Hó is hó

avatar Autorem tego, wątpliwej wartości, bloga jest sufa...
Ostatnimi laty, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, wraz z jakimś szemranym towarzystwem, przejechał 66427.08 kilometrów. Od czasu do czasu był zmuszony uciekać przed żoną sąsiada oraz komornikiem, co kończyło się jazdą po polach i innych krzakach. Przypadek sprawił więc, że przejechał 30725.80 kilometrów w terenie. Przejechał także kiedyś jeża oraz na czerwonym świetle. Kręci najniższe średnie w tej części Euuropy... 19.56 km/h i w związku z tym wyprzedzają go kobiety w zaawansowanej ciąży oraz wyścigowe żółwie australijskie.
Więcej o nim.





Udostępnij



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team



Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







...każdy musi mieć taki kawałek na Stravie, gdzie jest pierwszy

Follow me on Strava



W dobrym tonie jest mieć cel...






Nieśmiertelny Bike Maraton. Nie wiem, czy jeszcze lubię tę nieśmiertelność, czy już mnie trochę nuży...






Cyklokarpaty... z każdym rokiem coraz smakowitsze

Cyklokarpaty




Z Wielką Raczą jesteśmy nadal pogniewani, wystrzega się ona mnie niczym ognia...
Poczynić zamierzam połówkę Trophy, czyli mege... podobnie, jak w latach już minionych.

MTB Trophy



Sudety MTB Challenge, żelazny punkt każdego sezonu
tym razem pod tajemniczą nazwą
Projekt Reaktywacja

Sudety MTB Challenge






2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

2013
button stats bikestats.pl

2012
button stats bikestats.pl

2011
button stats 

bikestats.pl

2010
button stats 

bikestats.pl

2009
button stats 

bikestats.pl

2008
button stats 

bikestats.pl

2007
button stats 

bikestats.pl



Od 2007 ukręciłem 66427.08 km

Z tego w terenie 30725.80 km (46.25 %)

Gdyby tak jechać non oraz stop,
to niechybnie można by się zmęczyć, kręcąc przez 141d 05h 22m

Najdłuższe wczasy w siodle to 08:54:32

Średnia za te wszystkie lata jest
jakby mało imponująca - 19.56 km/h

Najdłuższy dystans to 201 km

Maksymalnie w górę ujechałem 3014 m

Najwyższy punkt to 2298 m n.p.m.





Znajomi





Moje dzinrikisie




Mym powabnym ciałem
(a czasem także i duchem)
zajmuje się...









Archiwum bloga



rower rowery maraton rowerowy wyścig rowerowy sklep rowerowy serwis rowerowy bike bikemaraton bike maraton mtb kolarstwo górskie wyścig kolarski author scott specialized merida mavic kellys ktm cannondale accent
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2017

Dystans całkowity:1011.97 km (w terenie 516.51 km; 51.04%)
Czas w ruchu:64:49
Średnia prędkość:15.61 km/h
Maksymalna prędkość:62.00 km/h
Suma podjazdów:16304 m
Maks. tętno maksymalne:187 (96 %)
Maks. tętno średnie:162 (83 %)
Suma kalorii:22581 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:59.53 km i 3h 48m
Więcej statystyk
w sumie...
ukręciłem: 72.09
km
w terenie: 57.00 km
trwało to: 07:31
ze średnią: 9.59 km/h
Maksiu jechał: 56.00 km/h
temperatura: 16.0
tętno Maksa: 156 ( 80%)
tętno średnie: 122 ( 63%)
w górę: 1922 m
kalorie: 1984 kcal
na rykszy:
w towarzystwie:

Molon labe

Piątek, 28 lipca 2017 · dodano: 02.08.2017 | Komentarze 0

~



Pjerdolę, jutro nie jadę... taka przedmyśl pojawiła się w mojej podświadomości tuż przed przebudzeniem. Słuszna niezmiernie i, jak się okazało po otwarcou oczu, prawdziwa.
To był ostatni etap Sudety MTB Challenge 2017. 



Łatwo nie było... nie przypominam sobie, bym przez te kilka lat bujania się po mniejszych i większych zmarszczkach, jechał coś, co sprawiłoby mi większy wpierdol. 
Może być też tak, że przyczyną niepamięci jest peseloza.

