Hó is hó

avatar Autorem tego, wątpliwej wartości, bloga jest sufa...
Ostatnimi laty, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, wraz z jakimś szemranym towarzystwem, przejechał 66427.08 kilometrów. Od czasu do czasu był zmuszony uciekać przed żoną sąsiada oraz komornikiem, co kończyło się jazdą po polach i innych krzakach. Przypadek sprawił więc, że przejechał 30725.80 kilometrów w terenie. Przejechał także kiedyś jeża oraz na czerwonym świetle. Kręci najniższe średnie w tej części Euuropy... 19.56 km/h i w związku z tym wyprzedzają go kobiety w zaawansowanej ciąży oraz wyścigowe żółwie australijskie.
Więcej o nim.





Udostępnij



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team



Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







...każdy musi mieć taki kawałek na Stravie, gdzie jest pierwszy

Follow me on Strava



W dobrym tonie jest mieć cel...






Nieśmiertelny Bike Maraton. Nie wiem, czy jeszcze lubię tę nieśmiertelność, czy już mnie trochę nuży...






Cyklokarpaty... z każdym rokiem coraz smakowitsze

Cyklokarpaty




Z Wielką Raczą jesteśmy nadal pogniewani, wystrzega się ona mnie niczym ognia...
Poczynić zamierzam połówkę Trophy, czyli mege... podobnie, jak w latach już minionych.

MTB Trophy



Sudety MTB Challenge, żelazny punkt każdego sezonu
tym razem pod tajemniczą nazwą
Projekt Reaktywacja

Sudety MTB Challenge






2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

2013
button stats bikestats.pl

2012
button stats bikestats.pl

2011
button stats 

bikestats.pl

2010
button stats 

bikestats.pl

2009
button stats 

bikestats.pl

2008
button stats 

bikestats.pl

2007
button stats 

bikestats.pl



Od 2007 ukręciłem 66427.08 km

Z tego w terenie 30725.80 km (46.25 %)

Gdyby tak jechać non oraz stop,
to niechybnie można by się zmęczyć, kręcąc przez 141d 05h 22m

Najdłuższe wczasy w siodle to 08:54:32

Średnia za te wszystkie lata jest
jakby mało imponująca - 19.56 km/h

Najdłuższy dystans to 201 km

Maksymalnie w górę ujechałem 3014 m

Najwyższy punkt to 2298 m n.p.m.





Znajomi





Moje dzinrikisie




Mym powabnym ciałem
(a czasem także i duchem)
zajmuje się...









Archiwum bloga



rower rowery maraton rowerowy wyścig rowerowy sklep rowerowy serwis rowerowy bike bikemaraton bike maraton mtb kolarstwo górskie wyścig kolarski author scott specialized merida mavic kellys ktm cannondale accent
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2010

Dystans całkowity:579.00 km (w terenie 355.00 km; 61.31%)
Czas w ruchu:31:18
Średnia prędkość:18.50 km/h
Maksymalna prędkość:70.30 km/h
Suma podjazdów:6291 m
Maks. tętno maksymalne:188 (97 %)
Maks. tętno średnie:166 (86 %)
Suma kalorii:29247 kcal
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:64.33 km i 3h 28m
Więcej statystyk
w sumie...
ukręciłem: 70.20
km
w terenie: 65.00 km
trwało to: 05:56
ze średnią: 11.83 km/h
Maksiu jechał: 58.90 km/h
temperatura: 13.0
tętno Maksa: 187 ( 96%)
tętno średnie: 159 ( 82%)
w górę: 1112 m
kalorie: 3836 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Tyle słońca w całym mieście...

Sobota, 28 sierpnia 2010 · dodano: 28.08.2010 | Komentarze 5

~

Był piękny słoneczny poranek, udaliśmy się czym prędzej do Krakowa (bo niedaleko), by pościgać się kilka chwil.



Ścig był udany, szkoda tylko, że nie było błota, byłoby może odrobinę trudniej?

Nie chce mi się nic... pisać, jeść, tańczyć, oraz mam zepsute oczy... patrzę w lustro i nie widzę, bym mrugał.
Jestem tym faktem wysoce zaniepokojony, więc dziś poprzestanę tylko na obrazkach?












Prawdziwy przyjaciel, gdy mu powiesz "Zabiłem", zapyta "Gdzie ją zakopiemy?"

