Hó is hó

avatar Autorem tego, wątpliwej wartości, bloga jest sufa...
Ostatnimi laty, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, wraz z jakimś szemranym towarzystwem, przejechał 66427.08 kilometrów. Od czasu do czasu był zmuszony uciekać przed żoną sąsiada oraz komornikiem, co kończyło się jazdą po polach i innych krzakach. Przypadek sprawił więc, że przejechał 30725.80 kilometrów w terenie. Przejechał także kiedyś jeża oraz na czerwonym świetle. Kręci najniższe średnie w tej części Euuropy... 19.56 km/h i w związku z tym wyprzedzają go kobiety w zaawansowanej ciąży oraz wyścigowe żółwie australijskie.
Więcej o nim.





Udostępnij



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team



Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







...każdy musi mieć taki kawałek na Stravie, gdzie jest pierwszy

Follow me on Strava



W dobrym tonie jest mieć cel...






Nieśmiertelny Bike Maraton. Nie wiem, czy jeszcze lubię tę nieśmiertelność, czy już mnie trochę nuży...






Cyklokarpaty... z każdym rokiem coraz smakowitsze

Cyklokarpaty




Z Wielką Raczą jesteśmy nadal pogniewani, wystrzega się ona mnie niczym ognia...
Poczynić zamierzam połówkę Trophy, czyli mege... podobnie, jak w latach już minionych.

MTB Trophy



Sudety MTB Challenge, żelazny punkt każdego sezonu
tym razem pod tajemniczą nazwą
Projekt Reaktywacja

Sudety MTB Challenge






2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

2013
button stats bikestats.pl

2012
button stats bikestats.pl

2011
button stats 

bikestats.pl

2010
button stats 

bikestats.pl

2009
button stats 

bikestats.pl

2008
button stats 

bikestats.pl

2007
button stats 

bikestats.pl



Od 2007 ukręciłem 66427.08 km

Z tego w terenie 30725.80 km (46.25 %)

Gdyby tak jechać non oraz stop,
to niechybnie można by się zmęczyć, kręcąc przez 141d 05h 22m

Najdłuższe wczasy w siodle to 08:54:32

Średnia za te wszystkie lata jest
jakby mało imponująca - 19.56 km/h

Najdłuższy dystans to 201 km

Maksymalnie w górę ujechałem 3014 m

Najwyższy punkt to 2298 m n.p.m.





Znajomi





Moje dzinrikisie




Mym powabnym ciałem
(a czasem także i duchem)
zajmuje się...









Archiwum bloga



rower rowery maraton rowerowy wyścig rowerowy sklep rowerowy serwis rowerowy bike bikemaraton bike maraton mtb kolarstwo górskie wyścig kolarski author scott specialized merida mavic kellys ktm cannondale accent
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2013

Dystans całkowity:679.88 km (w terenie 378.00 km; 55.60%)
Czas w ruchu:40:16
Średnia prędkość:16.88 km/h
Maksymalna prędkość:53.00 km/h
Suma podjazdów:9969 m
Maks. tętno maksymalne:192 (99 %)
Maks. tętno średnie:151 (78 %)
Suma kalorii:27876 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:67.99 km i 4h 01m
Więcej statystyk
w sumie...
ukręciłem: 35.87
km
w terenie: 30.00 km
trwało to: 02:12
ze średnią: 16.30 km/h
Maksiu jechał: 35.10 km/h
temperatura: 20.0
tętno Maksa: 171 ( 88%)
tętno średnie: 125 ( 64%)
w górę: 453 m
kalorie: 1266 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Kiedy przyjdzie dzień

Czwartek, 29 sierpnia 2013 · dodano: 29.08.2013 | Komentarze 10

~









Wakati siku inakuja kwamba unaniita Mimi kusema ni muziki wangu, ni kati yake pia.





Ten szczęśliwy dzień, to jest każdy dzień, żebym tylko głos Twój słyszał, nie zgubimy się.

~

w sumie...
ukręciłem: 105.07
km
w terenie: 0.00 km
trwało to: 03:48
ze średnią: 27.65 km/h
Maksiu jechał: 46.40 km/h
temperatura: 19.0
tętno Maksa: 177 ( 91%)
tętno średnie: 138 ( 71%)
w górę: 550 m
kalorie: 3900 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Run Like Hell

Poniedziałek, 26 sierpnia 2013 · dodano: 26.08.2013 | Komentarze 9

~

Pewnie zapomniałem wspomnieć, ale tydzień temu ego umówiony byłem z Rogerem. Dokładniej, to namówiliśmy się na owo tête-à-tête w okolicach listopada roku zeszłego. Jakoś wcześniej nie znalazłem chwili czasu wolnego, więc teraz dopiero udało się nam spotkać...



