jednej ze scen teledysku do kawałka "Spojrzeć zza krat" grupy Stratus...



Śmiałkowie podróżujący pomiędzy wspominanymi już światami w pełnej krasie... no w prawie pełnej, bo szczęśliwym trafem powłóczysty wzrok Wyry pozostał poza kadrem.



[subtelne wyznania in progress]
Ada, wspominałem już może, że mógłbym polubić widok tak śmiejących się oczu, a nawet tuż po tym, gdy otworzę swoje?
[/end of subtelne wyznania]

Około trzeciej w nocy, otwarły się wrota będące granicą światów i ukazał się w nich właściciel pensjonatu. Ujrzał nasze dirty dancing, złapał się za swą czeską głowę i rzekł "To nie je prawda". Przy śniadaniu powiedział, że to się jeszcze nie zdarzyło, że zaprasza nas serdecznie na następne party i być może zamontuje w stodole stroboskopy oraz błyskającą kulę.
Ale.
To nie był koniec. Jeśli jest trzecia nad ranem, to oczywiście należy pójść na miasto. Zabraliśmy muzykę i poszliśmy. Nieopodal był klub, w którym właśnie zakończyła się jakaś impreza.
Na takie dictum odpaliliśmy imprezę alternatywną, na środku ulicy. Po kilku chwilach przyłączyli się miejscowi. Wraz z nimi przyłączyły się ich słodko pachnące liście.
Oraz Czeszki. Do czasu, gdy Wyra jął wyciągać w ich kierunku swe ociekające śliną (no bo przecież nie testosteronem) łapy. Wówczas pouciekały... jakoś się im nie dziwię.



To była druga, finałowa już, runda You Can Dance. Jako, że finałowa, to walka była zażarta... przetańczyliśmy około dwudziestu siedmiu kawałków, obiecując sobie, że ten już jest ostatni...
Po ostrej rywalizacji, jury wydało werdykt... zwyciężyliśmy wszyscy, z tym że niektórzy bardziej.

Wschodzące słońce wygoniło nas precz. Po krótkiej, bo dwugodzinnej dyspucie w kuchni na temat zasadności pięciominutowych orgazmów, zdublowanych punków G oraz seksów na stole, udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.

Dania tego samego następnego, przy śniadaniu gospodarz wyznał nam, że on nie lubi tego adwokata trzyletnich dzieci, który zrobił nam scenę o głośną muzę. Ale właściwie powinniśmy być mu wdzięczni... gdyby nie on, to nie otwarlibyśmy nigdy drzwi do innej rzeczywistości.

Chytry plan jest taki, że pewnego dnia rzucimy to wszytko i zamieszkamy na zawsze w wirującym świecie.
Chwilowe zaniki rozsądku staną się mniej chwilowe.


Po śniadaniu pojeździliśmy odrobinę po ścieżkach, ale tylko trochę. Na tyle trochę, że nie ma za bardzo o czym pisać.





~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą


w sumie...
ukręciłem: 47.81
km
w terenie: 35.00 km
trwało to: 02:38
ze średnią: 18.16 km/h
Maksiu jechał: 40.00 km/h
temperatura: 15.0
tętno Maksa: 189 ( 97%)
tętno średnie: 170 ( 88%)
w górę: 404 m
kalorie: 1673 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Poszukiwany poszkodowany

Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 18.04.2016 | Komentarze 4

~

Początek sezonu ścigowego to zwyczajowo płaskacz. Odkąd Murowana przeszła do historii, tym pierwszym płaskaczem jest Miękinia. Niby nic, żadna trudność... ale niestety, mocno źle będą wspominał tę sobotę. Poniżej opisana sytuacja uwiera mnie tu i tam... było tak:

Trzeci może czwarty kilometr... tłok, tasowanie, wyprzedzanie i takie tam. Ten początek, te pierwsze kilometry charakteryzują się tym, że trzeba podejmować decyzje w ułamku sekundy i  jedną z nich podjąłem złą. Bardzo złą.
Wjechałem przed kolegę, na grubość lakieru (tak mi się wydawało). Jednak musiało być ciaśniej... liznął mi koło i to był chyba koniec wyścigu dla Niego.

Zdecydowanie przyczyniłem się do tego wypadku... rzec można, że go spowodowałem.
Po zdarzeniu nie hamowałem, bo pewnie w tym tłumie zrobiłbym kolejny karambol, gdybym nacisnął klamki. Pomyślałem, że odnajdę człowieka po mecie... ale nie udało się.
Pytałem w biurze... mówili, że było kilku poszkodowanych, ale szczegółów nie znali. 

Chciałem napisać na forum BM, ale niestety... umarło. Może kiedyś zmartwychwstanie.
Może tą drogą się uda (powieszę też na frju)? 
Może przeczyta to poszkodowany, a może ktoś, kto Go zna.
Gdyby tak się stało, to proszę o kontakt na jacek[at]sufin.pl



Umm... 
Mimo wszystko słów kilka, być tak może, że zabawnych, zmuszony jestem napisać. Taki mam kontrakt. 
Ścig, jak już wspomniałem, płaski dość był. Niektórzy stękali, że błoto, ale czy ja wiem... może i odrobina była, ale przecież jakaś trudność być musi. 