~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą, Ścig, BM


w sumie...
ukręciłem: 52.30
km
w terenie: 45.00 km
trwało to: 03:00
ze średnią: 17.43 km/h
Maksiu jechał: 35.30 km/h
temperatura: 23.0
tętno Maksa: 168 ( 87%)
tętno średnie: 136 ( 70%)
w górę: 223 m
kalorie: 2814 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Last train to Lhasa

Środa, 25 sierpnia 2010 · dodano: 25.08.2010 | Komentarze 7

~

Powoli mam dość...
Ostatnimi czasy wciąż i nieustannie dopadają mnie jakieś dziwne zjawiska, krzywi ludzie, zwierzęta będące wynikiem zabaw szalonych genetyków, czy też przedmioty, które nie są moje i muszę się tłumaczyć przed dzielnicowym skąd je mam...
Może kiedyś doczekam, że ukręcę kilka kilometrów i nic wyjątkowego się nie zdarzy... byłoby miło.

Ale ad rem...



Zatrzymaliśmy się na moście bez barierek, co on jest w głębokiej głuszy, znaczy zapomniany w lesie sobie stoi. By poprawić makijaż stanęliśmy i... tędy nigdy, przenigdy nie przejeżdżał żaden pociąg. Najstarsze opisy tego miejsca pochodzą z dwunastego wieku i nie ma tam żadnej wzmianki o pociągu. No to dziś przejechał, a nawet zatrąbił i mrugnął światłami. Nie wiadomo, czy pociąg sam mrugnął, czy to kierowca... nie byliśmy pewni, czy to aby nie był pociąg widmo.



W związku z tą niepewnością lekko nas pogięło...
Tak pogięci ruszyliśmy dalej.



Po około dwudziestu sześciu minutach okazało się, że jesteśmy obserwowani. Tajemnicą pozostanie kto i z jakiego powodu... ale powziąłem pewne podejrzenie. Być może był to agent Tomek (dzięki Marusia za wskazanie właściwego kierunku), który w związku z bankructwem mocodawców i brakiem naiwnych kobiet przyjmuje różne chałtury...



Dziwne zjawiska oczywiście (wiszą) nie dawały o sobie zapomnieć...
Tymi torami, dla odmiany, pociągi jeżdżą, ale... zawsze o 15:10 i do Yumy, a ten nie dość że jechał przed piętnastą, to jeszcze w przeciwnym kierunku oraz czerwonego koloru był. Ta nieoczekiwana zmiana mocno nami wstrząsnęła. W związku z tym pogięło nas po raz drugi i odrobinę mocniej.
Aparat też chwilowo pogięło i niestety nie ma fotki z tego pogięcia.



Gdy z niemałym trudem, graniczącym wręcz z nadludzkimi możliwościami, otrząsnęliśmy się już z rzeczonego pogięcia... to okazało się, że w międzyczasie ktoś podmienił mi bika. Zamiast na Szkocie nagle siedziałem na czymś podobnym do Speca, ale w wersji bez dzwonka i podnóżka, niestety.
Miejscowa ludność w liczbie dwoje ludzi ten niecny czyn zdecydowanie przypisywała agentowi Tomkowi, on ponoć ima się teraz różnych zajęć...

Oczywiście pogięło nas po raz trzeci i tak nam zostało do teraz. Plotka głosi, że takie pogięcie to potrafi nie odpuścić aż do jesieni... no zobaczymy.

W kontekście powyższych wydarzeń, fakt że niektórzy zrobili sobie z siebie backupa nikogo już pewnie nie zdziwi...




Oni - artyści i ich krwawiące serca.
Próbują stawiać opór, kiedy cali ci się oddają, zataczają się i upadają, gdyż nie jest rzeczą łatwą i prostą walić sercem w ten pieprzony mur.

Miał trzy lata, gdy pewnej nocy obudził go krzyk matki. Płakał i zasłaniał oczy, bo nie chciał widzieć jak ojciec ją bije. Zmęczony zasnął. Rano nie zrobiła mu śniadania.
Po kilku dniach ją zakopali.

Outside the Wall


~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic


w sumie...
ukręciłem: 88.70
km
w terenie: 85.00 km
trwało to: 03:57
ze średnią: 22.46 km/h
Maksiu jechał: 41.80 km/h
temperatura: 24.0
tętno Maksa: 179 ( 92%)
tętno średnie: 155 ( 80%)
w górę: 361 m
kalorie: 4186 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Kamień pełen magii

Poniedziałek, 23 sierpnia 2010 · dodano: 23.08.2010 | Komentarze 4

~

Dobry wieczór.
Tak od strony treningowo, sportowo, formowo, maratonowej... to jestem w głębokiej, ciemnej dópje (jak rzekł był kiedyś Tomek). Trochę chorowałem, trochę padało, trochę bałem się sam jeździć... a w sobotę, w GG startuje jeden z trzech ścigów (organizowany przez GG), na których mi w tym sezonie szczególnie zależy... cóż, nałykam się prochów, nawdycham tego czegoś dla astmatyków, a do bidonu wleję EPO i jakoś może dojadę...