Roger, jak to ma w zwyczaju, zaprosił kilka osób. No nawet odrobinę więcej... musiał stadion wynająć. W stolycy. Naro dowy.

No...
Roger Waters, The Wall. Dla mnie to jakby machina czasu, powrót w tamte lata. To między innymi tej muzyki uczył mnie Piotr Kaczkowski.
Mocno sentymentalne było to spotkanie.
Niedosyt mam. Dość głęboki. Nagłośnienie było tak spierdolone, że już bardziej się nie dało. No może gorzej byłoby tylko wówczas, gdyby całkowicie zgasić fonię.
Żal.



Organizator, a za nim telewizory i radia ogłosili byli, że koncert był wspaniały, a nagłośnienie znakomite. Hmm... może byliśmy w zupełnie innych miejscach, a nawet różnych czasoprzestrzeniach.

W związku z tym pojechałem dziś w celu, by a mianowicie zrobić sobie zdjęcie autoportretowe, a nawet na nagrobek, jeśli się uda.
No ale jakie?... zapytałem się sam siebie.
Ładne musi być, odparłem pytającemu.

Zasięgnąłem do pamięci swej wgłąb mocno i żem sobie (nie mówi się żem - by Tiff) przypomniał różne wersje takich obrazków...

Oto krótki kurs czynienia autoportretów rowerowych...

Można zrobić taką fotę "na prinxa"




Da się także "na sufę", oraz w tej wersji są możliwe dwie podwersje






Ale chyba hitemn tego i następnego sezonu jest wersja "na Śledzia" (znana także pod nazwą "na Grzesia")



Głosy na powyższe wersje można oddawać do północy, a nawet do Północy Poetów.




Wojny nie można wygrać, tak samo, jak nie można wygrać trzęsienia ziemi.

~

w sumie...
ukręciłem: 25.80
km
w terenie: 23.00 km
trwało to: 02:05
ze średnią: 12.38 km/h
Maksiu jechał: 37.00 km/h
temperatura: 20.0
tętno Maksa: 192 ( 99%)
tętno średnie: 151 ( 78%)
w górę: 964 m
kalorie: 1388 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Hey, Teacher, leave us, kids alone!

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · dodano: 25.08.2013 | Komentarze 2

~

Wielkymy krokoma zbliża się wiekopomna chwyla, czyli pierwszy wrzesień... to taki dzień jest magiczny, co ticzerom średnio się on podoba oraz nie tylko im.
Ale są też dobre wieści.

Dziś, w wąskim mocno oraz tajnym gronie, na wyjazdowej sesji, wydumaliśmy chytry plan... jak Wam ten dzień osłodzić odrobinę.

Jeśli jesteś nauczycielem, belfrem lub inną ticzerką oraz nie tylko, to wdzięczność powinieneś czuć.
Zrobiliśmy to dla Was.
Remedium na Wasze smutki nazywa się Hołda Race i wystartuje w Bytomiu, pierwszego właśnie dnia miesiąca następnego.
Już jedna taka ympreza była, wiosną wczesną w Parku, co go Ziętek Jerzy, Jorgiem zwany, zbudował.
Wiosną bywało, miedzy innymi, tak:



Ale... wróćmy do dziś.
Część Wąskiego Grona, co ono obmyśliło Hołda Rejs stejdż tó, po zatwierdzeniu projektu przypieczętowało go tradycyjną górską pieczęciom.
Jeśli wydaje się Wam, że to jest wódka, to jesteście w mylnym błędzie. Szportowce wódki nie piją.



Nadal to samo Wąskie Grono, w trochę innej konfiguracji nadal zatwierdzało projekt, tym razem tradycyjną pieczęcią nizinną...



...a także tradycyjnym znakiem wodnym.



Po powyższym, wielokrotnym zatwierdzeniu, Grono Szanowne okazało swą radość...



Jeszcze tylko rzut oka w daleką oraz dość odległą dal...



...i ruszyliśmy w kierunku, a jakże, Orłowej.
Z Orłową, lat temu kilka ego temu wstecz, sobie konkurs urządziliśmy.
Po dzisiejszym starciu, na tablicy wyników widnieje:

Orłowa vs sufa 7:3

Ale... zanim doszło do starcia, to Szpec zauważył, że na kamieniu wygrzewa się wonsz. Postanowił go pogłaskać, ale wonsz zamiast dać mu japko, to pokąsał go dotkliwie...



Po przytuleniu Szpeca i wyszeptaniu mu do ucha obietnic z cyklu nigdy się nie spełniających, wypiliśmy lemoniadę z liśćmi mięty oraz lodem kruszonym. W promocji do lemoniady dawali naleśniki.
No to wzięliśmy.