Na tym etapie, po raz pierwszy chyba na ścigu MTB ucieszyłem się na widok asfaltu.



W tym, mniej więcej & około miejscu, po każdej etapówce, dziękuję wszystkim oraz za wszystko, często imiennie. Dziś trochę inaczej - krótkie podsumowanie oraz niechaj przemówią obrazki.

  • 13 edycja MTBCH
  • sześć dni ścigania
  • 351,76 km
  • 10721 metrów w górę
  • zmielone 12,5 przerzutki (w tym jedna Wierzby)
  • urwane 54,9 kilometrów linek (w tym 1,6 metra sufy)
  • zatarte dwa wiadra łożysk
  • połamane 3,9 kilograma szprych
  • zużyte 12 pojemników oliwki do masażu
  • wykonane 84 fikołki, w tym 9 spektakularnych i zero śmiertelnych
  • zostawione dwa bidony na bufecie i jazda na sucho (brawo sufa)
  • 8722 zrobionych przez BikeLIFE zdjęć (w tym 8723 dobrych)
  • wsmarowane 42 opakowania Sudocremu
  • 7985 litrów deszczu na metr kwadratowy (w tym 2077 przelotnych opadów burzy)
  • 12,9 tysięcy ton błota na trasach

Każdy, to ukończył tę etapówkę jest bohaterem.
I nie ma to tamto.


































I oczywistym jest, że widzimy się za rok. 
Absokurwalutnie.



~


w sumie...
ukręciłem: 48.22
km
w terenie: 45.00 km
trwało to: 05:07
ze średnią: 9.42 km/h
Maksiu jechał: 53.00 km/h
temperatura: 11.0
tętno Maksa: 159 ( 82%)
tętno średnie: 129 ( 66%)
w górę: 1486 m
kalorie: 1454 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Holenderski ślad

Czwartek, 27 lipca 2017 · dodano: 02.08.2017 | Komentarze 0

~



Jeśli postawiliście u buka na to, że wczoraj wyczerpałem limit dziwnych hec, to przykro mi, ale wasze szelesty poszły wchujam. A jak podaje Wikipedia, wchujam to jest trzy razy dalej niż wpizdu. 

Etap zaczął się od pamiątkowego obrazka z Radą Miasta Bardo (poczynionego na schodach Urzędu Miasta i Gminy). Jak widać, członkowie Rady byli tak uprzejmi, że przebrali się za kolarzystów. To bardzo ładny gest był.



W kwestii pamiątek, to poczyniliśmy jeszcze jedno zdjęcie, na które się załapałem. Z lotu ptaka ponoć jest ta pamiątka czyniona, choć muszę przyznać, że widziałem w życiu kilkanaście ptaków, w tym kilka latających... i żaden z nich nie miał przy sobie aparatu do robienia obrazków.



Etap, biorąc pod uwagę podjazd na Sowę, zapowiadał się smakowicie. Jak powszechnie wiadomo, Sowa jest tak bardzo ulubionym moim podjazdem w Sudetach, jak Ochodzita w Beskidach.

Radość z czekającej na me przybycie Sowy była wielka, niczym moje ego. Nic nie mogło jej spsóć. Nawet padający poziomo deszcz. Przed wyczekiwaną zmarszczką był słynny już akwedukt oraz przekultowy z niego zjazd znany pod nazwą "zaakweduktemwprawouważaj". 
W moim wykonaniu ten zjazd, to zejście. Muszę Was rozczarować... nie śmiertelne jeszcze... ale oczywiście prawdziwi kolarzowcy zjechali.







Przez kilka kolejnych kilometrów nic szczególnego się nie działo, ot jakiś zakręt, kamień, korzeń i takie tam różne... prawie, jak na śmieszce rowerowej w mieście wojewódzkim. 



Aż do ostatniego bufetu - było wówczas do mety około piętnastu kilometrów. I między innymi opisywany do znudzenia podjazd. 
Zatrzymałem się, podałem bidony, poprosiłem o to, by je napełnić i umyć... usta me namiętne, po kilku godzinach oswajania smaku błota domagały się czegoś nowego (marzyły o smaku niedojrzałych czereśni), podałem także do umycia okewlar oraz zapytałem czy brudne me myśli dałoby się także umyć... okazało się, że tak, ale wieczorem.