Biorąc to wszystko pod uwagę postanowiłem, że dzisiejsze kręcenie będzie kamieniem milowym albo na szaniec. Z racji, że szańców nie napotkałem, a ujechałem milę albo i kilka, to wybrałem jednak, że milowy... co widać na obrazku.
Okazało się, że to jest lekko zaczarowany kamień. Jak mówi miejscowa legenda, kamienia dotknąć należy wargą górną, co tez uczyniłem. Nagle błysk, nagle trzask, huk, dym... widzę ciemność...
When the smoke is going down, to okazało się, że znalazłem się w jakimś nieznanym mi miejscu... o tutaj:



Przerażony nie na żarty (miałem batonika, po chwili byłem już nażarty), rozejrzałem się wokół... żadnych punktów informacyjnych, drogowskazów, przechodniów... no świetnie, a o 14:26 byłem umówiony w McDonald's na szejka czekoladowego.
Mech zawsze obrasta drzewa po północnej stronie, w związku z tym obrałem kierunek mniej więcej właściwy.



Po kilkunastu minetach dotarłem do jeziora. Tak się zapatrzyłem w jego taflę oraz toń, że o mały włos, a wpadłbym tam z kretesem i w butach marki DMT.
Dobrze, że Szkot ma zainstalowany najnowszy model hamowania z ABS, EGR, ASR, ESP oraz poduszkę na powietrze także posiada.
Uff... zatrzymałem się.



Tafla była łudząco podobna do Jeziora Szczęścia, Oceanu Samotności.
Wyłowiłem z wody blisko przepływającą butelkę z listem w środku. List był bardzo osobisty, więc nie zacytuje go w całości. We fragmencie także nie. Zeznam tylko, iż stało w nim czarne na wyblakłym, że w tym jeziorze mieszkają nimfomanki, czy też nimfy... nie pamiętam dokładnie, ale zapragnąłem.
W sensie spotkać taką i zapytać czy nie ma ochoty. By mi drogę wskazać. Wołałem, śpiewałem, podskakiwałem, obnażałem się, tańczyłem... nic. Żadna nimfetka się z czeluści nie wyłoniła. Jakaś ściema z tym listem chyba... pomyślałem.



Ale... nagle coś się zjawiło. I to ma być nimfomanka? To szadoł jakiś nieprzyjazny człowiekowi... i przepraszam cię, ale wyciągnął rękę po gumę szkocką. Wyrwałem mu ją z szadołskich łap i ewakułowałem się w trybie awaryjnym.

Sam nie wiem jak... pewnie poganiany strachem i czując oddech szadołsa na mych zacnych plecach... po kilku chwilach znalazłem się na drodze znajomej, prowadzącej do knajpy także znajomej.



W knajpie owej napotkałem znajomych mi znajomych. Opowiedziałem im tę mrożącą krew w żyłach (i w bankach krwi także) historię. Okazało się, że oni również wargami górnymi dotykali magicznego kamienia... i zrobił się lekki kwas... stali się bliźniętami syjamskimi. Zrośnięci są ramionami.
Morał z tej historii jest dość oczywisty... szanujcie swe wargi. Górne.


Człowiek rodzi się z dwiema nieuleczalnymi chorobami. Z życiem, które kończy się śmiercią oraz z nadzieją, że śmierć nie jest końcem.

93

w sumie...
ukręciłem: 0.00
km
w terenie: 0.00 km
trwało to:
ze średnią: km/h
Maksiu jechał: 0.00 km/h
temperatura:
tętno Maksa: (%)
tętno średnie: (%)
w górę: m
kalorie: kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

SportTracks

Piątek, 20 sierpnia 2010 · dodano: 20.08.2010 | Komentarze 4

~

Używam SportTracks, i on pokazuje mi taki obrazek. Wygląda zajebiście, tylko nie bardzo kumam, o co mu chodzi.
Czy może ktoś z Państwa także używa SportTracks i ma pojęcia jak interpretować tego pikasiaka?

Za trafne podpowiedzi przewidziano nagrody. Główną będzie własnoręczny uścisk dłoni, w podanym przeze mnie miejscu i terminie.

Można sobie kliknąć, by zobaczyć owo dzieło sztuki wyraźniej...