I tak sobie minął dzień.

Hmm... to może o Hołdzie radzi byście byli się czegoś dowiedzieć?
OK.
Będzie zajebiście z przewagą zajebistości. Trasa zakręcona, jak domek ślimaka, i nie taka znów łatwa. A nawet, w niektórych fragmentach, mająca dość duży współczynnik niełatwości.
Całe to zamieszanie pod koniec wakacji będzie się kręciło tutaj:



Będzie kilka wyjątkowych sekcji, jak przystało ma tej rangi imprezę, sekcje się nazywają...

Rock Garden:




Mordor:



Sztywny Pal Azji:



...i jeszcze kilka innych ciekawostek też będzie.

Oraz mamy dla Was pamiątkę, cobyście sobie ją zabierali do tej nielubianej ticzerskiej roboty, aby się Wam lżej z bachorstwem workowało.



Jeśli jednak coś Wam strzeli do tych uczonych łbów i się nie stawicie, to może zdarzyć się i tak, że przez czas jakiś będziemy pogniewani, niestety.






- Dlaczego warto pytać Dawida?
- Bowie.



~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą


w sumie...
ukręciłem: 101.19
km
w terenie: 85.00 km
trwało to: 04:41
ze średnią: 21.61 km/h
Maksiu jechał: 39.60 km/h
temperatura: 28.0
tętno Maksa: 163 ( 84%)
tętno średnie: 124 ( 64%)
w górę: 538 m
kalorie: 2503 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Nędznie

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · dodano: 18.08.2013 | Komentarze 3

~

Dziś wszystko było, nie bójmy się tego słowa, nędzne...

Zaczęło się od dość nędznego ciostka. Byłoby całkiem może i smaczne, ale nie dość, że sprzedające śliniła obleśnie palce, to jeszcze zeżarła cały krym z ciostka. A co to za ciostko bez kryma?



Kilka chwil później wspięliśmy się na wysokość dość nędzną... jak widać, wieża ajfla to raczej nie była... napisałbym, że widok stamtąd był nędzny, ale Danka und Antek mogliby poczuć się dotknięci?



Szpec, spojrzawszy w daleką dal na drugi koniec jeziora, rzekł był, że to dość nędzna okolica i poproszę stąd precz...
No to udaliśmy się.



Przejeżdżając przez nędznie wyglądający lasek, Antek dostrzegł jakiś błysk. Nie tyle w oku moim, co w krzaku.
Zatrzymał się, sięgnął tamże i wydobył... bieliznę męską używaną intensywnie oraz wielokrotnie, marki Henderson, z wszytymi tu i ówdzie kryształkami Swarovskiego.
Na naszego nosa jest to bielizna operacyjna przeagenta Tomka. Ponoć tak przystrojony uwodził amatorki. Tylko po co w tak nędznym miejsu? I why zgubił owo odzienie? Ewakuować się był zmuszony cycóś?
Tak czy siak bieliznę zaprosiliśmy do siebie, nie opłukaliśmy jej z resztek agentowych feromonów i postawiliśmy u Alegra do sprzedaży. Za, oczywiście, dość nędzne pieniądze. Jaki agent, taka wartość bielizny jego...



W drodze do bak hom zatrzymaliśmy się na dworcu kolejowym, w celu by ujrzeć na własne, kaprawe oczy Pendolino, co ono się wychyla, jak jedzie dwieście pięćdziesiąt na godzinę... ale niekoniecznie w kraju cudu nad Wisłą.
Dworzec wyglądał dość nędznie. Pendolino nas olał, lodów także nie było.
Nawet w sprzedaży.





Nikt nie może ścierpieć podejrzenia, że o nic nie chodzi i, że nic nie wyniknie. Czy można szukać sensu nie wierząc w jego istnienie?


~

w sumie...
ukręciłem: 45.71
km
w terenie: 40.00 km
trwało to: 03:35
ze średnią: 12.76 km/h
Maksiu jechał: 50.60 km/h
temperatura: 18.0
tętno Maksa: 187 ( 96%)
tętno średnie: 150 ( 77%)
w górę: 1674 m
kalorie: 2582 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Poparzeni Kawą Trzy

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · dodano: 16.08.2013 | Komentarze 2

~

Bardzo mocno tajna plotka mówi, że w cyklu Powerade MTB Marathon ma odbyć się dodatkowa edycja. To ze względu na pogodę, która w tym sezonie nęka prawie każdy ścig tej serii, a także ze względu na ważny interes społeczny (było w stolicy Wielkopolski referendum w tej sprawie).
Ścig odbędzie się w Ustroniu, będzie miał numer 6 i 1/2 oraz nie będzie łatwy. Niełatwość polegać będzie na tym, że start wszystkich dystansów planowany jest na godzinę dwudziestą dwanaście.
Regulamin tej edycji (który także jest tajny - ma klauzulę "Przed przeczytaniem spalić") zabrania używania jakiegokolwiek oświetlenia.