Grzecznie się pożegnałem.
Po kilkunastu ekscytujących chwilach (ekscytująca chwila trwa około 1,24 kilometra pod górę), jechanych na mlaskaczu, pożądałem zwilżyć wargę... umm, oczywiście, że bidony zostały na bufecie.
Wszak to kilogram zbędnego balastu, nie wiadomo po co wciąganego na podjeździe.



Wydumałem chytry plan... przecież na Sowie zawsze byli turyści, zatem wyżebram czy łyki, a może i pjemć.
Nichuja, jak mawiają w kręgach zbliżonych do królowej Anglii, nie było żywego ducha. Bo duchy zazwyczaj bywają nieżywe. Turystek też nie było... nawet żadnej nędznej naturystki.
Jedynie duch (tym razem żywy) podjeżdżającej Natalii był obecny.



Zjazd z Sowy w kierunku Walimia...robię co mogę, w znacznej mierze jadę jak leszcz, albo półtorej leszcza. 
I co? Cud nad cudy. A może nad Wisłą.
Dostrzegłem, kątem mego niebrzydkiego błękitnego oka, bidon. Wytraciłem prędkość, co nie było takie łatwe, wróciłem z buta, podjąłem znalezisko, potrząsnąłem - pełny. Poczułem się uratowany.

No i co? Szach mat, ateiści. Boże niby kto zesłał mi ten bidon? Oczywiście, że bozia.



Jak widać, bidon jest holenderski. Prawdopodobnie zawartość była także holenderska... bo nie pamiętam, jak dotarłem do mety oraz którędy także nie wiem. 

Kolejny obrazek jaki zanotowałem, to wjazd na kwaterę i... obsługa wspominanego bufetu, która już zjechała z trasy i radośnie oddała moje bidony.
Pełne.

Podobnie pełen optymizmu poszedłem spać, łykając przed zamknięciem oczu resztkę zawartości holenderskiego bidonu. Noc obfitowała w spełnione marzenia... z Naomii Campbell i Monicą Bellucci w rolach głównych. Rano byłem pewien, że zostawienie swoich i podjęcie holenderskiego pojemnika na płyny nie było dziełem przypadku.

Vive la Holland!

~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą, MTBM, Ścig


w sumie...
ukręciłem: 75.00
km
w terenie: 70.00 km
trwało to: 07:46
ze średnią: 9.66 km/h
Maksiu jechał: 50.00 km/h
temperatura: 14.0
tętno Maksa: 164 ( 84%)
tętno średnie: 137 ( 70%)
w górę: 2358 m
kalorie: 3482 kcal
na rykszy:
w towarzystwie:

Mokre Włoszki

Środa, 26 lipca 2017 · dodano: 01.08.2017 | Komentarze 2

~

Zapomniałem, co było na śniadanie, ale podejrzewam, że kawa także. Być tak może, że nie jedna.

Etap ze Stronia do Bardo, każdego roku pełen był hec i innych niespodzianek. Żelaznym jego punktem jest dwudziestokilometrowy singiel szlakiem granicznym oraz w borówach. Wysysa siły, entuzjazm, krew i jad żmij... pod warunkiem, że żmija cię uprzednio upierdoli. Mnie nie była uprzejma, zatem ssanie było niepełne i się nie liczy.



Na tym etapie są dwa, przecudnej urody, miejsca. Zjazd z Góry Borówkowej i kolejny zjazd - Drogą Krzyżową do Bardo. Oba te fragmenty są już legendarne i ochoczo omawiane podczas śniadania, mycia zębów, czy też robienia porannej kupy.

Zakorzenioną już dość mocno, świecą tradycją tego etapu, są fikołki na Borówkowej...



Wprawdzie ten nie jest mój, ale zrobiłem równie spektakularnego. Tambylcze zwierzęta leśne oraz pomniejsze bóstwa miały ubaw po pachy.

Po fikołach na Borówach jest kilka chwil wytchnienia... a jak wiecie, najskuteczniejsza taktyka to "odpoczywamy na podjazdach".



Im bliżej kultowego zjazdu do Bardo, tym bardziej serce mi rosło (no bo cóż innego mogłoby przy tak niskim PESELU). Zapewne z tej wielkiej radości urwałem linkę. Na piętnaście kilometrów przed. A także od tylnej przerzutki.
Końcowe kilometry były ezoteryczne. 

Gdy mokre Włoszki, Nadia i Daniela dowiedziały się o hecach mojego autorstwa, to obśmiały się do łez. 



Tym oto sposobem dotarłem do półmetka tego ścigu.

~


w sumie...
ukręciłem: 69.89
km
w terenie: 60.00 km
trwało to: 06:34
ze średnią: 10.64 km/h
Maksiu jechał: 54.00 km/h
temperatura: 10.0
tętno Maksa: 172 ( 89%)
tętno średnie: 139 ( 72%)
w górę: 2294 m
kalorie: 2188 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

The Satanist

Wtorek, 25 lipca 2017 · dodano: 31.07.2017 | Komentarze 0

~



Nic nie zapowiadało upału, który ni stąd ni zowąd zaskoczył nas około dwadzieścia minut po śniadaniu, które to jedliśmy o nieparzystej, a także ze smakiem... co przecież nie jest tak całkiem bez znaczenia.



Przebraliśmy się chyżo w stroje stosowne do okoliczności i miejsca, z którego ruszaliśmy oraz do którego powrócić mieliśmy. Gdzieś tak w okolicach pierwszej połowy połówki dystansu Anja musiała wracać do komnaty... była umówiona w ważnej sprawie i mogłaby nie zdążyć jadąc do końca etapu. Od tej chwili aż do piątku jechałem sam.

Strażak sam, sam jak palec oraz supersam.



Smutny nieznacznie, bo nie było komu śpiewać, wjechałem na Śnieżnik. Bozia chyba ma mi za złe, że z niej szydzę, zatem spierdoliła poranną upalna pogodę... na Śnieżniku było czy a może pjemć stopni (prócz tych, prowadzących do schroniska).
Bozia spuściła także mglistą kurtynę, co skutkowało tym, że chuja było widać... i to bez lustra. 



Zjazd ze Śnieżnika, z akcentem na jego końcową część, był zacny. Dobry duch Wierzby szepnął przed startem, by brać go z prawej strony... co też uczyniłem, pomimo niechęci do wszystkiego, co prawe.

Niektórzy próbowali z lewej, ale kończyli różnie. Na zjeździe wspomnianym jest także pradawne miejsce celtyckiego kultu, w którym starożytni druidzi latem uprawiali magię, a jesienią w zgodzie z rytmem natury palili liście. Tambylcze pomniejsze bóstwa mawiają, że jeśli pocałujesz korzeń tysiącletniego drzewa, to będziesz żył nader intensywnie, a duch Wielkiego Manitou będzie zawsze przy tobie. Niektórzy zatem całowali...



Jako, że boję się magii, chiromancji i snów, to po czterech, a może sześciu chwilach udałem się precz, choć mogło to wyglądać jakby w siną dal...



Bozia, jak powszechnie wiadomo, kocha nas miłością nieskończoną. W ramach tego uczucia zesłała na mnie, tuż przed kreską, jakiegoś idiotę w trzydziestoletnim Punto, który koniecznie chciał spowodować katastrofę w ruchu lądowym, ze mną w roli ofiary. 
Nie udało się, bo ponieważ czuwał nade mną The Szatan.
Raczej.







~

w sumie...
ukręciłem: 81.55
km
w terenie: 70.00 km
trwało to: 07:34
ze średnią: 10.78 km/h
Maksiu jechał: 62.00 km/h
temperatura: 15.0
tętno Maksa: 172 ( 89%)
tętno średnie: 132 ( 68%)
w górę: 2070 m
kalorie: 2193 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Dwudziesty czwarty

Poniedziałek, 24 lipca 2017 · dodano: 31.07.2017 | Komentarze 0

~



Tuż przed startem do pierwszego etapu MTBCH atmosfera była mocno napięta...





...napięcie polegało na tym, że nie na palcach.
A później zaczęła się, wyczekiwana od roku, czelendżowa karuzela. Oczywistą jej prawidłowością są dziwne przygody, z akcentem na nieoczekiwane. 
No i rura.
Rura jest zawsze. Nawet, gdy nie ma rury, to jest.



Beneficjentem wspomnianych przygód był przede wszystkim Wierzba. Do dziś nie wiadomo, co jadł na śniadanie, ale mocy przybyło Mu na tyle, że zerwał przerzutkę, łańcuch, kontakty towarzyskie z sąsiadami, niedojrzałe jabłka oraz z tradycją. 

Wierzbiasta tradycja jest taka, że coś tam psuje u swojego białego rowera i nie kończy tej akurat etapówki. Tym razem, pomimo piętrzących się trudności, postanowił ukończyć. Odwiedził serwis rowerowy w Zieleńcu, kuzyna w wiosce nieopodal oraz zwierzęta w zoo. Jechał traktorem, kładem, metrem, na wielbłądzie oraz limuzyną. W końcu dotarł do słynnego przecież czesko mobilnego serwisu (bo w zielenieckim naprawił się prowizorycznie) i wymienili Mu wszystko, co wymiany wymagało. 



Tak reanimowany Wierzba jechał z nami, czyli z Anną i moi już do mety. Meta była zacna oraz w Stroniu Śląski. Bo start przecież w Kudowie. 
Tym oto chytrym sposobem zaliczyliśmy pierwszy etap. Byliśmy dość naiwni okazując zadowolenie... nie mieliśmy świadomości co czeka na nas w dniach kolejnych.

~
Kategoria Ekipą, Etapówka, Ścig


w sumie...
ukręciłem: 4.51
km
w terenie: 4.51 km
trwało to: 00:35
ze średnią: 7.73 km/h
Maksiu jechał: 30.00 km/h
temperatura: 20.0
tętno Maksa: 180 ( 93%)
tętno średnie: 153 ( 79%)
w górę: 158 m
kalorie: 299 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Na początek iksce

Niedziela, 23 lipca 2017 · dodano: 31.07.2017 | Komentarze 0

~



Prolog do Challenge, nietypowy dość, bo ponieważ w formule XC jakby... taka tam karuzela po kudowskiej Górze Parkowej.
Obrazki trochę jakby mało ostre... a to z powodu, że wraz z Anją zapjerdalaliśmy z szybkością niezmiernie szybką. 





Na podjazdach podobnie.



A przecież nie jest żadną tajemnicą, że zwykły rower jest pojazdem napędzanym siłą mięśni... natomiast rower jadący pod górę jest pojazdem napędzanym siłą woli.
Woli, a nawet dobrej woli, było w nas co niemiara.



~


w sumie...
ukręciłem: 6.88
km
w terenie: 6.00 km
trwało to: 00:54
ze średnią: 7.64 km/h
Maksiu jechał: 34.00 km/h
temperatura: 20.0
tętno Maksa: 176 ( 91%)
tętno średnie: 127 ( 65%)
w górę: 161 m
kalorie: 258 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Tuż przed...

Niedziela, 23 lipca 2017 · dodano: 30.07.2017 | Komentarze 0

~

...prologiem do trzynastej edycji MTBCH.
Mojej piątej z rzędu, zatem bez większych emocji. Kolejne dni pokazały, że brakło mi wyobraźni. Działo się.

~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą


w sumie...
ukręciłem: 61.60
km
w terenie: 0.00 km
trwało to: 02:22
ze średnią: 26.03 km/h
Maksiu jechał: 51.00 km/h
temperatura: 27.0
tętno Maksa: 175 ( 90%)
tętno średnie: 124 ( 64%)
w górę: 349 m
kalorie: 672 kcal
w towarzystwie:

Przedczelendżowo

Czwartek, 20 lipca 2017 · dodano: 20.07.2017 | Komentarze 1

~

Jutro napiszę sobie na różowej oraz pachnącej kartce, co spakować. Mam niski PESEL, zatem muszę używać karteczek. Gdy już sobie spiszę all, to sobie zapakuję do torby dużej, a może walizki i się udam.

Do Kudowy.
Tam w niedzielę napoczyna się kolejna edycja Sudety MTB Challenge. To se wystartuję, a co.


Tymczasem ukręciłem ostatnie kilka tutejszych kilometrów. Napotkałem śląskie widoki... 

 

oraz kolarzowiczkę nimi zafascynowaną.



Jako, że mam IQ o trzy punkty wyższe, niż noga od stołka w kuchni, to potrafię robić dwie rzeczy jednocześnie. Zatem jechałem i myślałem... właściwie to się zamyślałem. A może nawet rozmarzałem, rozckliwiałem i takie tam.

Mało brakowało bym w tym nastrojowym nastroju przegapił bannera, co go mi ustawili tuż przed nosem.



Autorzy to musi jakieś nieuki były. Zamiast "zabawisz" napisali "zbawisz", a zamiast "dusza" - "rodzina".
Uwielbiam pasjami bawić się oraz moja dusza takoż. Najchętniej to bawimy się w chowanego.

Około dwunastu uderzeń serca dalej napotkałem bozię, co ona tyra do piętnastej na krzyżu, a po godzinach dorabia u kosmetyczki oraz wiązanki kwiatów romantyczne wiąże. Zajebana robotą bozia jest, się okazuje... gdzie są prawa pracownicze i godność człowieka (wprawdzie ukrzyżowanego, ale jednak)?
Niedobrze się dzieje w państwie duńskim...




~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic


w sumie...
ukręciłem: 32.91
km
w terenie: 24.00 km
trwało to: 01:40
ze średnią: 19.75 km/h
Maksiu jechał: 35.00 km/h
temperatura: 27.0
tętno Maksa: 177 ( 91%)
tętno średnie: 114 ( 59%)
w górę: 140 m
kalorie: 402 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Beth

Środa, 19 lipca 2017 · dodano: 19.07.2017 | Komentarze 0

~



Wspominałem o Niej razy kilka. 
Wczoraj koncertowała w Katowicu. Jakoś przegapiłem... pewnie dlatego, że nie zadzwoniła. Cóż może nekst tajmem.



Tacy, co się na tym znają, mówią, że przeciętny człowiek dysponuje jedną oktawą. Mariah Carey ma ich pięć, Whitney Houston także mogła pochwalić się piątką... choć niektórzy mówią, że tylko czwórką.
Beata Kozidrak ma cztery. 


Nie wiem, ile ma Beth, ale gdy Jej słucham to mam ciary, a miewam je w powyżej trzeciej oktawy. Ale muzyka to nie tylko skala głosu, to także osobowość, show i takie tam.

Gdyby dało się przyłożyć jakąś miarę do różnorodności wykonów, czy też gęstości scenicznych niespodzianek, to Beth wygrałaby w cuglach taki konkurs.




~

w sumie...
ukręciłem: 156.07
km
w terenie: 0.00 km
trwało to: 05:46
ze średnią: 27.06 km/h
Maksiu jechał: 55.00 km/h
temperatura: 26.0
tętno Maksa: 180 ( 93%)
tętno średnie: 134 ( 69%)
w górę: 1003 m
kalorie: 2290 kcal
w towarzystwie:

Sza doł

Wtorek, 18 lipca 2017 · dodano: 19.07.2017 | Komentarze 0

~

Śląsk, to taka kraina pełna kominów. 
Hałd także.
Oraz wielce gniewnych ludzi.

Dziś była kumulacja tych, jakże ohydnych, zjawisk. 

Zaczęło się od tego, że gniewni ludzie, w liczbie dwoje, spotkali się na rondzie imienia słusznego oraz przypadkiem. Na dzień dobry rzucili na siebie po półtora nienawistnego spojrzenia... a było to zaledwie preludium. 



W ciągu kilkunastu średnio długich chwil, jakie ze sobą spędzili, kurew, chujów, skurwysynów oraz wiele innych uprzejmości przetoczyło się z ut do ust, co nie miara, a nawet co nie dwie miary.
Takie przetaczanie dowodzi niezbicie gniewności właśnie. 



Wszystko to działo się w cieniu śmierdzących, śląskich hałd oraz kominy także brały w tej hecy czynny udział. Na koniec tego krótkiego tête-à-tête owi źli ludzie napili się wynalazku palącego w przełyk. Jakoby na zgodę, ale ja bym w to nie wierzył... żadne z nich nie wzbudza zaufania. A nawet bardzo nie wzbudza. 

Tak niestety wygląda ten nasz Śląsk. Jeśli nie musicie, to nie przybywajcie tutaj pod żadnym pozorem. Jeżeli musicie, to także nie przybywajcie. Jedyne, co może Was tu spotkać, to śmierdzące kominy i nie mniej śmierdzące hałdy, rzucające cień ma wszystko wokół oraz niechybnie napotkalibyście podobnie lub gorzej śmierdzących, miejscowych skurwieli, podobnych do wyżej opisanej dwójki.

Miast tego posłuchacie Majka O. Ponoć łagodzi obyczaje. 
Muzyka. Majk także.


~