~


w sumie...
ukręciłem: 56.20
km
w terenie: 0.00 km
trwało to: 02:17
ze średnią: 24.61 km/h
Maksiu jechał: 47.70 km/h
temperatura: 25.0
tętno Maksa: 169 ( 87%)
tętno średnie: 133 ( 68%)
w górę: 416 m
kalorie: 2146 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

W drodze do Wejherowa

Wtorek, 17 sierpnia 2010 · dodano: 17.08.2010 | Komentarze 1

~

Postanowiłem odkryć przed Wami miejsce, w którym znajduje się, wspomniane kilka księżyców wcześniej, magiczne Źródełko Młodości.



Jest tutaj.
Niech to pozostanie naszą tajemnicą, nikomu tego miejsca nie wskazujcie, proszę.

Tak oto odmłodzeni udaliśmy się w kierunku morza. Celem było molo w Wejherowie. Jakoś, dziwnym trafem nie dotarliśmy...



Początkowo na naszej drodze stanęły koń oraz koń i konica. Wyciągnąłem do oni rękę w ekumenicznym geście pojednania i pokoju. Gest został przyjęty z dostojnym zrozumieniem oraz skwitowany wysunięciem języka. I to nie z buta.



Koń oraz konica przytulili się do moi. Złożyliśmy uroczystą przysięgę w obecności notariusza, iż od tej pory nie będziemy mieć przed sobą żadnych sekretów oraz będziemy dzielić się radościami, troskami i wygranymi w grach losowych i zakładach wzajemnych.
Konica i koń mają imiona ładne. Zapamiętałem jedno... Raul. Drugie zapamiętam za miesiąc, nie mogę przeciążać swej pamięci.





Już po chwili mknęliśmy poprzez lasy, wioski, mosty i doliny w kierunku wcześniej obranym, ale ręka od Boska sprawiła, że trudności się piętrzyły...





Nie dość, że ktoś spsół dętkę w jednym z naszych pojazdów, to jeszcze zamroził powietrze w naboju cośmy go zamierzali użyć do napowietrzania nowej dętki.
Jakoś się udało, ale z takim zimnym powietrzem źle się jedzie, w związku z czym jechaliśmy wolniej oraz musieliśmy stawać na popas co trzy kwadranse.



Dotarliśmy do jakiegoś średniowiecznego zamku, w którym nikt nie bronił wejścia ani krzyża, uznaliśmy więc że nie jest to zamek krzyżacki i można doń bezpiecznie wejść, co też niezwłocznie uczyniliśmy.



Jak widać była to chytrze zastawiona pułapka, która się zatrzasnęła po tym, jak przekroczyliśmy fosę. Poczułem się wydybany.
Już po siedmiu godzinach zostaliśmy uwolnieni przez rycerzy przebranych za Świadków Jehowy.
W związku z tymi wydarzeniami sierpniowymi nie dotarliśmy ani do mola, ani do Wejherowa.
Na pocieszenie otrzymałem nową firmową nalepkę na amortyzator, na wypadek, gdyby obecna, w wyniku nadmiernej eksploatacji, stała się nieczytelna.




Są takie piosenki, zwane także utworami muzycznymi. Piosenki w nieznanych nam językach, piosenki napuchnięte, ciepłe i tak smutne, że aż wstyd się przyznać. Nie rozumiemy słów, ale gdy ich słuchamy, wiemy że są o tym czymś, za czym się ogromnie tęskni i czego się potrzebuje najmocniej na świecie.

Znajdziesz mnie wszędzie. Określę się tak, żeby w tłumie nie można było pomylić mnie nigdy z nikim innym.


~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic


w sumie...
ukręciłem: 28.50
km
w terenie: 5.00 km
trwało to: 01:10
ze średnią: 24.43 km/h
Maksiu jechał: 42.50 km/h
temperatura: 25.0
tętno Maksa: 161 ( 83%)
tętno średnie: 135 ( 69%)
w górę: 152 m
kalorie: 1069 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Strach ma czerwone oczy

Poniedziałek, 16 sierpnia 2010 · dodano: 16.08.2010 | Komentarze 1

~

Niebo doświadczyło rozbłysku pierwszej, długo wyczekiwanej gwiazdy. Czas na wigilijną wieczerzę. Zasiadła przy elegancko zastawionym stole. Zastawionym dla dwojga. Miejsce przy kierowcy było dla niej, to drugie dla nieoczekiwanego gościa. Nieoczekiwany tym razem się nie zjawił. Podobnie, jak rok temu, dwa lata temu i dziesięć lat temu...
Jaki ma to związek z dzisiejszymi wydarzeniami? Na pozór nie ma. Po bliższym się przyjrzeniu także nie ma.

Dzień zaczął się prawie (prawie, bo dzisiejszy miał nazbyt wiele czerwonych akcentów) jak zwykle... jogurt, kaszanka, miód, boczek, a do tego czerwone wino Bieszczady rocznik 'tydzień temu'.
Wtem usłyszałem pukanie listonosza. Skąd wiedziałem, że to listonosz? Pukał dwa razy. Do drzwi.
Otrzymałem paczkę od czerwonego brata (albo i siostry) z tajwańskiej kopalni zegarków. W środku były czerwone biżuty dla Szkota.





Ubrałem mu te świcidełka i z rozwianym włosem ruszyliśmy w nieznane oraz na spotkanie przygody.
Nieznane okazało się być na trzecim piętrze. Tam nas aresztowano, skuto, przyczesano rozwiany włos oraz poddano eksperymentom przeplatając je torturami dość wyszukanymi.



Wszczepiono mi czipa i kilka par nanorobotów. Teraz będę pod stałą kontrolą oraz obserwowane będzie moje wnętrze, skąd innąd bogate dość. Myślę, że te nanoroboty zaprowadzą mnie kiedyś do Tworek, gdzie spotkam prezesa pewnego ugrupowania politycznego, który miewa podobne przypadłości...



Po wszczepionkach poddano mnie torturom na łożu madejowym w wersji współczesnej, oczywiście z czerwonymi akcentami. Nie ma takich słów na świecie, bym mógł opisać katusze, które stały się moim udziałem.



Z racji tego, że krzesło elektryczne jest passe, posadzono me umęczone ciało i wycieńczoną duszę na rower elektryczny, tak ostatnio modny wśród czołowych kolarzy turowych. Ledwom uszedł ze swym, jakże cennym, życiem...

...jednak ostatkiem sił, rzutem na taśmę wyrwałem się z objęć czerwonemu smokowi i uciekłem wraz ze Szkotem precz daleko. Ale to nie koniec sensacyjnych splotów wydarzeń...

Ni stąd ni zowąd dopadły nas przelotne opady burzy połączone z przelotnym oberwaniem chmury. Ja to sobie myślę, że ci ze wschodu coś manipulują przy pogodzie, jeśli potrafią zrobić mgłę i wulkan ożywić, to co? Chmury nie potrafią oberwać? Potrafią, a jakże!



Wsunęliśmy się więc ze Szkotem do przytulnego... ciemnoczerwonego, wyścigowego Tico i w ten oto sposób wyrwaliśmy się wrogowi z łap, docierając na z góry upatrzone pozycje.
Cóż... dzień, jak co dzień.


Jest jeszcze jeden świat, wirujący wewnątrz tego, w którym żyjemy.

~

w sumie...
ukręciłem: 62.90
km
w terenie: 55.00 km
trwało to: 03:23
ze średnią: 18.59 km/h
Maksiu jechał: 41.80 km/h
temperatura: 24.0
tętno Maksa: 168 ( 87%)
tętno średnie: 118 ( 61%)
w górę: 266 m
kalorie: 2926 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

W krzyżowym ogniu wydarzeń...

Środa, 11 sierpnia 2010 · dodano: 11.08.2010 | Komentarze 6

~

Jako, że sezon krzyżoobronny jest w pełni, postanowiliśmy, acz niechętnie - bo nie lubimy być trendy - włączyć się w tę, niezrozumiałą dla prostego człeka, akcję.

W związku z powyższym udaliśmy się, przez okoliczne lasy i rozlewiska...



...na poszukiwanie symboli podobnych temu, który miał narysowany na płaszczu zimowym Ulrich von Jungingen.
Po kilku prostych i kilkunastu zakrętach znaleźliśmy wieżę.



Wieża była zaludniona jakimś bliżej nam nieznanym człowiekiem (nie wzbudzał zaufania, bo patrzył na nas z góry) oraz okazała się być nie do końca prosta, co nas nie zdziwiło... ostatnimi czasy nic, co nas otacza nie jest nazbyt proste.
Zjedliśmy po półtorej batonika i jednej truskawce na twarz i niczym niezrażeni pojechaliśmy szukać dalej.

W końcu udało się, a nawet był bonus... krzyżów było trzech.



W obronie wiadomego symbolu oddałem kierownicę prostą od mojego Szkota, co to byłem z nią bardzo emocjonalnie związany. Pozostali członkowie wyprawy złożyli śluby czystości i ubóstwa. Śluby zostały przyjęte przez symbole ze zrozumiałym zrozumieniem.
Imagynujecie sobie więc, jak mocno wzięliśmy sobie do serca tę misję, którą nam serca nasze i sumienia nakazały wypełnić?

Przepełnieni dumą z powodu dobrze wykonanego zadania udaliśmy się (wraz z bogiem, honorem i ojczyzną na ustach) bak w stronę cywilizacji. W drodze powrotnej natrafiliśmy na jeszcze jedno miejsce wymagające naszej interwencji...



...które oczywiście zasłoniliśmy własnymi, wątłymi piersioma. Kolejny bastion został obroniony.
Medale przyjmujemy via sms.



Jeszcze tylko, na znak pokoju, skrzyżowaliśmy spojrzenia i już mieliśmy się rozejść w pokoju, ofiara spełniona... aż tu nagle naszym oczom ukazała się...



...góra niezwykła.
Jako, że jesteśmy wyścigowi kolarze wysokogórscy zamieszkujący niziny, tośmy sobie dwanaście razy podjechali tę górkę, za każdym razem oddając należyty szacunek drewnianej samowoli budowlanej usytuowanej na górze góry.
Dziań uważamy ze jeden z bardziej udanych w tym kwartale.


Przegłodzonego przez kilka dni psa karmimy podduszoną w solance mieszaniną peklowanych jarzyn. Pozwalamy mu je przez chwilę podtrawić, po czym specjalnym uderzeniem kantem dłoni wywołujemy u zaskoczonego zwierzęcia torsje. Niedawną zawartość jego żołądka zbieramy do garnka, dodajemy przypraw i dogotowujemy.
Podajemy do spożycia w stanie wrzenia. Oczywiście nie podajemy psu, lecz zaproszonym gościom.
Potrawa nazywa się Buro i jest specjałem przyrządzanym w prowincji Pangasinan na Filipinach.

~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic


w sumie...
ukręciłem: 52.60
km
w terenie: 40.00 km
trwało to: 02:57
ze średnią: 17.83 km/h
Maksiu jechał: 59.90 km/h
temperatura: 24.0
tętno Maksa: 185 ( 95%)
tętno średnie: 143 ( 74%)
w górę: 962 m
kalorie: 2922 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Świeradów... maraton stulecia

Niedziela, 8 sierpnia 2010 · dodano: 09.08.2010 | Komentarze 6

~

Ostatnimi czasy mamy niewątpliwy zaszczyt być świadkami bardzo doniosłych wydarzeń, które dziwnym trafem omijają cały świat, by dziać się w naszym maleńkim, niespecjalnie znanym światowej publiczności kraiku.
A to powódź stulecia, a to znów katastrofa stulecia, innym zaś razem upały stulecia, po chwili obrona krzyża stulecia, po tygodniu afera stulecia, prezydent stulecia i tak dalej i tym podobnie...
Wynika z tego, iż nieprawdą jest to, co napisali w takim jednym bestselerze (sprzedawanym pod nazwą 'biblia'), że narodem wybranym są Izraelici.
To my, drodzy Państwo, jesteśmy narodem wybranym oraz centrum tego świata. Reszta nacji to na kolanach proszę do nas rozmawiać.

To tyle tytułem objaśnienia tytułu, co on jest na samej górze.

Ścig stulecia w Świeradowie był uprzejmy się nie odbyć, ale to bez znaczenia.
A było to tak...



Sobotni ranek powitał nas deszczem stulecia. My, oczywiście optymistycznie, nie zważając na nic zjedliśmy śniadanie stulecia, ubraliśmy się w obcisłe oraz przeciwdeszczowe (które to przemokło po kwadransie) i udaliśmy się na start.
W sektorach zastaliśmy wolne miejsca. Wszystkie.
Schowaliśmy się więc pod namiot, zjedliśmy darmowe żelki, po których tryskaliśmy humorem stulecia.
Orgazamator podawał sprzeczne komunikaty o odwołaniu dystansu, później o przesunięciu startu, następnie o nieodwołaniu dystansu, po czym o kolejnym przesunięciu startu, a na koniec o odwołaniu ścigu. Były to oczywiście komunikaty stulecia.
Po przyswojeniu tych wszystkich njósuw (ze wskazaniem na ostatniego) nie pozostało nam nic innego, jak tylko udać się do spożywczaka na roku, by nabyć drogą kupna po jogurcie na twarz.
Na miejscu okazało się, że mają promocję stulecia. Skorzystaliśmy i nabyliśmy specjalne wydania jogurtów...



Po spożyciu żelków darmowych od orgazamatora oraz wyżej wymienionych jogurtów świat okazał się być nie taki znów zły.
W hotelu cośmy w on wynajęli pokoje była obecna trójkątna wanna, w której to nasz czternastoosobowy skład zakończył ten pełen niespodzianek dzień. Dzień stulecia, ma się rozumieć. Fotografa przy tym nie było... wiem, że odrobinę Wam żal, ale przy następnej okazji może się uda zrobić jakieś foty stulecia.
Jakoś tak pomiędzy dotarciem do hotelu, a wylądowaniem w wannie wydarzyły się różne dziwne oraz ekscytujące rzeczy. Większość, niestety, nie ma cech, które pozwalały by je uczynić publicznymi...
Z tych mniej drastycznych... wraz z Joanną jesteśmy od teraz brat und siostra. Łączy nas braterstwo grzyba. Grzyba, jak pewnie się domyślacie, stulecia.



Dnia następnego powitało nas słońce. Było takie sobie, wyjątkowo nie było to słońce stulecia.
Dosiedliśmy czym prędzej sprzętów i pojechaliśmy wygrać wczorajszy ścig. Każde z nas na dwóch bikach... by nie było zbyt łatwo.



Jak widać zwycięstwo było pełną gębą, a nawet dwiema. Był to finisz stulecia. Okazało się jednak, że to jeszcze nie meta, lecz tylko premia szczytowa szóstej kategorii...



W dalszej części trasy spotkaliśmy niewidoczny most. Ta niewidoczność, to jeden z powodów nieodbycia się ścigu dzień wcześniej...



W pewnej chwili, tuż za zakrętem w lewo obok strumyka spostrzegliśmy, że któs podąża naszym śladem...
Zaczailiśmy się i dorwaliśmy gościa... to ten sam agent, który śledził mnie podczas TdP.
Przesłuchaliśmy go przy pomocy dynama rowerowego, kabelków i jego osobistych cojones. To było przesłuchanie stulecia. Zeznał wszystko. To agent Tomek. Już nie ma brania w środowiskach korupcjogennych, więc wysłali biedaka na urlop bezpłatny. Dorabia jako pomocnik leśniczego, śledzi wszystkich, którzy poruszają się po lesie.

Pokręciliśmy się jeszcze kilka chwil po okolicznych górkach i powróciliśmy bak do hotel. Wzięliśmy kąpiel... tym razem każde z nas osobno oraz z pewnym żalem i udaliśmy się do miejsc swoich zamieszkań...



Pod moją nieobecność ptaszysko marki papuga oswoiło kota marki kot. Teraz już kicia nie boi się zielonego ptaka. Okazało się, że było to oswojenie stulecia.


Miłość rodzi zawody.
Nienawiść - nigdy.


~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą, Ścig, BM


w sumie...
ukręciłem: 88.10
km
w terenie: 0.00 km
trwało to: 04:07
ze średnią: 21.40 km/h
Maksiu jechał: 70.30 km/h
temperatura: 20.0
tętno Maksa: 188 ( 97%)
tętno średnie: 152 ( 78%)
w górę: 1587 m
kalorie: 3992 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Tór The Monte Kalwaria

Czwartek, 5 sierpnia 2010 · dodano: 05.08.2010 | Komentarze 3

~

Pożyczyłem od Małgosi szoszoński bik marki KTM.

Dosiadłem go z pewną dozą nieśmiałości. Zupełnie niepotrzebnie. Znaczy nie, żebym niepotrzebnie dosiadał, niepotrzebna była doza.
Okazało się na ten przykład, że jadę z prędkością dwadzieścia kilka z pulsem... spoczynkowym.



Po chwili przyśpieszyłem, osiagając drugą prędkość worpową.

Udaliśmy się z Darkiem The Prezessem do gór, nie tak bardzo odległych. Ot, by się polansować trochę, a przy okazji może zjechać z jakiejś niewielkiej górki.
Powiem Wam... w tych górach to nieźli są magicy. Jeden śmiało jechał po torach kolejowych wzdłuż. Drugi, dla odmiany, po dachu niewysokiej budowli...



Ech... zazdrość nas zżerała, bo tak nie potrafimy. Udaliśmy się więc na ową, zaplanowaną górkę. W związku ze wspomnianą zazdrością byliśmy lekko zdenerwowani oraz rozkojarzeni i podjechaliśmy więcej niż jedną górkę...

/chwalenie się in progress

Kubalonka trzy razy (dwa razy od Zamku, raz z przeciwnej strony), Stecówka raz i Równica raz.

/end of chwalenie się

Przy Zamku (tym, co w on ma swoją rezydencję Komorowski The Prezydent) jest lotnisko. No to pojeździlśmy sobie po lotnisku, a jakże!



Chcieliśmy sobie zrobić zdjęcie z krzyżem w tle, co jest tożsame z usyskaniem tytułu "Obrońca Krzyża trzeciej kategorii"... drugą można uzyskać po przywiązaniu się doń (dosłownym, nie duchowym). Pierwszą czyli najwyższą, po oddaniu życia. Za krzyż.
Niestety, przed tą rezydencją The Prezydenta krzyża jeszcze nie wybudowano.
Ale wszystko przed nami.
Tymczasem zrobiliśmy sobie wyjątkową fotografię, bo bez krzyża.




Kilka kilometrów dalej natrafiliśmy na taki drogowskaz:



Zapytaliśmy lokalesów o co chodzi... okazało się, że mają tędy przejeżdżać prawdziwi kolarze oraz macz bardzo szybko.
Popatrzymy sobie, zdecydowaliśmy.
No ale... proszę cię... okazało się, że to jakieś kosmiczne jaja są.
Przyjechali faceci ubrani na różowo.
No halo... na różowo pff



Ktoś powiedział, że metę mają na Równicy.
To pojechaliśmy.
Po drodze urwaliśmy tych w różowym i samotna ucieczka mojoosobowa jako pierwsza przekroczyła linię mety... co widać na załączonym obrazku.



Ci w barwach najsławniejszej pantery, to ponoć Równice wjechali w 11 minet. Wielkie mi halo... ja kiedyś wjechałem w 7,26. I to na trójce.
Toyotą Celicą 2.0 Turbo version Carlos Sainz. Bez napinania się.

Wróciliśmy bak do hom przepełnieni radością oraz z wiarą i nadzieją.
Jednakże... cały dzień czułem się jakoś tak delikatnie nieswojo.
W kąpieli, niczym Archimedes, doznałem olśnienia... jakiś bliżej niezidentyfikowany cień deptał nam dziś po piętach, a nawet po palcach. Udało mi się go sfotografować. Znienacka.
Jak widać, jest to pracownik wiadomych służb i wykonuje zadania zlecone mu przez wiadome siły.



- Da się wycenić życie?
- Oczywiście, kosztuje tylko trzydzieści srebrników.
- A w promocji?

~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą


w sumie...
ukręciłem: 79.50
km
w terenie: 60.00 km
trwało to: 04:31
ze średnią: 17.60 km/h
Maksiu jechał: 65.60 km/h
temperatura: 28.0
tętno Maksa: 188 ( 97%)
tętno średnie: 166 ( 86%)
w górę: 1212 m
kalorie: 5356 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Krakowskim targiem...

Niedziela, 1 sierpnia 2010 · dodano: 01.08.2010 | Komentarze 5

~


Wygrałem.

Wprawdzie jeszcze nie wyścig, ale pieniądze u buka. Bukmachera w semsie :)
A było to tak...
Małgosia, najmacz szybka ścigantka w południowej Polsce, dosłownie z dnia na dzień robi ogromne postępy... we czwartek, w ubiegłym tygodniu, na ten przykład pojechała dalej niż we środę.
Spójrzcie, jedzie tam, gdzie wszyscy idą...



No wiec udałem się w piątek do buka i założyłem się z on o pieniądz, że Małgorzata objedzie w Krakowie wszystkich.
Okazało się, że objechała nawet gościa na motocyklu, który otwierał wyścig.
Teraz jestem riczmen :)
Dobrze, że Włoszczowska Maja się nie stawiła, bo musiałaby zmierzyć się ze smakiem porażki...

A tu, wiedząc już o wygranej (bo buk słał do moi krótkie wiadomości tekstowe) krzyczałem z radości ofkoz.



Wiodące, europejskie media podały w wieczornych blokach informacyjnych, że grupa BodyDry Airco, po chwilowej i niezrozumiałej nieobecności na pierwszym miejscu w drużynowej klasyfikacji mousquetaires, zgodnie z oczekiwaniami kibiców i mojej sąsiadki, powróciła na najwyższe podium.
Spotkało się to ze zrozumiałym zrozumieniem szerokiej publiczności.



I pamiętajcie proszę, gdy ujrzycie na trasie telewizję lub fotoreportera, to nie należy się napinać i robić groźnych min. W takiej sytuacji trzeba zatrzymać całe to, nikomu niepotrzebnie ścigające się towarzystwo, uśmiechnąć się, pomachać, rozdać autograf lub dwa...




Kochać piękne dzieci, to łatwe. Trudniej kochać te, które takie nie są.
Gdy jesteś winny, możesz odpokutować za swoje grzechy. Gdy zawiedziesz, to koniec. To jakby zatrzasnęły się przed tobą pancerne drzwi.

~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą, Ścig, BM