W związku z powyższym, wyselekcjonowana grupa śmiałków udała się na objazd trasy.



Jak widać na powyższym obrazku, aby zasymulować warunki maksymalnie zbliżone do tych, które będą panowały podczas ścigu, jechaliśmy z czarnymi opaskami na oczach.

Na objazd trasy wyruszyło szesnaście osób, do mety dotarła piątka najtwardszych...



Trasa jest oczywiście tajna, ale na portalu Wikileaks pojawiły się przecieki. Oczywiście także tajne.
Ponoć ma mieć taki przebieg...



Oraz podczas finałowego poczęstunku poparzyłem się kawą.
Centralnie.
W wargę.






Jeśli masz zamiar pewnego pięknego dnia stworzyć coś wielkiego, to wiedz, że pewien piękny dzień jest właśnie dzisiaj.

~

w sumie...
ukręciłem: 90.79
km
w terenie: 80.00 km
trwało to: 04:28
ze średnią: 20.33 km/h
Maksiu jechał: 41.40 km/h
temperatura: 21.0
tętno Maksa: 180 ( 93%)
tętno średnie: 116 ( 60%)
w górę: 520 m
kalorie: 3191 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Po ciężkim ścigu w Korbielowie

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · dodano: 11.08.2013 | Komentarze 11

~

Wczoraj, na ścigu w Korbielowie nie było łatwo...
Rzekłbym nawet, że po nocnych opadach ośmiomilimetrowej burzy, było ciężko.
Tak ciężko, że aż się przestraszyłem i wymiękłem sobie.
W sensie, że nie wystartowałem nic a nic, a nawet wcale.



W związku z trudami korbielowskimi, dziś się regenerowałem, lansowałem oraz jadłem dorsza.
Bez frytek.

Oczywiście, podczas zadawania szyku pierwsze skrzypce grają wciąż buty. Jak widać, okoliczni wędkarze, a także zwędkowane przez nich ryby, byli pod niemałym wrażeniem.



Następnie spotkałem ekshibicjonistę z przykrótką nogawką. Rzeczony ex bawił się ciałem na drodze publicznej. Zawołałem straż wiejską, coby go zgarnęli.



Tym oto sposobem uchroniłem okoliczne dziatki oraz staruszki przed szokującym widokiem...
Pasjami ówjebjam czynić dobre óczynki oraz ptysie.



Koty mają sposoby, by być tu od zawsze, nawet jeśli dopiero co się pojawiły.

~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic


w sumie...
ukręciłem: 21.81
km
w terenie: 0.00 km
trwało to: 01:00
ze średnią: 21.81 km/h
Maksiu jechał: 44.00 km/h
temperatura: 27.0
tętno Maksa: 146 ( 75%)
tętno średnie: 113 ( 58%)
w górę: 164 m
kalorie: 735 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Iron Bike 2013

Piątek, 9 sierpnia 2013 · dodano: 09.08.2013 | Komentarze 7

~

Zanim o Iron Bike coś Wam opowiem, to jeszcze o Challenge... bo Gomole tam nie tylko się ścigały, także mocno się lansowaliśmy... lókajcie :)








































Iron Bike 2013...
Nie, nie było mnie tam. Nie sądzę, bym kiedykolwiek miał być, jestem za stary i za wąski, choć kręci mnie ten wyścig podobnie jak Monica Bellucci.

Tam nie ma przypadkowych ludzi. Ukończenie Iron Bike, to jak zdobycie Sagarmathy.
Pisałem o tym, co to jest za ścig tutaj.

Rok temu Matt miał dzwona w tunelach Fortezza di Fenestrelle. Obiecał, że tam wróci i zjedzie te 3966 schodów.
Wrócił.
Zjechał.


Matt zajął piąte miejsce.
Szesnasty był Tomek Sodowski, który dołączył do elitarnego grona Polaków - Finishserów Iron Bike.





Gdy spotkacie Tomka na którymś ze ścigów GG, to nie zapomnijcie Mu pogratulować, a jeśli pozwoli Wam umyć swój rower, to poczytujcie to jako zaszczyt.



Jedną z zalet bycia kotem, poza posiadaniem dziewięciu żywotów, jest o wiele prostsza teologia.

~

w sumie...
ukręciłem: 105.22
km
w terenie: 0.00 km
trwało to: 04:20
ze średnią: 24.28 km/h
Maksiu jechał: 43.60 km/h
temperatura: 32.0
tętno Maksa: 144 ( 74%)
tętno średnie: 115 ( 59%)
w górę: 467 m
kalorie: 3584 kcal
w towarzystwie:

Sudety MTB Challenge zza mojej kiery

Środa, 7 sierpnia 2013 · dodano: 07.08.2013 | Komentarze 12

~

Dziś po raz pierwszy od Challenge posadziłem swe zacne dupsko na siodełku... nie ma szału, ale da się powoli kręcić... ukręciłem więc kilka rozjazdowych kilometrów, przy okazji wspominając poprzedni, mocno sudecki tydzień...


Nie wiem dlaczego, ale w środowisku słyszy się głosy, że Challenge jest łatwiejszą etapówką niż Trophy.
Nie wydaje mi się.
Owszem, to inny ścig. Inne góry. Inna pogoda. Trudno znaleźć płaszczyznę, na której dałoby się te imprezy rzetelnie porównać.
Chociaż... znalazło by się kilka elementów, które są takie same. I tu i tam nie ma miękkiej gry - to imprezy dla mountainbikerów, posiadacze rowerów górskich mogliby mieć kłopoty.
Po ukończeniu obu tych imprez i założeniu na kark Finishera radość jest taka, że opisać trudno. No i ... niezapomniana atmosfera, fantastyczni ludzie, znakomita organizacja.

Jak było w tym rocku?

Jechałem w kategorii Masters, w dwuosobowej drużynie. Za żonę w tym związku, w dni parzyste robił Przemo, w pozostałe ja.



Prolog... to niekończące się osiem kilometrów uphila w ponad czterdziestostopniowym upale. Pięćset metrów w pionie. Tu po raz pierwszy pochyliłem pokornie głowę. Zacząłem w tempie, które być może byłoby w sam raz przy normalnej temperaturze... niestety, w połowie dystansu przegrałem ze wspomnianymi czterdziestoma stopniami oraz zrozumiałem, co miał na myśli wieszcz pisząc "Mierz siły na zamiary..."
Przemo podczas prologu był górą :)




W poniedziałek pierwszy etap z ziemi polskiej do czeskiej, czyli Kudowa - Kraliki. Trasa akurat na rozkręcenie, 89 km i 2200 w pionie - bez przygód. Jechało się zacnie, współpraca w zespole była wzorowa (i taka się utrzymała do samego końca), upał odrobinę odpuścił. Podczas tego etapu wlałem w siebie około sześciu litrów płynów... trzy lata temu ego wydawało mi się, że zakończyłem swój burzliwy związek z camelbakiem. Na Challenge odżyły łączące nas emocje... na bidonach mogłoby być trudno.
Na ostatnim bufecie spotkaliśmy Wyrę i Barszcza... no ejże, aż tak dobrze jedziemy? No nie... Wyra miał dzwona, pół godziny dochodził do siebie, wyglądał nieszczególnie, rozważał wycofkę, ale jakoś Mu przeszło i pojechali. Wieczorem magiczne dłonie fizjoterapeutek z Centrum Synergia przywróciły Wyrę światu i wyścigowi.






Wieczorem do Kralik dotarły pierwsze krople deszczu, tuż za nimi zameldował się przelotny opad burzy, który trwał... do nadrana.
To była dobra wiadomość, góry troszkę nasiąkły i trasa nie będzie pyliła. W znakomitych nastrojach ruszyliśmy do drugiego etapu. Przed nami 80 km oraz 2600 przewyższeń, z metą w Stroniu Śląskim.
Od tego dnia miało się zacząć prawdziwe ściganie. I tak też było. Kultowy czerwony do Międzygórza, wjazd na Śnieżnik i zjazd w oczekiwanym stylu Pure MTB, to te drobiazgi dla których chce się bywać na imprezach organizowanych przez Grześka Golonkę.


fot. BikeLife



I żeby nie było... na samym początku zjazdu ze Śnieżnika zrobiłem double OTB, co nie jest takie łatwe - spróbujcie kiedyś podwójnego fikołka z bikiem :)
Dotarliśmy do mety w niezłej kondycji oraz żądni dalszej zabawy... z małym (jeszcze małym) problemem. Remedium na ów problem nosi miano Sudocrem, tego wieczora nieśmiało zaczęliśmy się z nim zaprzyjaźniać...






Poranek w Stroniu zapowiadał powrót wysokich temperatur, na trasie okazało się, że nie taki upał straszny, jak go prognozy malowały. Temperaturowo było znośnie.
Trzeci etap to 60 km oraz 2000 w pionie - meta w Złotym Stoku. Ale to nie dystans ani przewyższenia stanowiły o trudności w tym dniu.
To singlowe neverendingstory. Z sześdziesięciu kilometrów, jakie liczył etap... siedemdziesiąt dwa to były singletracki właśnie. Korzenno kamieniste z Borówkową na koniec (która była najłatwiejszym elementem tego dnia). Zasadniczo to nie mam nic na przeciwko takim trasom, ale po kilku godzinach ciągłej koncentracji... boli wszystko, poczynając od centrali, a na paznokciach u stóp kończąc.





I hmm... to był także pierwszy dzień naszych drobnych awarii.
W sektorze, na dwie minuty przed startem zauważyłem, że mam luźną lewą manetkę przerzutki, ledwo się trzymała. Pokazałem Przemkowi... nie był zachwycony.
Szczęśliwie etap rozpoczynał się rundą honorową w Stroniu. Wśród kibiców stała załoga Centrum Synergia (szczegóły o ekipie spod znaku cudownych dłoni poniżej). Gdy przejeżdżaliśmy obok nich, Przemo zdążył krzyknąć, że mamy awarię i żeby złapali nas gdzieś na trasie oraz w miarę szybko.





Dotarli na jakieś totalne zadupie, tak mniej więcej był to 10 kilometr. Jechałem już wtedy na jednym blacie z przodu - manetka odpadła zupełnie (śruba była za krótka, trzymała wcześniej może na dwa zwoje... się spsóły i wylatała).
Szybki serwis, dopasowanie śrubki i jedziemy dalej. Straciliśmy tam może 10 minut. Jak na grupę, w której jechaliśmy, nie miało to większego znaczenia, choć oczywiście szkoda każdej minety.
Dalsza część trasy to niekończące się singletracki oraz dla odmiany czasem singletracki, od czasu do czasu przeplatane singletrackami.





Jakieś 15 km przed końcem, gdy czuć już było zapach mety i włączyłem opcję "home" Przemo zeznał, że suport Mu się odmeldował.
Nie dało się nic zrobić. Te ostatnie kilometry robiliśmy normalnie na zjazdach i z buta tam, gdzie trzeba było coś kręcić.
Na nasze szczęście większość z tych 15 km, było w dół. Pewnie straciliśmy kolejne kilkanaście minut, ale nastroje mieliśmy niezmiennie znakomite. Sudocrem powoli stał się naszym dobrym przyjacielem, by nie rzec że towarzyszem doli i niedoli z akcentem na tę drugą...
Wieczorem odwiedzamy zaprzyjaźniony złotostocki lokal...



...jak widać regeneracja udała się znakomicie.


Etap czwarty dedykowany jest Czarnej (najmacz by Ci się podobał), która z przyczyn obiektywnych nie mogła się z nami pościgać... wery bardzo szkoda, ale za rok widzimy się na mecie - Czarna raczej na pudle. Trasa ze Złotego do Walimia to 72 km i 2400m w pionie. Dla mnie ten etap miał w sobie coś ze ścigu w Karpaczu. W połowie trasy bajeczny zjazd Drogą Krzyżową do Bardo (w dwóch miejscach wymiękłem, za rock zamierzam się poprawić).
A później kultowy, kamienisty podjazd pod Wielką Sowę i fantastyczny zjazd do Walimia. To są te wisienki na torcie, dla których na takie imprezy zjeżdża się europejska (i nie tylko) czołówka specjalistów od etapówek MTB.

Poniżej fragment Krzyżowej, Paweł zamierzał tam doczekać się mnie, by zrobić pamiątkowy obrazek z pięknym jeźdźcem i nie mniej cudownym kibicem w tle... ech szkoda, że się nie udało, byłem tam kilka chwil później, a rzeczony obrazek Paweł zrobił innym bikerom.


fot. BikeLife





Był duży fun podczas tych zjazdów, ale były też i awarie. Na piątym kilometrze Przemo złapał kapcia. Jeździ na UST, nie całe powietrze zeszło. Wstrzeliliśmy nabój, zakręciliśmy kółkiem... niestety uciekło. Trudno mówię, wkładamy dętkę i jedziemy. Przemo mi na to że... nie ma dętki. Jak, kurwa nie masz? Przez chwilę się pozłościłem. Na co Przemek mówi, że nie ma ponieważ, a mianowicie jest szczęściarzem i w związku z tym uznał, że nie będzie łapał kapci :) A ten, to jakieś kosmiczne nieporozumienie. Złość mi przeszła, obśmialiśmy się i... postanowiliśmy pożyczyć dętkę, bo moja nie bardzo pasowała, Przemo jeździ na małym kole, ja na trochę większym.
Jednak w czasie, gdy walczyliśmy, aby uszczelnić oponę, większość potencjalnych pożyczaczy była uprzejma pojechać sobie precz. Jacyś mało przewidujący cycóś?
Przejechało jeszcze wprawdzie kilku, ale albo mieli duże koło, albo dętki na wentyl samochodowy, a Przemo miał dziurę na prestę i nie zabrał ze sobą pilnika okrągłego, by móc ją na trasie powiększyć... cóż za niefart.



W średnich nastrojach ruszyliśmy, w kole może z pół ATM... po jakimś czasie dojechaliśmy do pierwszego pomiaru czasu. Honza dał nam dużą pompkę (dętki nie miał) i znów próbowaliśmy uszczelnić. Wydawało się, że zatkało, ale po chwili ponownie zaczynało syczeć. I tak kilka razy. Tymczasem wyprzedzili nas już wszyscy. Honza zaczął zwijać punkt pomiaru czasu i... pokazał, że niedaleko na parkingu stoi jakiś samochód serwisowy.
To byli sympatyczni ludzie z kraju van Gogha - serwis teamu IPS Technology Cycling Team. Mieli mleczko i konkretną pompkę. Dolaliśmy, kilka zdecydowanych ruchów... udało się, zatkane. Jedziemy.
Doszliśmy kilku ludków, doszliśmy bliźniaczki Anouk i Hanne van den Bielerd - zawodniczki teamu, którego mechanicy uratowali nam dupsko. Pouśmiechaliśmy się do siebie, Przemo coś tam przygwarzył, wieczorem z sixpackiem pobiegł im dziękować za pomoc. Ponoć wrócił o świcie, a Hanne przy śniadaniu wyglądała, jakby myślami była zupełnie gdzie indziej...



Jechało się coraz lepiej, płynniej, był flow... to dzięki przyjacielowi Sudocremowi, który podczas tego i następnego etapu podróżował z nami. Przy okazji... Kasia (z teamu Kasia @ Łukasz) wieczór wcześniej instruowała mnie, że Sudo nakłada się albo na "czuja" albo na "strusia". W plenerze wybrałem "strusia".



I byłoby niezwykle miło... ale tuż przed Wielką Sową kapeć dopadł tym razem mnie.
Miałem dętkę, więc nie było powodów do śmiechu, niestety. Szybka zmiana i wspomniany już, znakomity zjazd do Walimia.
Meta i pomiar czasu były na samym wjeździe do miejscowości. Po mecie jechało się dwa kilometry do bazy.
Na tym odcinku poczułem się przez chwilę, jak profi. Przy drodze stały dzieciaki i wołały, by im rzucić bidon. Rzuciłem.
A co, niech mają.
Przemo wieczorem kupił u Czechów w serwisie dętkę na zapas.
Słowo o czeskich serwisantach - to ekipa, która od lat obsługuje imprezy GG. Chłopaki są niesamowici, nie ma takiej opcji, żeby czegoś nie naprawili.
W Złotym ktoś im przyniósł ze stołówki dwa krzesełka, Oni dokładając kilka śrubek i sprężynek, zrobili z tego rower karbonowy...


Ostatni etap.
Formalność, rzec by można... ale rok temu na Trophy też tak myślałem, i zakończyłem ścig 14 km przed metą ostatniego etapu.
Walim - Kudowa, 80 km, 2200 w pionie.
Etap bez większej historii, niezbyt trudny, dość przyjemny, z długimi asfaltowymi odcinkami, na których nadrabiały zespoły jadące na holu.
Przez jakiś czas tasowaliśmy się z teamem MTB Cycletech ze Szwajcarii, chwilę pogwarzyłem z męską częścią tej załogi - Andreas był zachwycony naszymi górami i samym wyścigiem - zeznał, że u nich takiego MTB to w życiu nikt nie widział. Gdy podjeżdżaliśmy, a mi udawało się wyjechać coś, co On szedł, to przezywał mnie, że jestem strong man i umawiał się ze mną na picie toastów podczas bankietu... niestety nie zostawaliśmy na noc, a ja robiłem za drajwera, więc z nietrzeźwości wyszły nici :/
W tym teamie mocniejszą połową była Yolanda, która dość zdecydowanie opierdoliła Andreasa, sugerując że jednak powinien jechać, a nie opowiadać mi dziwne historie.
Gdy Przemo na chwilę został przy jednym z bufetów w celu, by poprawić makijaż, Szwajcarzy odjechali i zobaczyliśmy ich dopiero po kresce, do której dotarliśmy bez przygód. I tym oto sposobem zostaliśmy finisherami Sudety MTB Challenge.







To pewnie jest miejsce, w którym należy się kilka słów podsumowania czy też innej refleksji...
Właściwie to jakoś tak dziwnie się czuję, bo ponieważ nie ma się do czego przypierdolić, a przecież mocno lubię :)
Impreza, z każdej strony, była na szóstkę w pięciostopniowej skali. Znakomite trasy, perfekcyjna organizacja, wspaniali ludzie, świetny team, niezła pogoda i wypasiony bankiet na koniec (na którym pobyliśmy niestety tyko chwilę).

Hmm... jest coś, na co warto zwrócić uwagę tych z Was, którzy być może chcieli by wystartować w takiej etapówce, ale się wahają...
Jeżdżąc MTB, trzeba choć raz być na Challengu. Absokurwalutnie. Bo to nie jest tylko wyścig, to także... a może przede wszystkim przygoda.
To w ogromnej mierze zasługa Grześka i Jego ekipy.
Oto mała, acz mocno sympatyczna część tego składu...



...oraz sam capo di tutti capi



...a także Media Team in action. To dzięki nim możecie oglądać foty i filmy z Challenge.






Wartością samą w sobie takiej imprezy są wspólne obozowiska w szkołach, na salach, korytarzach, wspólne posiłki, serwisy, dzielnie się doświadczeniami, anegdotami...
Na takiej etapówce poznaje się ludzi, których na zwykłych jednodniowych ścigach zna się tylko z widzenia. Wspólny tydzień na trasach i poza nimi wart jest każdego wysiłku i każdego zrobionego na trasie fikołka.
Dużą wartość ma także bliska znajomość zawarta z sir Sudocremem.



Wspomniałem na początku o załodze Centrum Synergia. To oni, pod dowództwem Asi i Śledzia, jeździli za ścigiem z pełnym rynsztunkiem, rozstawiali stoły, masowali, oklejali, radzili i głaskali każdego dnia, do późnej nocy. Stawiali na nogi nasze nogi. A podczas wyścigu byli na trasie, na bufetach... pomagali, serwisowali, wspierali.
Bez ich pomocy byłoby znacznie trudniej.






Kilka cyferek...

Dystans - 385 km
Przewyższenia - 11800 m
Czas w siodle - 35,41 h
Kalorie - 23804
Strata wagi - 7 kg (to po części brak wody, pewnie za chwilę poszybuje w górę)


Jako, że stanęliśmy z Przemkiem na pudle...



...a Grzesiek wręczał tajemnicze koperty tylko do trzeciego miejsca (byliśmy na czwartym), to sami sobie przyznaliśmy nagrody rzeczowe.
Przemo wręczył sobie nowy, niewielki jacht pełnomorski, a ja niestety skromniej... obuwie, co w nim będę chodził w niedzielę i do kościoła.







Gdy motłoch przylgnie do jakiegoś mitu, spodziewajcie się rzezi albo, co gorsze, jakiejś nowej religii.

~

w sumie...
ukręciłem: 78.50
km
w terenie: 60.00 km
trwało to: 06:44
ze średnią: 11.66 km/h
Maksiu jechał: 53.00 km/h
temperatura: 31.0
tętno Maksa: 157 ( 81%)
tętno średnie: 132 ( 68%)
w górę: 2327 m
kalorie: 4434 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Czelendż the finish er

Piątek, 2 sierpnia 2013 · dodano: 03.08.2013 | Komentarze 35

~

Dojechałem, idę spać.
Coś więcej napiszę później...
Dzisiejszy etap sponsoruje litera F.
Dobranoc.










~

w sumie...
ukręciłem: 69.92
km
w terenie: 60.00 km
trwało to: 07:23
ze średnią: 9.47 km/h
Maksiu jechał: 48.00 km/h
temperatura: 26.0
tętno Maksa: 161 ( 83%)
tętno średnie: 127 ( 65%)
w górę: 2312 m
kalorie: 4293 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Czelendż part przedostatni

Czwartek, 1 sierpnia 2013 · dodano: 01.08.2013 | Komentarze 8

~

Blysko, corass blyżej. Jeszcze tylko jutro kilka zmarszczek i finishera bedzie można na plec założyć. No chyba, żeby się nie udało.

Dziś... Krzyżowa do Bardo bajecznie pjór emtebowa jest. Może kiedyś zjadę całą, tymczasem w dwóch miejscach wymięknąć byłem uprzejmy.
Reszta także niczego sobie.



Dzisiejszy etap sponsorują literki K jak kapeć oraz D jak drugi kapeć.



Gdy świat się przewraca, najważniejsze, żeby stanąć na głowie jako pierwszy.

~