Gdzieś, na jakiejś tam ścieżce, spadł mi łańcuch z powodu nieumiejętności mej (tak tak, ten śliczny)... założyłem go tak zawodowo, że wplątałem w napęd palec wskazujący... w sensie nie osobisty mój, tylko rękawiczkowy. Gdy go już wyszarpałem i niespiesznie ruszyłem, to po chwilach kilku doszła mnie Marta.
Bo niezła jest.
Później ja Ją dojechałem.
Po czym Ona mnie. 
A następnie dla odmiany ja Ją. 
I myślałem, że skończymy razem.
Nie było nam dane.

Marta postanowiła, na kilometr przed finiszem, wyrzucić swój łańcuch precz w krzaki... co widać na poniższym obrazku.



Ale znalazł się ktoś uprzejmy, wygrzebał go z krzaków, dał Jej i nakazał iście do mety. 
Hmm... tym oto sposobem Marta doszła tak, jak dochodzić się powinno.
Powoli.
A może po Pradze... hónołs.

Zdjęcia dzięki uprzejmości Asi i Eli. Dziękuję, dziewczęta.
Gdy zbliżałem się do Eli, przypomniała mi się fota Aśki z ubiegłorocznego Trophy



Postanowiłem także być sławny...



No OK, wyszło średnio, ale pierwsze kroki czasem bywają trudne. Aśka jeździ ostatnio tu i tam w ramach projektu "Trenuj z Jabłczyńską" i namawia do treningu różnych ludzi... to  i ja potrenuję.
Przed lustrem.
O bie cu ję.


Wyniki... no znakomite, inaczej być przecież nie mogło.
Drużynowo, muszkieterowo na pierwszym miejscu.
Spójrzcie na obrazek. Spójrzcie wnikliwie... bo jest wyjątkowo smakowity.



I co?
Widzicie to, co powinniście?
Nie?
Na obrazku da się zauważyć dwa puchary, dwie trzecie Zarządu GTA, Wyrę (niestety)... a to wszystko przyprawione szczyptą chili. 

Drugą kategorią, w której wyraźnie zaznaczyliśmy swoją obecność jest klasyfikacja rodzinna, bo taka jest także prowadzona w ramach BM. 
Oto wyniki...



Wyjeździliśmy także, co jest oczywistą oczywistością, dobre miejsca w klasyfikacjach indywidualnych, ale pozwolę sobie nie wymieniać nikogo z nazwiska, bo nie mam aż tyle miejsca wykupionego w bikestats.pl

Po ścigu udaliśmy się, niestety nie wszyscy (bo niektórzy powyrzucali łańcuchy, żeby mieć wymówkę), do braci Czechów, by... wypocząć i pobujać się, dnia następnego, po Rychlebach. 
Ale to już osobna, mocno sensacyjna opowieść... oczekujcie.

~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą, Ścig, BM


w sumie...
ukręciłem: 32.60
km
w terenie: 30.00 km
trwało to: 03:11
ze średnią: 10.24 km/h
Maksiu jechał: 46.40 km/h
temperatura: 13.0
tętno Maksa: 191 ( 98%)
tętno średnie: 152 ( 78%)
w górę: 1344 m
kalorie: 1707 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Esencjonalnie

Wtorek, 12 kwietnia 2016 · dodano: 12.04.2016 | Komentarze 0

~




Odrobinę stęskniłem się za smakiem mandarynek i zapachem gór.


Mandarynki smakowały równie wyśmienicie. 
Malinowskie nie zawiodły, są wciąż tak strome, jak rock temu i podobnie ośnieżone...



Śnieg śnieży nieprzerwanie.
Zima za oknem, zima w słuchawkach, zima w słowach.
Omija go, nie ona jedna. Nie widzą spierzchniętych ust, spuchniętych od dumy i przekrwionych pewnością siebie białek. Opuszczają wzrok, gdy myśli, że są niewystarczająco piękne, wilgotne, pociągające. Jest tego pewien nawet po wypiciu butelki podłej wódki, w towarzystwie sąsiada. Rano wkłada głowę pod zimną wodę i pół dnia nieubrany chodzi po mieszkaniu. Czasem siada. To jego nieubranie nie jest czyste…. podobnie jak plany na związek. Ale żałuje zatęchłego czasu na jakieś amatorki w białych kozakach. Chce kobiety pewnej siebie, znającej swą wartości – estradiolowego odbicia. Lustro się tłucze, on o tym nie wie i nie dopuszcza takiej możliwości… chce ją tak mocno, że jeszcze szybciej oddala się od niej.
O ile w ogóle istnieje. O ile tak naprawdę ktokolwiek istnieje dla niego.
Nozdrza musnął mu ledwo wyczuwalny, magiczny zapach Issey Miyake.

Znam mężczyznę, z którym planuję życie.
To życie nigdy nie będzie miało miejsca, ale jest najpiękniejszym z możliwych.


~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą