Hó is hó
Autorem tego, wątpliwej wartości, bloga jest sufa...Ostatnimi laty, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, wraz z jakimś szemranym towarzystwem, przejechał 66427.08 kilometrów. Od czasu do czasu był zmuszony uciekać przed żoną sąsiada oraz komornikiem, co kończyło się jazdą po polach i innych krzakach. Przypadek sprawił więc, że przejechał 30725.80 kilometrów w terenie. Przejechał także kiedyś jeża oraz na czerwonym świetle. Kręci najniższe średnie w tej części Euuropy... 19.56 km/h i w związku z tym wyprzedzają go kobiety w zaawansowanej ciąży oraz wyścigowe żółwie australijskie.
Więcej o nim.
Udostępnij
Reprezentuję
LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji
...każdy musi mieć taki kawałek na Stravie, gdzie jest pierwszy
Follow me on
W dobrym tonie jest mieć cel...
Nieśmiertelny Bike Maraton. Nie wiem, czy jeszcze lubię tę nieśmiertelność, czy już mnie trochę nuży...
Cyklokarpaty... z każdym rokiem coraz smakowitsze
Z Wielką Raczą jesteśmy nadal pogniewani, wystrzega się ona mnie niczym ognia...
Poczynić zamierzam połówkę Trophy, czyli mege... podobnie, jak w latach już minionych.
Sudety MTB Challenge, żelazny punkt każdego sezonu
tym razem pod tajemniczą nazwą
Projekt Reaktywacja
2017
2016
2015
2014
2013
2012
2011
2010
2009
2008
2007
Z tego w terenie 30725.80 km (46.25 %)
Gdyby tak jechać non oraz stop,
to niechybnie można by się zmęczyć, kręcąc przez 141d 05h 22m
Najdłuższe wczasy w siodle to 08:54:32
Średnia za te wszystkie lata jest
jakby mało imponująca - 19.56 km/h
Najdłuższy dystans to 201 km
Maksymalnie w górę ujechałem 3014 m
Najwyższy punkt to 2298 m n.p.m.
Moje dzinrikisie
(a czasem także i duchem)
zajmuje się...
Archiwum bloga
- 2017, Wrzesień9 - 0
- 2017, Sierpień10 - 4
- 2017, Lipiec17 - 3
- 2017, Czerwiec10 - 7
- 2017, Maj10 - 14
- 2017, Kwiecień7 - 12
- 2017, Marzec14 - 22
- 2017, Luty17 - 1
- 2017, Styczeń8 - 3
- 2016, Grudzień12 - 10
- 2016, Listopad9 - 11
- 2016, Październik4 - 18
- 2016, Wrzesień13 - 67
- 2016, Sierpień11 - 37
- 2016, Lipiec11 - 19
- 2016, Czerwiec11 - 38
- 2016, Maj11 - 29
- 2016, Kwiecień10 - 33
- 2016, Marzec10 - 31
- 2016, Luty16 - 52
- 2016, Styczeń17 - 39
- 2015, Grudzień11 - 26
- 2015, Listopad5 - 16
- 2015, Październik6 - 38
- 2015, Wrzesień9 - 58
- 2015, Sierpień12 - 48
- 2015, Lipiec16 - 37
- 2015, Czerwiec11 - 32
- 2015, Maj16 - 23
- 2015, Kwiecień11 - 9
- 2015, Marzec13 - 19
- 2015, Luty10 - 17
- 2015, Styczeń14 - 29
- 2014, Grudzień10 - 19
- 2014, Listopad5 - 16
- 2014, Październik8 - 23
- 2014, Wrzesień12 - 31
- 2014, Sierpień17 - 44
- 2014, Lipiec13 - 38
- 2014, Czerwiec15 - 68
- 2014, Maj8 - 95
- 2014, Kwiecień9 - 88
- 2014, Marzec11 - 110
- 2014, Luty14 - 57
- 2014, Styczeń14 - 65
- 2013, Grudzień3 - 25
- 2013, Listopad4 - 42
- 2013, Październik10 - 55
- 2013, Wrzesień11 - 85
- 2013, Sierpień10 - 99
- 2013, Lipiec19 - 80
- 2013, Czerwiec15 - 82
- 2013, Maj10 - 29
- 2013, Kwiecień16 - 32
- 2013, Marzec12 - 31
- 2013, Luty10 - 21
- 2013, Styczeń15 - 47
- 2012, Grudzień8 - 11
- 2012, Listopad8 - 8
- 2012, Październik5 - 1
- 2012, Wrzesień13 - 23
- 2012, Sierpień16 - 33
- 2012, Lipiec15 - 50
- 2012, Czerwiec10 - 36
- 2012, Maj18 - 20
- 2012, Kwiecień13 - 14
- 2012, Marzec17 - 28
- 2012, Luty13 - 38
- 2012, Styczeń15 - 69
- 2011, Grudzień10 - 24
- 2011, Listopad14 - 29
- 2011, Październik9 - 23
- 2011, Wrzesień11 - 78
- 2011, Sierpień14 - 28
- 2011, Lipiec12 - 17
- 2011, Czerwiec12 - 29
- 2011, Maj17 - 34
- 2011, Kwiecień12 - 10
- 2011, Marzec10 - 10
- 2011, Luty6 - 9
- 2011, Styczeń5 - 13
- 2010, Grudzień5 - 17
- 2010, Listopad10 - 31
- 2010, Październik7 - 15
- 2010, Wrzesień13 - 44
- 2010, Sierpień10 - 42
- 2010, Lipiec16 - 40
- 2010, Czerwiec14 - 12
- 2010, Maj13 - 19
- 2010, Kwiecień11 - 17
- 2010, Marzec11 - 10
- 2010, Luty8 - 13
- 2010, Styczeń10 - 29
- 2009, Grudzień6 - 6
- 2009, Listopad7 - 5
- 2009, Październik3 - 1
- 2009, Wrzesień9 - 1
- 2009, Sierpień17 - 8
- 2009, Lipiec13 - 6
- 2009, Czerwiec11 - 9
- 2009, Maj10 - 5
- 2009, Kwiecień14 - 3
- 2009, Marzec3 - 2
- 2009, Luty2 - 0
- 2009, Styczeń4 - 0
- 2008, Grudzień3 - 0
- 2008, Listopad7 - 0
- 2008, Październik7 - 0
- 2008, Wrzesień6 - 0
- 2008, Sierpień12 - 3
- 2008, Lipiec11 - 5
- 2008, Czerwiec7 - 0
- 2008, Maj12 - 5
- 2008, Kwiecień9 - 0
- 2008, Marzec5 - 0
- 2008, Luty1 - 0
- 2008, Styczeń2 - 0
- 2007, Listopad1 - 0
- 2007, Październik6 - 3
- 2007, Wrzesień9 - 0
- 2007, Sierpień10 - 0
- 2007, Lipiec14 - 0
- 2007, Czerwiec10 - 0
- 2007, Maj8 - 0
- 2007, Kwiecień4 - 0
rower rowery maraton rowerowy wyścig rowerowy sklep rowerowy serwis rowerowy bike bikemaraton bike maraton mtb kolarstwo górskie wyścig kolarski author scott specialized merida mavic kellys ktm cannondale accent
Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2015
Dystans całkowity: | 756.03 km (w terenie 412.00 km; 54.50%) |
Czas w ruchu: | 37:14 |
Średnia prędkość: | 20.31 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.90 km/h |
Suma podjazdów: | 7821 m |
Maks. tętno maksymalne: | 185 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 183 (94 %) |
Suma kalorii: | 12790 kcal |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 63.00 km i 3h 06m |
Więcej statystyk |
w sumie...
ukręciłem: 68.14 km
w terenie: 60.00 km
ukręciłem: 68.14 km
w terenie: 60.00 km
trwało to:
03:01
ze średnią: 22.59 km/h
Maksiu jechał: 38.00
km/hze średnią: 22.59 km/h
temperatura:
30.0
tętno Maksa: 160 ( 82%)
tętno średnie: 132 ( 68%)
w górę: 243 m
kalorie: 1062
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:
Białe noce
Niedziela, 30 sierpnia 2015 · dodano: 30.08.2015 | Komentarze 3
~Zajrzałem pota jemnie w Stravę oraz na zapis ze wczorajszej przejażdżki wokół Bierunia. Przeraziłem się nienażarty (w sensie będąc głodnym). Patrząc na obrazek poniższy nabrałem podejrzeń, że jakieś schorzenie w obrębie klatki piersiowej mnie zaatakowało, może nawet ósmy...
...przestraszonym będąc przy mkłem oki i zasłem. Po półtorej chwili taki mi się obrazek objawił... nie wiem, co to może oznaczać, ale asekuracyjnie nie zajrzałem do sennika ani do siennika oraz na wszelki wypadek przestraszyłem się po raz wtóry.
W związku z powyższymi dwoma zjawiskami paranormalnymi udam się nał na odpoczynek bez przymykania ok, bo ze strachu. Będę miał białe noce.
Dobranoc.
~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic
w sumie...
ukręciłem: 33.95 km
w terenie: 27.00 km
ukręciłem: 33.95 km
w terenie: 27.00 km
trwało to:
01:23
ze średnią: 24.54 km/h
Maksiu jechał: 52.60
km/hze średnią: 24.54 km/h
temperatura:
21.0
tętno Maksa: 185 ( 95%)
tętno średnie: 172 ( 89%)
w górę: 206 m
kalorie: 903
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:
Lizanie
Sobota, 29 sierpnia 2015 · dodano: 29.08.2015 | Komentarze 1
~W tym sezonie spełniają się moje marzenia oraz po wielokroć, a także te głęboko skrywane. Zawsze macz bardzo chciałem przejechać się karetką na kogutach... i spełniło się w Szklarskiej.
A dziś w bonusie posiedziałem sobie chwilę krótka w kolejnej sanitarce. Och... miałem OBS'a. A może nawet dwa.
Ada, co to Ją znacie, a jeśli nie, to duży błąd, tak oto - na feju, skomentować raczyła poniższy obrazek... "Sufa... Na ogórze?!"
Niom, na ogórze.
Pamiętacie wizytę Majki u Wojewódzkiego? Nic szczególnego się wówczas nie wydarzyło, ale w pewnym momencie panowie omawiali lizanie.
Majka Rafał opowiadał był o tym, jak to jest gdy liźnie się koło rywala... nooo z opowieści wyłaniał się dość fascynujący obraz takich pieszczot.
Od tamtej chwili nie mogłem to tym zapomnieć... dziś myśl ta ciałem się stała. Postanowiłem liznąć koło Natalii, co Ona wygrała dzisiejsze ściganie...
Natalii też się podobało, choć w pierwszej chwili chyba była troszkę zdezorientowana...
Polecam taką zabawę każdemu. Emocje wówczas szczytują... no i wspomniana już wizyta w karetce - bezcenna.
~
A dziś w bonusie posiedziałem sobie chwilę krótka w kolejnej sanitarce. Och... miałem OBS'a. A może nawet dwa.
Ada, co to Ją znacie, a jeśli nie, to duży błąd, tak oto - na feju, skomentować raczyła poniższy obrazek... "Sufa... Na ogórze?!"
Niom, na ogórze.
Pamiętacie wizytę Majki u Wojewódzkiego? Nic szczególnego się wówczas nie wydarzyło, ale w pewnym momencie panowie omawiali lizanie.
Majka Rafał opowiadał był o tym, jak to jest gdy liźnie się koło rywala... nooo z opowieści wyłaniał się dość fascynujący obraz takich pieszczot.
Od tamtej chwili nie mogłem to tym zapomnieć... dziś myśl ta ciałem się stała. Postanowiłem liznąć koło Natalii, co Ona wygrała dzisiejsze ściganie...
Natalii też się podobało, choć w pierwszej chwili chyba była troszkę zdezorientowana...
Polecam taką zabawę każdemu. Emocje wówczas szczytują... no i wspomniana już wizyta w karetce - bezcenna.
~
w sumie...
ukręciłem: 45.73 km
w terenie: 43.00 km
ukręciłem: 45.73 km
w terenie: 43.00 km
trwało to:
02:05
ze średnią: 21.95 km/h
Maksiu jechał: 36.00
km/hze średnią: 21.95 km/h
temperatura:
21.0
tętno Maksa: 176 ( 91%)
tętno średnie: 126 ( 65%)
w górę: 173 m
kalorie: 704
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:
Jabba
Środa, 26 sierpnia 2015 · dodano: 26.08.2015 | Komentarze 3
~Wspominałem już nie raz, a nawet nie dwa razy o Irku i Jankach dwóch czyli najmacz znakomitym serwisie, który od lat obsługuje imprezy GG... dziś raz jeszcze sobie pozwolę.
Ich wyczyny są legendarne, a wśród tych, którzy zaliczyli imprezę przez nich obsługiwaną, nie ma chyba nikogo, kogo by nie uratowali. Gdy rok temu ego, podczas bankietu po MTBCH były wyświetlane na ścianie najlepsze foty i pojawiła się z nimi w rolach głównych to owacjom nie było końca.
Nie będę się rozpisywał, pokażę jeszcze kilka obrazków z tegorocznego Challenge, a na końcu napiszę, dlaczego są tacy dobrzy.
Obrazki kopyrajt by Robert Urbaniak - BikeLife.
Umm... czas na wielką tajemnicę, w sensie jej zdradę.
Ich mistrzostwo jest nie do podważenia, ale żadna firma, nawet tak mała, nie ma szans na sukces oraz na debiut giełdowy bez odpowiedniego zarządzania, prezesowanie, nadzoru, promocji, piaru, haeru, księgowości, rady nadzorczej i takich tam...
Za wszystkie te niewidoczne, acz bardzo istotne nici pociąga tajemniczy ktoś, zazwyczaj pozostający w cieniu... jak to w zwyczaju mają tajemnicze persony.
Robertowi udało się zrobić sensacyjne zdjęcie, które zrywa kurtynę tajemniczości... nie znaliście Rudej z tej strony, co?
No jeszcze kilka ma. Stron w sensie.
Jeśli już jestem przy naszych tarnowskich skandalistkach i odzieraniu ich z tajemnic...
Iza, jak się okazuje, to kolejne wcielenie Jabby.
Jeśli macie numer do Izy w swoich lepiejfonach, to proszę zssać powyższe zdjęcie i uaktualnić kontakt.
~
Ich wyczyny są legendarne, a wśród tych, którzy zaliczyli imprezę przez nich obsługiwaną, nie ma chyba nikogo, kogo by nie uratowali. Gdy rok temu ego, podczas bankietu po MTBCH były wyświetlane na ścianie najlepsze foty i pojawiła się z nimi w rolach głównych to owacjom nie było końca.
Nie będę się rozpisywał, pokażę jeszcze kilka obrazków z tegorocznego Challenge, a na końcu napiszę, dlaczego są tacy dobrzy.
Obrazki kopyrajt by Robert Urbaniak - BikeLife.
Umm... czas na wielką tajemnicę, w sensie jej zdradę.
Ich mistrzostwo jest nie do podważenia, ale żadna firma, nawet tak mała, nie ma szans na sukces oraz na debiut giełdowy bez odpowiedniego zarządzania, prezesowanie, nadzoru, promocji, piaru, haeru, księgowości, rady nadzorczej i takich tam...
Za wszystkie te niewidoczne, acz bardzo istotne nici pociąga tajemniczy ktoś, zazwyczaj pozostający w cieniu... jak to w zwyczaju mają tajemnicze persony.
Robertowi udało się zrobić sensacyjne zdjęcie, które zrywa kurtynę tajemniczości... nie znaliście Rudej z tej strony, co?
No jeszcze kilka ma. Stron w sensie.
Jeśli już jestem przy naszych tarnowskich skandalistkach i odzieraniu ich z tajemnic...
Iza, jak się okazuje, to kolejne wcielenie Jabby.
Jeśli macie numer do Izy w swoich lepiejfonach, to proszę zssać powyższe zdjęcie i uaktualnić kontakt.
~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic
w sumie...
ukręciłem: 38.00 km
w terenie: 30.00 km
ukręciłem: 38.00 km
w terenie: 30.00 km
trwało to:
02:59
ze średnią: 12.74 km/h
Maksiu jechał: 49.70
km/hze średnią: 12.74 km/h
temperatura:
24.0
tętno Maksa: 166 ( 86%)
tętno średnie: 132 ( 68%)
w górę: 1154 m
kalorie: 1043
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
Dżamna
Niedziela, 23 sierpnia 2015 · dodano: 24.08.2015 | Komentarze 8
~Po Myślenicach, jak już wspominałem we wpisie poprzednim ego, pomyśleliśmy jak i gdzie óczcić nieustające pasmo sukcesów i wydumaliśmy, że najbardziej odpowiednim miejscem będzie duży pokój wraz z telewizorem w dużym domu Rudej und Adama.
Ciało słowem się stało.
Podczas czczenia fotoreporter miał wolne za nadgodziny, obrazków zatem nie ma.
Kolejnym wydarzeniem były pierwsze promyki tarnowskiego słońca nakazujące nam picie porannej kawy, co też uczyniliśmy, a nawet skwapliwie.
Przy kawie padło pytanie, cóż tu zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem. Propozycji było mniej więcej mnóstwo i były mocno zróżnicowane, a także nie chce mi się ich wszystkich omawiać. Używając najlepszej metody, bo ponieważ eliminacji, na koniec ostały się dwa potencjalne i możliwe do zrealizowania chytre plany.
Pierwszy zakładał pójście na miasto oraz być może do kina, drugiego natomiast celem była Dżamna (kimkolwiek ona by nie była).
Siódemka nasza, po około godzinnej i ostrej wymianie zdań, co do owych planów podzieliła się na dwie grupy.
W pierwszej grupie, optującej za spokojnym i kulturalnym spędzaniem czasu była Ada.
Druga grupa, żądna Dżamny to Ruda, Iza, Pan Adam, Piotr, MIrjon, Wierzba i moi.
Nie jestem w stanie opisać szczegółowo przygód pierwszej grupy, ale... ci z drugiej powinni raczej wpaść w czarną rozpacz tudzież zazdrość. Imagynujcie sobie, że Ada rozpoczęła stąd...
(obrazek kopyrajt by Ada)
...a skończyła w towarzystwie księcia z bajki. Gdybym wiedział, że tak się to skończy, to pewnie zmieniłbym rano barwy grupowe, obcowanie z księciem i to takim, że z bajki nie zdarza się codziennie, a ponoć niektórzy mówią, iż może się w ogóle nie zdarzyć.
Kwestią otwarta pozostaję pytanie, czy gdybym był w grupie Ady, to bieg wydarzeń także sprawiłby, że potknął bym się o księcia... hónołs, hónołs.
W tym czasie grupa druga w składzie słusznym poszukiwała legendarnej Dżamny.
Rozpoczęliśmy od narady wojennej...
...by po kilku chwilach oraz zgodnie z planem i w ustalonym szyku przeczesać jak największy teren, na którym rzeczona Dżamna mogłaby się znajdować.
Zadanie okazało się być trudniejszym niż zakładaliśmy. Czesaliśmy ten teren, czesaliśmy oraz czesaliśmy a Dżamny ni widu ni słychu. Jako, że kierownikiem czesania był Pan Adam, to czesanie było mocno interesujące terenowo... ale cóż z tego? Dzień chylił się ku końcowi, a my nawet nie zbliżyliśmy się do sukcesu.
Padła decyzja, by wdrożyć w życie plan numer dwa, czyli miast szukać poszukiwanej na chybił oraz trafił, należy ją wyśledzić. Śledzenie wziął na siebie Mirjon. Wlazł na jakieś drzewo, znalazł dogodną pozycję do obserwacji, dobył lornetkę teatralną składaną i jął się wpatrywać w horyzont, a może i poza...
Po kilku chwilach, które ciągnęły się w nieskończoność oznajmił, że jest, że wypatrzył... część nas wspięła się także na drzewo (nie mogliśmy wszyscy, bo pewnie by się złamało), po kolei wzięliśmy w dłonie lornetkę i popatrzyliśmy we wskazanym kierunku.
Rzeczywiście była Dżamna, zaparkowała sprzęta na nabrzeżu i brała kąpiel, co widać na obrazku...
...w sensie, że sprzęta, bo poszukiwana akurat zanurzyła się oraz w całości. Szybko zrobiliśmy pamiątkowego selfiaczka, a właściwie to dwa...
Na obu selfjakach, jak widać, jest nasza czwórka, z tym, że na tym drugim nie w całości.
Schodząc z drzewa krzyczeliśmy do tych na dole, że na koń, że natychmiast, że już, że afera, że wiemy gdzie jest Dżamna... ale mogli niedokładnie słyszeć, ponieważ ich reakcje były dalekie od oczekiwanych.
Tak czy siak, wbiliśmy się czym prędzej w siodła i pognaliśmy we właściwym kierunku.
Gnający na złamanie karku, we właściwym kierunki Mirjon, wygląda tak...
Byliśmy przekonani, że dorwiemy Dżamnę i sens naszej jazdy będzie miał sens. Płonne to były nadzieje, los z nas zakpił. Gdy byliśmy na dobrej drodze oraz przekonani, że ścigana czuje nasze nieświeże oddechy na plecach... Wierzba spsół przerzutką. Odrobinę nas to spowolniło, ale jeszcze mieliśmy nadzieję.
Kiedy byliśmy tuż, to Dżamna zaprzęgła do roboty jakąś czarną magię... podczas jazdy ni stąd ni zowąd ziemia zaczęła nam uciekać spod kół i jęła układać się w dość stromy i odrobinę niełatwy zjazd. Magii nie poddali się tylko Pan Adam oraz Mirjon... Wierzba poczynił klasycznego fikoła i nakrył się nogami, Iza z Rudą wypadły z siodeł i grzecznie zeszły, ja natomiast otrzymałem, od niewidzialnego napastowca, silny cios a także znienacka i skończyłem na deskach, czyli klasyczne K.O.
Dżamna nadal pozostała tajemnicą, a nawet nieodkrytą tajemnicą. Są i dobre strony całej tej hacy... my tam jeszcze, na ten kraniec świata, powrócimy a także uzbrojeni po zęby. Dżamna tymczasem powinna ćwiczyć drżenie... a być tak też może, że upieczemy dwoje na jednym stosie, czyli napotkamy także księcia z bajki.
~
Ciało słowem się stało.
Podczas czczenia fotoreporter miał wolne za nadgodziny, obrazków zatem nie ma.
Kolejnym wydarzeniem były pierwsze promyki tarnowskiego słońca nakazujące nam picie porannej kawy, co też uczyniliśmy, a nawet skwapliwie.
Przy kawie padło pytanie, cóż tu zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem. Propozycji było mniej więcej mnóstwo i były mocno zróżnicowane, a także nie chce mi się ich wszystkich omawiać. Używając najlepszej metody, bo ponieważ eliminacji, na koniec ostały się dwa potencjalne i możliwe do zrealizowania chytre plany.
Pierwszy zakładał pójście na miasto oraz być może do kina, drugiego natomiast celem była Dżamna (kimkolwiek ona by nie była).
Siódemka nasza, po około godzinnej i ostrej wymianie zdań, co do owych planów podzieliła się na dwie grupy.
W pierwszej grupie, optującej za spokojnym i kulturalnym spędzaniem czasu była Ada.
Druga grupa, żądna Dżamny to Ruda, Iza, Pan Adam, Piotr, MIrjon, Wierzba i moi.
Nie jestem w stanie opisać szczegółowo przygód pierwszej grupy, ale... ci z drugiej powinni raczej wpaść w czarną rozpacz tudzież zazdrość. Imagynujcie sobie, że Ada rozpoczęła stąd...
(obrazek kopyrajt by Ada)
...a skończyła w towarzystwie księcia z bajki. Gdybym wiedział, że tak się to skończy, to pewnie zmieniłbym rano barwy grupowe, obcowanie z księciem i to takim, że z bajki nie zdarza się codziennie, a ponoć niektórzy mówią, iż może się w ogóle nie zdarzyć.
Kwestią otwarta pozostaję pytanie, czy gdybym był w grupie Ady, to bieg wydarzeń także sprawiłby, że potknął bym się o księcia... hónołs, hónołs.
W tym czasie grupa druga w składzie słusznym poszukiwała legendarnej Dżamny.
Rozpoczęliśmy od narady wojennej...
...by po kilku chwilach oraz zgodnie z planem i w ustalonym szyku przeczesać jak największy teren, na którym rzeczona Dżamna mogłaby się znajdować.
Zadanie okazało się być trudniejszym niż zakładaliśmy. Czesaliśmy ten teren, czesaliśmy oraz czesaliśmy a Dżamny ni widu ni słychu. Jako, że kierownikiem czesania był Pan Adam, to czesanie było mocno interesujące terenowo... ale cóż z tego? Dzień chylił się ku końcowi, a my nawet nie zbliżyliśmy się do sukcesu.
Padła decyzja, by wdrożyć w życie plan numer dwa, czyli miast szukać poszukiwanej na chybił oraz trafił, należy ją wyśledzić. Śledzenie wziął na siebie Mirjon. Wlazł na jakieś drzewo, znalazł dogodną pozycję do obserwacji, dobył lornetkę teatralną składaną i jął się wpatrywać w horyzont, a może i poza...
Po kilku chwilach, które ciągnęły się w nieskończoność oznajmił, że jest, że wypatrzył... część nas wspięła się także na drzewo (nie mogliśmy wszyscy, bo pewnie by się złamało), po kolei wzięliśmy w dłonie lornetkę i popatrzyliśmy we wskazanym kierunku.
Rzeczywiście była Dżamna, zaparkowała sprzęta na nabrzeżu i brała kąpiel, co widać na obrazku...
...w sensie, że sprzęta, bo poszukiwana akurat zanurzyła się oraz w całości. Szybko zrobiliśmy pamiątkowego selfiaczka, a właściwie to dwa...
Na obu selfjakach, jak widać, jest nasza czwórka, z tym, że na tym drugim nie w całości.
Schodząc z drzewa krzyczeliśmy do tych na dole, że na koń, że natychmiast, że już, że afera, że wiemy gdzie jest Dżamna... ale mogli niedokładnie słyszeć, ponieważ ich reakcje były dalekie od oczekiwanych.
Tak czy siak, wbiliśmy się czym prędzej w siodła i pognaliśmy we właściwym kierunku.
Gnający na złamanie karku, we właściwym kierunki Mirjon, wygląda tak...
Byliśmy przekonani, że dorwiemy Dżamnę i sens naszej jazdy będzie miał sens. Płonne to były nadzieje, los z nas zakpił. Gdy byliśmy na dobrej drodze oraz przekonani, że ścigana czuje nasze nieświeże oddechy na plecach... Wierzba spsół przerzutką. Odrobinę nas to spowolniło, ale jeszcze mieliśmy nadzieję.
Kiedy byliśmy tuż, to Dżamna zaprzęgła do roboty jakąś czarną magię... podczas jazdy ni stąd ni zowąd ziemia zaczęła nam uciekać spod kół i jęła układać się w dość stromy i odrobinę niełatwy zjazd. Magii nie poddali się tylko Pan Adam oraz Mirjon... Wierzba poczynił klasycznego fikoła i nakrył się nogami, Iza z Rudą wypadły z siodeł i grzecznie zeszły, ja natomiast otrzymałem, od niewidzialnego napastowca, silny cios a także znienacka i skończyłem na deskach, czyli klasyczne K.O.
Dżamna nadal pozostała tajemnicą, a nawet nieodkrytą tajemnicą. Są i dobre strony całej tej hacy... my tam jeszcze, na ten kraniec świata, powrócimy a także uzbrojeni po zęby. Dżamna tymczasem powinna ćwiczyć drżenie... a być tak też może, że upieczemy dwoje na jednym stosie, czyli napotkamy także księcia z bajki.
~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą
w sumie...
ukręciłem: 41.30 km
w terenie: 35.00 km
ukręciłem: 41.30 km
w terenie: 35.00 km
trwało to:
03:15
ze średnią: 12.71 km/h
Maksiu jechał: 57.90
km/hze średnią: 12.71 km/h
temperatura:
18.5
tętno Maksa: 162 ( 83%)
tętno średnie: 183 ( 94%)
w górę: 1593 m
kalorie: 1570
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
Nie Spodzianki
Sobota, 22 sierpnia 2015 · dodano: 24.08.2015 | Komentarze 3
~Pościg był w Myśle Nicach na rowerach góralskich orgazmowany, a że mieliśmy akurat wolny dzień, to udaliśmy się tamże oraz w kilka osób odzianych w podobne mundurki.
Ścig był niczego sobie, w kilku miejscach nawet pod górę można było się przejechać... pod te góry to szczytowałem. W sensie szczyt formy miałem, bo ponieważ wyprzedziły mnie cztery ślimaki, w tym jeden kulawy... ale tym razem po zaciętej walce.
Ścig był niczego sobie, w kilku miejscach nawet pod górę można było się przejechać... pod te góry to szczytowałem. W sensie szczyt formy miałem, bo ponieważ wyprzedziły mnie cztery ślimaki, w tym jeden kulawy... ale tym razem po zaciętej walce.
(obrazek kopyrajt by ElCa)
W dół jadąc natomiast, ślimaki wyraźnie zostawały. Jako, że w dół było trzy razy tyle, co w górę... to odniosłem niemały sukces. Przez kreskę przejechałem kilka minet po Bartku Janowskim, a On był czwarty.
Rokuje to bardzo dobrze na przyszłość, a nawet na półtora przyszłości.
Jak już wspomniałem, przybyło nas w podobnych mundurkach do Myślenic sporo. Okazało się, że w temacie tekstylnym jest nieznaczna rozbieżność... część miała na sobie typowe nasze znane wiatrakowe garnitury, kilku ludków natomiast narzuciło na się czerwone finishery z MTBCH... kilku kolejnych zaprezentowało się inko gniotto.
Efekt tych wariacji odzieżowych był piorunujący, ponieważ a mianowicie po zdominowaniu podium (dwa pierwsze miejsca w jednej z klasyfikacji drużynowych) nie było nudy, było kolorowo, a co poniektórym zakręciła się łza w oku... przypomnieli sobie jedynie słuszne czasy...
Czasy, gdy mówiono o nich "Dzieci Kwiaty", a wolna miłość była bardziej wolna niż dziś wolne są "Wolne Konopie".
Jak już wspomniałem, przybyło nas w podobnych mundurkach do Myślenic sporo. Okazało się, że w temacie tekstylnym jest nieznaczna rozbieżność... część miała na sobie typowe nasze znane wiatrakowe garnitury, kilku ludków natomiast narzuciło na się czerwone finishery z MTBCH... kilku kolejnych zaprezentowało się inko gniotto.
Efekt tych wariacji odzieżowych był piorunujący, ponieważ a mianowicie po zdominowaniu podium (dwa pierwsze miejsca w jednej z klasyfikacji drużynowych) nie było nudy, było kolorowo, a co poniektórym zakręciła się łza w oku... przypomnieli sobie jedynie słuszne czasy...
Czasy, gdy mówiono o nich "Dzieci Kwiaty", a wolna miłość była bardziej wolna niż dziś wolne są "Wolne Konopie".
Ale...
Ale to nie wszystko, dzień ów obfitował w wydarzenia niespodziewane, acz miłe bardzo.
Jednym z takich wydarzeń był fikołek Rudej. Z początku nic nie wskazywało na to, że finał będzie tak radosny... ot Ruda fiknęła, spsóła rękę nieznacznie oraz zdrapki sobie zafundowała na udzie. Urocze zdrapki, nie bójmy się tego słowa.
Ruda, po mecie, udała się była do punktu pierwszej (a może i drugiej) pomocy.
Jak widać minę miała wielce zafrasowaną, a może i cierpiącą... niczym Jezusek frasobliwy i cierpiący (może też robił fikołki i stąd takie jego określenia)...
Ale pani od pierwszej oraz drugiej pomocy rzekła, że jeśli pacjentka będzie dzielna, to dostanie nagrodę... no wiecie, czasem się dostaje u dentysty czy innego ginekologa taką plakietkę "Dzielny pacjent" cycós podobnie brzmiącego.
No to w Rudą wstąpił dobry humor...
Przy opuszczaniu ośrodka ratunkowego Ruda dostała... talon. Rozdająca rzekła, że z tym talonem ma się zgłosić po odbiór nagrody w biurze zawodów. No to poszła. No i dostała...
Trochę się skrzywiła... no bo siakiś ten sprzęt wybrakowany, bez amora, bez przerzutki z przodu oraz ktoś się mocno musiał pastwić nad pompką... ale, jak mówi starożytne eskimoskie przysłowie... darowanemu biku się w paszczę nie patrzy.
Ruda zabrała go do domu i ma w planie usunąć wszystkie te usterki...
I to też nie koniec dobrych wieści.
Mega dobrą wiadomością jest też to, że Iza, którą pewnie znacie, ma stronę bliską sercu memu...
...pewnie nie znacie tego uczucia, gdy okazuje się, że wśród znajomych są ludzie mający takie samo upośledzenie jak wy. Ja tego uczucia doświadczyłem i zaprawdę powiadam wam... bezcenne.
Aż się ucieszyłem...
...Iza wraz z ja okazała zadowolenie.
W związku z wielostronnym zadowoleniem, udaliśmy się świętować nasze sukcesy do środkowoeuropejskiej metropolii Tarnów, na pierwsze piętro domu Pani Rudej, by napić się rudej.
Świętowaliśmy zacnie, by dnia następnego udać się w okoliczne zmarszczki, ale to już temat na kolejną opowiastkę.
~
Ale to nie wszystko, dzień ów obfitował w wydarzenia niespodziewane, acz miłe bardzo.
Jednym z takich wydarzeń był fikołek Rudej. Z początku nic nie wskazywało na to, że finał będzie tak radosny... ot Ruda fiknęła, spsóła rękę nieznacznie oraz zdrapki sobie zafundowała na udzie. Urocze zdrapki, nie bójmy się tego słowa.
Ruda, po mecie, udała się była do punktu pierwszej (a może i drugiej) pomocy.
Jak widać minę miała wielce zafrasowaną, a może i cierpiącą... niczym Jezusek frasobliwy i cierpiący (może też robił fikołki i stąd takie jego określenia)...
Ale pani od pierwszej oraz drugiej pomocy rzekła, że jeśli pacjentka będzie dzielna, to dostanie nagrodę... no wiecie, czasem się dostaje u dentysty czy innego ginekologa taką plakietkę "Dzielny pacjent" cycós podobnie brzmiącego.
No to w Rudą wstąpił dobry humor...
Przy opuszczaniu ośrodka ratunkowego Ruda dostała... talon. Rozdająca rzekła, że z tym talonem ma się zgłosić po odbiór nagrody w biurze zawodów. No to poszła. No i dostała...
Trochę się skrzywiła... no bo siakiś ten sprzęt wybrakowany, bez amora, bez przerzutki z przodu oraz ktoś się mocno musiał pastwić nad pompką... ale, jak mówi starożytne eskimoskie przysłowie... darowanemu biku się w paszczę nie patrzy.
Ruda zabrała go do domu i ma w planie usunąć wszystkie te usterki...
I to też nie koniec dobrych wieści.
Mega dobrą wiadomością jest też to, że Iza, którą pewnie znacie, ma stronę bliską sercu memu...
...pewnie nie znacie tego uczucia, gdy okazuje się, że wśród znajomych są ludzie mający takie samo upośledzenie jak wy. Ja tego uczucia doświadczyłem i zaprawdę powiadam wam... bezcenne.
Aż się ucieszyłem...
...Iza wraz z ja okazała zadowolenie.
W związku z wielostronnym zadowoleniem, udaliśmy się świętować nasze sukcesy do środkowoeuropejskiej metropolii Tarnów, na pierwsze piętro domu Pani Rudej, by napić się rudej.
Świętowaliśmy zacnie, by dnia następnego udać się w okoliczne zmarszczki, ale to już temat na kolejną opowiastkę.
~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą, Ścig, BM
w sumie...
ukręciłem: 64.27 km
w terenie: 60.00 km
ukręciłem: 64.27 km
w terenie: 60.00 km
trwało to:
03:15
ze średnią: 19.78 km/h
Maksiu jechał: 40.00
km/hze średnią: 19.78 km/h
temperatura:
24.0
tętno Maksa: 154 ( 79%)
tętno średnie: 118 ( 61%)
w górę: 346 m
kalorie: 874
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:
Trailer
Środa, 19 sierpnia 2015 · dodano: 19.08.2015 | Komentarze 0
~Czelendżowo jeszcze przez chwil kilka...
~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic
w sumie...
ukręciłem: 70.26 km
w terenie: 0.00 km
ukręciłem: 70.26 km
w terenie: 0.00 km
trwało to:
02:36
ze średnią: 27.02 km/h
Maksiu jechał: 48.00
km/hze średnią: 27.02 km/h
temperatura:
27.0
tętno Maksa: 183 ( 94%)
tętno średnie: 133 ( 68%)
w górę: 499 m
kalorie: 988
kcal
na rykszy: Szoszon the Giant
w towarzystwie:
Epitafium
Wtorek, 18 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 5
~
Wcześniej czy później, każdy z nas spotka na swej drodze Pana Śmierć.
Dla niektórych będzie owo spotkanie wybawieniem, a widok Śmierci galopującego na swym rumaku Pimpusiu, wywoła uśmiech. Pewnie będą i tacy, których Jego aksamitnie dudniący głos nie zabrzmi zachęcająco i być może spróbują z Nim negocjować. Próżny ich trud. Kaprysy Pana Śmierci są o tyle zaskakujące, co ostateczne.
Dla niektórych będzie owo spotkanie wybawieniem, a widok Śmierci galopującego na swym rumaku Pimpusiu, wywoła uśmiech. Pewnie będą i tacy, których Jego aksamitnie dudniący głos nie zabrzmi zachęcająco i być może spróbują z Nim negocjować. Próżny ich trud. Kaprysy Pana Śmierci są o tyle zaskakujące, co ostateczne.
Żółty żył pełnią życia, radośnie, bezkompromisowo... snuł śmiałe plany, miał jeszcze wiele miejsc do odwiedzenia, wielu ludzi do poznania (do Wrocławia także)... to nie był jeszcze czas, by tęsknił za tym, którego niesłusznie się przeklina, który budzi lęk i trwogę, ale który jest jedynym przyjacielem nędzarza i najlepszym lekarzem śmiertelnie rannego.
Oto jedno z ostatnich zdjęć naszego nieodżałowanego kompana... być tak może że zabiło go siedzisko fotela, na którym siedział, wszak jest tam wyraźna groźba śmierci.
Śmierć zaskoczył Żółtego.
Sprawił, że spokojne wody Oceanu Bałtyckiego nagle wezbrały, a zdradziecka fala wielkości Sky Tower nie dała Mu żadnych szans. Nasz przyjaciel został porwany w ułamku sekundy przez rozszalały żywioł. Podjęta natychmiast, szeroko zakrojona akcja poszukiwawcza, w którą zaangażowane były polskie, niemieckie oraz szwedzkie służby ratownicze, nie przyniosła żadnych efektów. Nie odnaleziono ani Żółtego, ani Jego zwłok.
Po dobie poszukiwań zakończono akcję.
Żółty na zawsze pozostanie w naszej pamięci.
Ja osobiście wierzę w reinkarnację i jestem pewien, że powróci znienacka oraz pod postacią wielce zaskakująca... z tym, że mogę się nieznacznie mylić.
Tymczasem nie obrażajmy się na Śmierć, uczcijmy Żółtego kilkoma minetami w ciszy... wiedząc, że teraz jest w Krainie Wiecznych Łowów oraz poluje na siedemdziesiąt dwie dziewice.
Przypomnimy sobie także kilka chwil z Jego, jakże intrygującego życia, zatrzymanych w kadrze...
Żegnaj Żółty, przyjacielu. Pozostaniesz na zawsze w naszej pamięci.
I nie tylko tam...
Jako, że nadejdzie taki dzień, w którym bozia zejdzie z wysokości (oby się nie potknęła i nie zrobiła sobie zdrapek), by sądzić żywych i umarłych, a dobrze osądzonych zmarłych uczyni żywymi, to mam pewność, że będzie nam z Żółtym jeszcze dane się widzieć... pomimo, że bliskie stosunki z zombie budzą we mnie trwogę.
Oto jedno z ostatnich zdjęć naszego nieodżałowanego kompana... być tak może że zabiło go siedzisko fotela, na którym siedział, wszak jest tam wyraźna groźba śmierci.
Śmierć zaskoczył Żółtego.
Sprawił, że spokojne wody Oceanu Bałtyckiego nagle wezbrały, a zdradziecka fala wielkości Sky Tower nie dała Mu żadnych szans. Nasz przyjaciel został porwany w ułamku sekundy przez rozszalały żywioł. Podjęta natychmiast, szeroko zakrojona akcja poszukiwawcza, w którą zaangażowane były polskie, niemieckie oraz szwedzkie służby ratownicze, nie przyniosła żadnych efektów. Nie odnaleziono ani Żółtego, ani Jego zwłok.
Po dobie poszukiwań zakończono akcję.
Żółty na zawsze pozostanie w naszej pamięci.
Ja osobiście wierzę w reinkarnację i jestem pewien, że powróci znienacka oraz pod postacią wielce zaskakująca... z tym, że mogę się nieznacznie mylić.
Tymczasem nie obrażajmy się na Śmierć, uczcijmy Żółtego kilkoma minetami w ciszy... wiedząc, że teraz jest w Krainie Wiecznych Łowów oraz poluje na siedemdziesiąt dwie dziewice.
Przypomnimy sobie także kilka chwil z Jego, jakże intrygującego życia, zatrzymanych w kadrze...
Żegnaj Żółty, przyjacielu. Pozostaniesz na zawsze w naszej pamięci.
I nie tylko tam...
Jako, że nadejdzie taki dzień, w którym bozia zejdzie z wysokości (oby się nie potknęła i nie zrobiła sobie zdrapek), by sądzić żywych i umarłych, a dobrze osądzonych zmarłych uczyni żywymi, to mam pewność, że będzie nam z Żółtym jeszcze dane się widzieć... pomimo, że bliskie stosunki z zombie budzą we mnie trwogę.
~
Kategoria Strefa rock'n'rolla, Samotnie, Wokół Gliwic
w sumie...
ukręciłem: 141.41 km
w terenie: 0.00 km
ukręciłem: 141.41 km
w terenie: 0.00 km
trwało to:
05:17
ze średnią: 26.77 km/h
Maksiu jechał: 57.70
km/hze średnią: 26.77 km/h
temperatura:
31.0
tętno Maksa: 154 ( 79%)
tętno średnie: 141 ( 73%)
w górę: 755 m
kalorie: 1791
kcal
na rykszy: Szoszon the Giant
w towarzystwie:
Zrobiłem to dla Was
Środa, 12 sierpnia 2015 · dodano: 12.08.2015 | Komentarze 6
~Coraz częściej słyszę narzekania na pogodę... że gorąco oraz że deszcz jest konieczny. Mając w starczej pamięci wiekopomne wydarzenie - modlitwę tak zwanych parla mentarzystów o deszcz właśnie, uznałem, że powinienem zrobić dla Was to samo.
Słowo się rzekło, kobyłka u płota.
Jedynym właściwym miejscem do takich czynów, jest góra święta, co ona rośnie niedaleko i zowię się obecnie Górą Świętej Anny (bo kiedyś inaczej).
Jadąc, w myślach układałem modlitwę... wszak musi być skuteczna, czyli taka odrobinę niestandardowa. Bo, o ile pamiętacie, tamta wspomniana na początku jakoś nie poruszyła bozi... deszcz nie spadł.
Nagle oczom mym ukazał się widok przerażający...
Słowo się rzekło, kobyłka u płota.
Jedynym właściwym miejscem do takich czynów, jest góra święta, co ona rośnie niedaleko i zowię się obecnie Górą Świętej Anny (bo kiedyś inaczej).
Jadąc, w myślach układałem modlitwę... wszak musi być skuteczna, czyli taka odrobinę niestandardowa. Bo, o ile pamiętacie, tamta wspomniana na początku jakoś nie poruszyła bozi... deszcz nie spadł.
Nagle oczom mym ukazał się widok przerażający...
...takie są robaczki, żuczki gnojaki, kojarzycie? Się okazało, że zmutowały... jak muszą być przerażająco wielkie, jeśli potrafią ukulać takie ogromne kulki.
To pewnie na skutek braku deszczu doszło do owej mutacji.
Oraz uznałem, że to znak. Niechybnie.
Dotarłem do góry, uklęknąłem na początku schodów, wchodziłem mozolnie na klęczkach stopień po stopniu, a gdy dotarłem przed oblicze Jego Pomikowatości, rzekłem...
"No słuchaj mnie, bo nie będę powtarzał... różni tacy proszą Cię o takie czy inne bzdury, ja prosił nie będę - deszcz jest ważny, a w obliczu inwazji żuków mutantów, wręcz bardzo ważny. Nie rób scen i napierdalaj tym deszczem, umm?"
Jego Kamienność zmarszczył kamienne brwi, stuknął kilka razem kijaszkiem, co go dzierży w prawicy, pomamrotał coś pod nosem, chyba ze złością nawet mamrotał... bałem się, że mnie ze schodów zrzuci.
Ale nie.
Odparł... "Właściwie... to czemu nie, ale mam warunek"
"Dawaj" zamieniłem się w słuch.
"Spraw, by ci tak zwani parlamentarzyści nie zawracali mi więcej dupy, a jeśli już muszą, to prywatnie, niech więcej już nie stawiają pomników ze mną w roli głównej, niech nie nazywają placów, ulic i szkół mym imieniem, bo wiesz... obciach mi robią i świat się śmieje" - jakby zaskoczył mnie odrobinę tą prośbą.
A co mi tam, pomyślałem, wystarczy przecież dobrze obiecać.
"Masz załatwione" - z dużym przekonaniem i pewnością siebie wypowiedziałem te dwa słowa.
"Ty także" - odparł Jego Czarodziejskość.
Pokazałem mu fejowego lajka i pojechałem.
Po około trzydziestu kilometrach...
I co? Kto ma sztamę z bozią?
(gdyby komuś przyszło do głowy, że ściemniam, a fota nie jest z dnia innego... to można sprawdzić dzisiejszą pogodę w miejscowości Rudy Raciborskie, województwo śląskie).
Nie wiem, jak się się wywiążę z mojej części umowy... być tak może że się nie wywiążę, wszak parci do kompromitacji wśród tak zwanych elit politycznych jest niczym rozpędzony walec i może nie udać mi się zatrzymać tej maszyny.
A przy okazji... nie kumam Waszego narzekania na upał. Spróbujcie spojrzeć na to pozytywnie... przy takich temperaturach jazda jest o tyle komfortowa, że nie natraficie na żaden śnieg czy też inny lód - drogi są idealnie odśnieżone.
~
To pewnie na skutek braku deszczu doszło do owej mutacji.
Oraz uznałem, że to znak. Niechybnie.
Dotarłem do góry, uklęknąłem na początku schodów, wchodziłem mozolnie na klęczkach stopień po stopniu, a gdy dotarłem przed oblicze Jego Pomikowatości, rzekłem...
"No słuchaj mnie, bo nie będę powtarzał... różni tacy proszą Cię o takie czy inne bzdury, ja prosił nie będę - deszcz jest ważny, a w obliczu inwazji żuków mutantów, wręcz bardzo ważny. Nie rób scen i napierdalaj tym deszczem, umm?"
Jego Kamienność zmarszczył kamienne brwi, stuknął kilka razem kijaszkiem, co go dzierży w prawicy, pomamrotał coś pod nosem, chyba ze złością nawet mamrotał... bałem się, że mnie ze schodów zrzuci.
Ale nie.
Odparł... "Właściwie... to czemu nie, ale mam warunek"
"Dawaj" zamieniłem się w słuch.
"Spraw, by ci tak zwani parlamentarzyści nie zawracali mi więcej dupy, a jeśli już muszą, to prywatnie, niech więcej już nie stawiają pomników ze mną w roli głównej, niech nie nazywają placów, ulic i szkół mym imieniem, bo wiesz... obciach mi robią i świat się śmieje" - jakby zaskoczył mnie odrobinę tą prośbą.
A co mi tam, pomyślałem, wystarczy przecież dobrze obiecać.
"Masz załatwione" - z dużym przekonaniem i pewnością siebie wypowiedziałem te dwa słowa.
"Ty także" - odparł Jego Czarodziejskość.
Pokazałem mu fejowego lajka i pojechałem.
Po około trzydziestu kilometrach...
I co? Kto ma sztamę z bozią?
(gdyby komuś przyszło do głowy, że ściemniam, a fota nie jest z dnia innego... to można sprawdzić dzisiejszą pogodę w miejscowości Rudy Raciborskie, województwo śląskie).
Nie wiem, jak się się wywiążę z mojej części umowy... być tak może że się nie wywiążę, wszak parci do kompromitacji wśród tak zwanych elit politycznych jest niczym rozpędzony walec i może nie udać mi się zatrzymać tej maszyny.
A przy okazji... nie kumam Waszego narzekania na upał. Spróbujcie spojrzeć na to pozytywnie... przy takich temperaturach jazda jest o tyle komfortowa, że nie natraficie na żaden śnieg czy też inny lód - drogi są idealnie odśnieżone.
Kategoria Samotnie, Wokół Gliwic, 37,73 ^C, Krasnale
w sumie...
ukręciłem: 63.94 km
w terenie: 57.00 km
ukręciłem: 63.94 km
w terenie: 57.00 km
trwało to:
03:13
ze średnią: 19.88 km/h
Maksiu jechał: 36.00
km/hze średnią: 19.88 km/h
temperatura:
30.0
tętno Maksa: 145 ( 75%)
tętno średnie: 111 ( 57%)
w górę: 251 m
kalorie: 782
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:
Christoph Hoch
Niedziela, 9 sierpnia 2015 · dodano: 09.08.2015 | Komentarze 9
~Powrócę jeszcze do klimatów czelendżowych...
Wprawdzie pisałem o tym na feju, ale jako że nie wszyscy macie... usiądźcie i posłuchajcie tej krótkiej, acz ważnej historyjki.
Sudety MTB Challenge… gdyby wydawało się komuś, że jest zajebisty, bo dotarł do mety... to ten człowiek przejechał pełny dystans na stalowym, w 100% sztywnym Ritchey'u, na V-breakach oraz na single speed.
Zrobił pełny dystans, jechał Borówę, Śnieżnik, Krzyżową, niekończące się sigle, dziesiątki mega wymagających podjazdów i takich zjazdów.
Jego czas to 30 godzin, mój - 34,5.
Teraz doskonale wiem, gdzie moje miejsce w szeregu.
To jest Szanowne Panie, Szanowni Panowie, absokurwalutny zwycięzca tego ścigu.
Nazywa się Christoph Hoch.
Kaski z głów, proszę Państwa.
Zrobił pełny dystans, jechał Borówę, Śnieżnik, Krzyżową, niekończące się sigle, dziesiątki mega wymagających podjazdów i takich zjazdów.
Jego czas to 30 godzin, mój - 34,5.
Teraz doskonale wiem, gdzie moje miejsce w szeregu.
To jest Szanowne Panie, Szanowni Panowie, absokurwalutny zwycięzca tego ścigu.
Nazywa się Christoph Hoch.
Kaski z głów, proszę Państwa.
~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic
w sumie...
ukręciłem: 43.30 km
w terenie: 40.00 km
ukręciłem: 43.30 km
w terenie: 40.00 km
trwało to:
01:58
ze średnią: 22.02 km/h
Maksiu jechał: 36.00
km/hze średnią: 22.02 km/h
temperatura:
25.0
tętno Maksa: 161 ( 83%)
tętno średnie: 119 ( 61%)
w górę: 141 m
kalorie: 604
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:
Dawno temu w Sudetach
Wtorek, 4 sierpnia 2015 · dodano: 06.08.2015 | Komentarze 5
Sudety MTB Challenge.
7 dni ścigania
425 kilometrów
13240 metrów w pionie
34 godziny i 30 minet w siodle
315 zawodniczek i zawodników z 23 krajów stanęło na starcie
260 ukończyło
Czy to trudna etapówka? Nie wiem, są przecież trudniejsze. Wiem natomiast, że z roku na rok coraz mocniej się w niej zakochuję… pojadę jeszcze raz czy dwa i weźmiemy ślub. Kościelny - przygotowani wszak jesteśmy…
Jechałem ten ścig po raz trzeci z rzędu, ale nie jest to powód do chwały, są tacy, którzy mają na koncie wszystkie edycje.
Wojtek – absolute all time finisher.
Na zdjęciu z Ewel, razem startują od 4 sezonów.
Jak było tym razem? Oczywiście zajebiście, ekscytująco, niepowtarzalnie… i za krótko. Niewątpliwie jednym z dwóch najważniejszych składników tego smakowitego dania, jakim jest MTBCH, są trasy. Trasy niełatwe, w wielu miejscach stanowiące wyzwanie, chwilami nowe, w innych zaś miejscach znane, acz oczekiwane. I coś, co jest niepowtarzalne i tylko na tej etapówce możliwe... niekończące się singletracki szlakiem granicznym. Śnią mi się po nocach...
…niemożliwe do zrobienia podjazdy, które częściowo dawało się wyjechać, choć pulsometr się buntował, kultowe zjazdy – Borówkowa, Śnieżnik, Krzyżową do Bardo (znów nie zjechałem pierwszych dwóch kamyczków, ale za rok zjadę – Ruda pokazała mi jak)… i crème de la crème – zjazd który od trzech lat ma ksywę „Za akweduktem w prawo uważaj” – ten akurat odcinek zjadę w następnym wcieleniu.
Na obrazkach powyżej akwedukt właśnie… jak widać, dojeżdżając do zjazdu, ze strachu wypiąłem nogi oraz roztwarłem jamę ustną. Widać także odległość w pionie, jaką trzeba pokonać… nachylenie tego zjazdu jest nieprzyzwoite, a ścieżka wiedzie pomiędzy drzewami.
Drugim, obok tras, absolutnie uzależniającym mnie elementem tej zabawy są ludzie. Przyjaciele z teamu, kumple, znajomi z lat poprzednich, ludzie organizujący całe to zamieszanie, a także ci, których poznaję na tej imprezie. Z każdym rokiem jest ich coraz więcej...
To nie o samej jeździe, ale o nich właśnie, o ludziach tej imprezy będzie to przydługawe i nudne story…
Po pierwsze Pani Krystyna, zwana Rudą (ksywa „Idziemy na miasto”) – Gomola Trans Airco Iron Women.
Miałem niewątpliwą i ogromną przyjemność jechać z Rudą w mixie – to było ponad trzydzieści najlepszych godzin w siodle, jakie przez te kilka lat jeżdżenia udało mi się przeżyć. Nie było lipy, nie było miękkiej gry, jechaliśmy maksimum naszych możliwości… walczyliśmy, choć bez niepotrzebnej spiny. Bywały momenty zabawne, dwa razy na trasie musieliśmy się zatrzymywać, bo… podczas napadu śmiechu jest pewien kłopot z utrzymaniem się w siodle. Mijający nas zawodnicy patrzyli cokolwiek podejrzanie, a niektórzy pociągali nosem w poszukiwaniu słodkawego zapachu.
Rudy i Ruda, jak skomentował tę fotę Tomek, na starcie do prologu.
Bywały też chwile zwątpienia, a właściwie to jedna… wówczas, gdy na czwartym etapie zmieliłem przerzutkę.
Dobijała się wtedy do mojej głowy myśl, że będziemy musieli się wycofać. Ruda nie brała tego pod uwagę – zarządziła, że tylko trzęsienie ziem powyżej 7 stopni w skali Richtera może przerwać naszą jazdę. Ukończyliśmy ten etap z ponad godzinną stratą, w dużej mierze dzięki Tadkowi (o tym trochę niżej).
Obrazek powyżej - zjazd ze Śnieżnika - znakomicie charakteryzuje sympatyczniejszą połowę naszego teamu… Ruda, jak zawsze w siodle, a faceci za Nią z buta.
Pani Krystyna jest trzykrotną finisherką Beskidy MTB Trophy z lat, gdy nie było jeszcze krótkich dystansów, a te długie były naprawdę długie. Od zawsze, na pojedynczych ścigach, jeździ jedyny słuszny dystans, czyli giga.
Gdybyście kiedyś pożądali pół kromki chleba, to ślijcie do Rudej krótką wiadomość tekstową. Podzieli się z Wami ostatnią swoją… i to nie żeby zwykłą, ale z własnego pieca.
Myślę sobie, że świat byłby o wiele lepszy, gdyby Ruda była uprzejma po wielokroć się sklonować.
A teraz, przed kolejną częścią tej telenoweli, zapraszam na chwilę obrazkowej autopromocji... autoreklama nie hańbi.
(wybaczcie, że jechałem z otwartym otworem gębowym, ale miałem deficyt białka i chwytałem po drodze wszelkie latające żyjątka, by ten niedobór jakoś uzupełnić)
Drugą mega twardzielką w naszej załodze jest Ada, ładniejsza część drugiego mixa GTA, siedmiodniowa partnerka i szefowa Wierzby.
Na początku przedostatniego etapu wykręciła takiego fikoła, że wysypali się Jej wszystkie szminki z kieszonek. Potrzaskała rękę, kask, okewlar, a także kończynę dolną. Gdy się pozbierała, Wierzba nieśmiało zasugerował możliwość wycofania się z gry… chyba nie wiedział, co mówi.
Tambylcze zwierzęta z pokolenia na pokolenie będą przekazywały sobie – w formie legendy – odpowiedź Ady… „Co Ty, Wierzba, ochujałeś? Nie rób scen, jedziemy!”. Być tak może, że ssaki leśne słyszały ten dialog nie do końca wyraźnie i rzeczywiście brzmiał mniej łagodnie, ale sens był właśnie taki.
Pojechali. Na bufecie zdarli z jakiegoś nieboraka kask, zostawiając mu potrzaskany i z niewielką do nas stratą zrobili kreskę.
Siostra Ady – Zuzka, której należy się bać, powyższe zdjęcie z mety etapu skomentowała na feju „Pokażę rodzicom, będą zachwyceni”.
Każdy facet po takim dzwonie musiałby być transportowany śmigłowcem do szpitala, gdzie zrobiliby mu EKG, USG, RM, RTG, OB, EEG, AGD, UHZ, PZU, PKO, USB, PKP oraz badanie prostaty. Ale nie Ada… Ona tylko wzruszyła ramionami i rzekła „Jest Challenge, są zdrapki”.
Wierzba poza jazdą rowerem ma takie hobby, że skleja modele samolotów. Prosił mnie, bym w nocy pozałączał różnego rodzaju ładowarki i inne sprzęty z diodami oraz tak je ułożył, by symulowały oświetlony nocą pas startowy. Jako, że mam miękkie serce – nie mogłem tej prośby nie spełnić.
Pomiędzy mixami Ada und Wierzba a Ruda & sufa – nie bójmy się tego słowa – nawiązała się, od początku do końca, zacięta rywalizacja. Tak na trasie, jak i poza nią. Ów pojedynek obfitował w wiele akcji partyzancko zaczepnych, różnych sztuczek, zwodów oraz dogrywek.
Jedna z takich akcji miała miejsce w nocy… poczekałem aż Wierzba zaśnie i zainstalowałem Mu na facjacie włączonego i świecącego na maksa tableta. Rano Wierzba zeznał, że miał cudownie erotyczny sen o wybuchu supernowej… i to tak sugestywny, że jest średnio wyspany, spocony oraz bolą Go oczy. Kolejne noce kładł się spać w ciemnych okularach.
Nie mogę także nie wspomnieć o magii, którą Darek musiał zaprząc do roboty. Sytuacja miała miejsce na kolejnym etapie miał na szyi takie oto magiczne coś…
To, jeśli ktoś nie wie, jest Zmieniacz Czasu, którego używała Hermiona Grenger. Pozawala on być, o tym samym czsie, w kilku miejscach jednocześnie. Wierzba nie bez powodu jeździł przed MTBCH do kraju Shakespeare’a… nabył tam drogą kupna, w nie do końca jasnych okolicznościach, ów magiczny przedmiot i tym oto sposobem, na ostatnim etapie, widziałem Wierzbę cztery a może i sześć razy.
Kto wygrał ten bratobójczy i ekscytujący pojedynek?
W papierach Ada i Wierzba. Moralnie Ruda i ja.
Bo a mianowicie…
…oto rozstrzygająca runda przy zielonym stoliku, nasi przeciwnicy mieli tutaj swoje Waterloo. Tym bardziej są przegrani, bo ponieważ grali nie fair… dwoje przeciw mnie jednemu oraz delikatnemu i mocno wątłemu.
Poza tym, są inne, nie do obalenia dowody na nasze zwycięstwo. Proszę spojrzeć na zdjęcia poniżej… widać wyraźnie kto przed kim wjeżdża na metę ostatniego etapu? Widać.
Howk!
Ale… jako, że Ruda ma gołębie serce, to zaproponowała Wierzbom remis, na co nasi rywale ochoczo przystali. Szczepan, także finisher ze stajni GTA, jest świadkiem. Oraz wyrzeźbiliśmy z tej okazji wspólny pamiątkowy obrazek.
Tadek, pierwszy z prawej na obrazku i pierwszy czwarty do kierek... to właściwy człowiek, który zawsze jest we właściwym miejscu i czasie.
Po zmieleniu przeze mnie przerzutki, to Tadek udzielił nam pierwszej pomocy, bez Niego nie udało by się otrzeć do mobilnego serwisu, gdzie, legendarni już, czescy mechanicy postawili Specyka na koła i mogliśmy z Rudą kontynuować ścig.
Tadek jest finisherem krótkiego dystansu i w dniu, gdy my jechaliśmy do Bardo, On jechał z Agą, żoną swą osobistą, na romantyczną wycieczkę połączoną z obiadem przy świecach. Nie było Im dane.
Aga nie była jakoś szczególnie zachwycona zmianą planów… my za a to z Rudą wniebowzięci.
Świece natomiast, romantyczne tête à tête, kolacja i wszystko to, co może być dla Was powodem do zazdrości Aga i Tadek nadrobili z nawiązką…
Oraz zgodnie z wiedźmińskim Prawem Niespodzianki, w domu czekała na Nich… Runa.
Runa obiecała, że będzie z nami jeździła na ścigi i inne eventy.
Aga, Tadek… raz jeszcze dziękuję Wam za pomoc, bez Was byłby to dla nas The End.
Paulina. To ta dziewczyna, która w tym roku jeździ wszystko, co da się jeździć. Startowała w Beskidy MTB Trophy, Salzkammergut Trophy, teraz MTBCH, jeździ wszystkie edycje BM i CK, planuje jeszcze Saalbach. Nie jestem pewien, ale być tak może, że jeszcze w okolicach połowy listopada coś pojedzie, zakończy na chwilę sezon... po to tylko, by w styczniu go zainaugurować.
Paula w tym roku pojechała średni dystans, ale tylko dlatego, że na piątek miała bilety na jakiś spektakl w Wiedniu i odrobinę się spieszyła. Za rok oczywiście jedzie pełny dystans i… wszystkie ścigi jakie się odbędą w promieniu tysiąca mil.
Nasz czołowy ścigant, Miron zajął w klasyfikacji open 26 miejsce i był 3 Polakiem w generalce. Szanowne Panie, Szanowni Panowie… to nie w kij dmuchał. Miriionn, jak Go pieszczotliwie nazywał Dima, poza jeżdżeniem na biku, jest władcą sennych koszmarów, w wolnych chwilach diluje. Tym razem miał do rozdania (oni zawsze pierwsze działki rozdają) piguły gwałtu. O tyle jest to nowość na rynku, że po jej zażyciu pamięć traci gwałciciel, nie gwałcony. Hmm… jakiś, mocno głęboki, sens musi to mieć, skoro każdego ranka byliśmy raczeni widokiem wtulonych w siebie Mirona i Wyrę.
Stosunki natomiast międzynarodowe zacieśnialiśmy wszyscy, ale tylko Mirek był uprzejmy przypieczętować je krwią. Drugim pieczętującym był wspomniany już Dima. Pieczętowanie było obficie udane oraz dość szkarłatne.
Natalia i Tadeusz – para mieszana. Ona, żelazna okupantka pudła, On natomiast Kuba Rozprowadzacz.
Natala, gdzie by nie wystartowała, tam wygrywa, a jeśli przypadkiem nie, to i tak jest na podium. Nie inaczej było i tym razem…
Tadeusz… mentor, coach, dietetyk, bodyguard, kierowca, pomocnik, a przede wszystkim rozprowadzacz Natalii.
Na tegorocznej sudeckiej etapówce Tadeusz rozprowadzał Natalię do trzeciego kilometra… po kresce nasza ścigantka czekała na swojego faceta wcale nie tak krótko. Tadeusz obiecał, że za rok będzie lepiej… rozprowadzi swą podopieczną do piątego kilometra.
Wyra, człowiek legenda, ma moc porównywalną z tytanami. Gdy pewnej nocy zadął delikatnie w swe dudy, to pękły trzy szyby w oknach, spadła tablica (mieszkaliśmy w klasie) oraz umarły wszystkie obecne na sali nocne motyle i pająki. To Wyra, trzy lata temu ego, uknuł ksywę dla wspomnianego już zjazdu… „za akweduktem w prawo uważaj”. Nie muszę dodawać, że zjeżdża go w cuglach, podobnie jak Miron.
On to, każdego wieczora, skrupulatnie analizował czekającą nas dnia następnego trasę, a po kilku godzinach, w środku nocy był uprzejmy dzielić się z nami swoimi przemyśleniami, które przerywał uroczym śpiewem.
Wyra nosił torbę Rudej, pomagał nosić moją, dogrzewał farelką nasze apartamenta, pomagał we wszystkim, w czym mógł. Nie wyobrażam sobie etapówki bez Niego. Wyobrażam sobie natomiast taką, na której będą w duecie z Bułą.
Szczepan jest kierownikiem największej i najbardziej czerwonej fury w okolicy. Podczas strońskich etapów, po obiedzie załoga GTA i zaproszeni goście zbierała się w okolicach szczepanowego bolida, by usmażyć wyśmienitą kawę i spożyć ją w wykwintnym towarzystwie i takich okolicznościach przyrody. Szczepan przewoził pomiędzy etapami nasze graty, a Ruda znajdowała w jego furze oazę spokoju oraz stołowała się tamże. Bez pomocy Szczepana nasz mix miałby mocno pod górę.
Sudecki, tygodniowy dzień świra made by Gomola Trans Airco wygląda tak...
Pisząc o naszej załodze nie mogę nie napisać o Izie. Wprawdzie była z nami tylko duchem, ale za to jakim duchem…
(obrazek, z wiadomych względów, jest odrobinę starszy, bo z podjazdu na Ochodzitą podczas finału jeszcze cyklu MTB Marathon, ale oddaje ducha kibicowania Izy)
Po pierwsze, Iza była naszym, czyli Rudej i moim najwierniejszym kibicem. Nie spała, nie jadła, nie chodziła na wernisaże, tylko siedziała przed monitorem, zagryzała palce do krwi i kibicowała. Monitor ponoć dzwonił już na Niebieską Linię i skarżył się na stalking ze strony Izy. Jedną z cech przynależnych kibicom jest wysokiej próby subiektywizm. Nie inaczej było i tym razem… a pojedynek był, jak już wspomniałem teamobójczy. Emocje opadły już po mecie siódmego etapu, Iza wirtualnie wyściskała Adę i Wierzbę… zaraz po zakończeniu pieszczot z nami.
Po drugie… to za sprawą Izy na trasie oraz ósmym etapie, czyli bankiecie, wszyscy śpiewali motyw z tego oto kawałka.
Stał się ów motyw nieoficjalnym hymnem MTBCH ad 2015.
Gdzie tu rola Izy? Dzień przed wyjazdem napisała do mnie, bym się tej piochy nauczył i śpiewał go Rudej na trasie. Jako, że RAM mi szwankuje, to zdążyłem nauczyć się tylko motywu przewodniego… ale za to tak skutecznie, że w jego rytm poruszała się flora oraz fauna w okolicy trasy. No i, jak już wspominałem… po tygodniu śpiewali to już wszyscy.
Może być, Pani Izo?
Byli z nami także ludzie spoza GTA... i o dziwo było ich niemało.
Paweł drugi czwarty do kierek oraz najbardziej wyluzowany z wyluzowanych… Człowiek, który wygrał już wszystko… byłem kiedyś w Jego piwnicy, leży tam sterta pucharów i innych trofeów, a mieszkające pomiędzy nimi myszy piszą do Pawła rozpaczliwe petycje, aby więcej tego żelastwa nie zwoził, bo dojdzie do przemyszenia i myszy zostaną zmuszone do emigracji. Paweł, jako że lubi zwierzątka, po czwartym etapie rzekł był… „A nie chce mi się już, jadę do domu”. A każdy z etapów kończył w okolicach pierwszej dziesiątki open.
Pojechał… i tym samym rozbił czwórkę do kierek, musieliśmy kończyć bez dwójki trefl. Następnym razem tak łatwo się nie wywinie.
Dmitry zwany pieszczotliwie Dimą, przyjechał pościgać się w Sudety z dalekiej Samary. Z początku odrobinę nieśmiały, ale po wieczorze kończącym drugi etap, gdy Wierzba celebrował urodziny, już był trochę nasz. Trochę, bo braterstwo polsko – rosyjskie przypieczętowane krwią Dimy i Mirona miało swe apogeum podczas stage 8 i tuż po.
Dima jest z nami umówiony na Beskidy MTB Trophy, a Miron jak na brata przystało, wybiera się wraz z Nim na wyprawę rowerową w dalekie góry Uralu.
Jednym z polskich teamów były Romety, w składzie Dario i Dominik. Dobrze jechali, mocno... kibicowałem im, bo poza tym, że ziomale, to sympatyczne chłopaki. Niestety, na 10 kilometrów przed końcem czwartego etapu Dominik zrobił fikołka i spsół bark. Wycofali się…
Jeśli Dominik, znany twardziel, stający dzień po dniu, po poważnych dzwonach, na pudle, podjął taką decyzję, to naprawdę musiał być mega fikołek…
Za rok się zemścicie.
Honoru rodaków i czerwonych ludzików bronił Bartek (waga startowa 69 kg). Dojechał piąty w generalce i jako pierwszy z Polaków, chapeau bas.
Na zdjęciu Bartek urywa peleton zaraz po starcie z Dusznik…
Zabawa na tej sudeckiej wyrypie była przednia… gdy my się ścigaliśmy, jedliśmy, wypoczywaliśmy, sztab ludzi ciężko pracował, by wszystko się zgadzało. Znakowali trasy, robili serwis, pstrykali foty na trasie, masowali nas, wozili graty, karmili głodnych, poili spragnionych, kwaterowali, mierzyli czas i robili setki innych, nie rzucających się w oczy rzeczy, by nie było lipy.
Oto oni…
Sprawca tego zamieszania, capo di tutti capi - Grzegorz. Wyobraźcie sobie polską scenę MTB bez tego człowieka… ja jakoś nie potrafię. Gdyby nie On, to jeździlibyśmy po parkach i nazywalibyśmy to kolarstwem górskim.
Mówicie, że inni też potrafili by zrobić takie ścigi? Bo dziś nieśmiało zbliżają się jakością do tras, jakie przez lata serwował nam Grzesiek? Nie sądzę… gdyby nie On, inni nie mieli by punktu odniesienia, nie mieli by do czego próbować równać.
A ci z Was, którzy stękają, że Grzesiek nie rozdaje na starcie skarpetek i breloczków… napiszcie do mnie, wyślę Wam te upragnione gadżety, jeśli to ma stanowić o jakości MTB.
Raz jeszcze, Grzesiek, dziękuję.
Kowal, może nie wszyscy wiecie, ale to po Jego śladach jeździliście. To On robi i od lat robił trasy golonkowych ścigów. Pamiętacie kultowy Karpacz roku pamiętnego 2012? To Kowal układał tam każdy kamyczek, na który najeżdżaliście…
A za rok, jak zeznały wiewiórki w strońskim parku, na MTBCH 2016 Kowal szykuje mocną niespodziankę w temacie trasy. Zapisujcie się jak najszybciej.
Michał, wybacz, że takie foto pokazałem, ale innego nie znalazłem… unikasz obiektywu. Choć rzekłbym, iż... na tym wyglądasz wielce dostojnie, by nie rzec, że powabnie.
Mrozu, consigliere… to w Jego rękach zbiegały się wszystkie nici tej imprezy, był wszędzie, załatwiał wszystko ze wskazaniem na sprawy niemożliwe, tańczył, robił na drutach, malował murale, puszczał muzę na życzenie, opowiadał dowcipy, a w wolnych jeszcze chwilach, gdy upał stawał się nieznośny serwował odrobinę zimy w środku lata.
Przemko, Stefek, Mateusz, Jarek – część ekipy technicznej (nie wszystkich wygrzebałem z odmętów feja, sorry) – zajmowali się wszystkim tym, co sprawiało, że ta impreza była tak udana, pakowali nasze graty na i z TIR’a, znakowali trasę, ciągnęli siakieś kable, rozstawiali starty, mety, pilnowali rowerów w bike parku, gdy my spaliśmy, robili bufety i pewnie sto innych rzeczy, o których nie mam pojęcia, a które ktoś zrobić musiał.
Robert (tu po lewej, na zdjęciu wraz z Mrozem) robił na dwóch etatach, jako techniczny i jako Jego Szamańskość. W tej drugiej roli sprawdził się na 112% - co wieczór puszczał tajemniczo pachnące dymy, Jego oczy stawały się nieobecne i mamrotał pod nosem jakieś mamroty… ludzie dziwnie patrzyli, niektórzy wołali medyków, ale On wiedział, co czyni. Zaklinał pogodę. To Jemu i tylko Jemu zawdzięczacie to, że przez ten tydzień nie spadła ni kropla deszczu.
Gdybyście kiedyś chcieli wiedzieć jaka będzie pogoda, to zamiast słuchać jakiś amatorów na TVN Meteo, ślijcie zapytanie do Roberta (wraz ze skanem potwierdzenia przelewu).
Irek, Janek i dla odmiany Janek - legendarny czeski serwis, który od lat obsługuje imprezy Grześka. Dla nich nie ma rzeczy niemożliwych, karbonowe ramy naprawiają patykami, ze spinaczy biurowych robią haki do przerzutek, ze starych szprych i Nokii 6110 zrobili drona, a w wolnych chwilach kosztują, wraz z zaufanymi, wyborną nalewkę ze śliwek... o bardzo słusznej mocy.
Monika – szefowa biura zwodów. Najładniejsza ze wszystkich szefowych wszystkich biur wszystkich zawodów. Monia załatwiała wszelkie formalności, panowała nad wydawaniem pakietów startowych, pomagała każdemu w potrzebie, a w wolnych chwilach… co drugi facet chciał mieć z Nią pamiątkowe zdjęcie, oj niełatwy jest żywot modelki.
Kinga i pozostałe dziewczęta z obsługi bufetów, z biura zawodów, co nie zakołotonowałem Ich imion. Czekały na mecie z bułami (nie macie pojęcia, jak może smakować bułka z serem po kilku godzinach w siodle), pomagały podczas dekoracji, uśmiechały się do wszystkich, a gdy się pomyliły, to nawet i do mnie.
Głosem tych zawodów był Bolek, właściciel najdłuższych nóg w okolicy. Ponoć na bankiet były zaproszone modelki z Next, ale gdy się dowiedziały, że będzie Bolek, to odwołały swój przyjazd. Ja się nie dziwię… z powodu wspominanej długości kończyn dolnych mogłyby wpaść w kompleksy, a że kruche się nieboraczki, to finał takiego wpadanie mógłby być różny…
Zrobić dobre zdjęcie na trasie, to wbrew pozorom niełatwa robota. Foty oglądacie w dużej mierze dzięki Robertowi z BikeLife oraz firmie Sportograf. Możecie się ze mną nie zgodzić, ale o ile Sportograf robi dobre obrazki… to BikeLife robi znakomite. Nie ma w kraju fotografów nad Urbaniaków.
Autorami co lepszych zdjęć w tym wpisie są wspomniani Robert i Spotrtograf, a te amatorskie powstały trochę własnym sumptem, trochę dzięki telefonom komórkowym kumpli oraz mocno spontanicznie.
Ratownicy medyczni, poruszali się po trasie na motocyklach, udzieli pomocy potrzebującym, opatrywali rannych, wspierali wątpiących oraz zarażali dobrym nastrojem wszystkich bez wyjątku.
Nasze, cokolwiek zmęczone, ciała po zakończonych etapach oddawaliśmy w ręce Śledzia i Jego ekipy. Moim młodzieńczym oraz aksamitnym (ciałem ofcoś) zajmowała się w większości Asia, ale także Dorota i Barni. Ten dotyk bolał…
Oraz zrobiliśmy tradycyjny już obrazek finiszerski, oddałem należną cześć Czelendżowi i udaliśmy się na start etapu 8… który trwał nie wiadomo jak długo, a po zakończeniu którego powroty do rzeczywistości wiodły tak mocno krętymi ścieżkami, że pewnie Kowal by się ich nie powstydził.
Być tak może, że o kimś zapomniałem, kogoś pominąłem, nie opisałem jakiejś zabawnej sytuacji… ale jak już wspominałem, jestem posiadaczem niskiego PESELu i mam prawo zasłaniać się niepamięcią.
Cała ta nasza zabawa w ściganie nie byłaby możliwa bez ludzi, dzięki którym istnieje team Gomola Trans Airco – Pawłowi i Romkowi.
Kilka lat temu ego ktoś powiedział "Jeśli nie przejechałeś nigdy etapówki organizowanej przez Grześka, to nie wiesz czym naprawdę jest jazda rowerem po górach"
Niedawno Ada powiedziała "Wszytko, co fajne w sezonie, dzieje się na etapówkach"
Tak, problem z etapówkami GG jest wciąż ten sam... gdy kończy się druga, czyli MTBCH, to wiesz, że już nic fajnego w sezonie MTB Cię nie spotka. Pewnie, pojedziesz jeszcze kilka pojedynczych ścigów, coś tam pokręcisz... ale to nie ta liga, nie ten klimat, nie te trasy i nie ci ludzie...
To co? Widzimy się za rock, nie ma innej opcji...
~
7 dni ścigania
425 kilometrów
13240 metrów w pionie
34 godziny i 30 minet w siodle
315 zawodniczek i zawodników z 23 krajów stanęło na starcie
260 ukończyło
Czy to trudna etapówka? Nie wiem, są przecież trudniejsze. Wiem natomiast, że z roku na rok coraz mocniej się w niej zakochuję… pojadę jeszcze raz czy dwa i weźmiemy ślub. Kościelny - przygotowani wszak jesteśmy…
Jechałem ten ścig po raz trzeci z rzędu, ale nie jest to powód do chwały, są tacy, którzy mają na koncie wszystkie edycje.
Wojtek – absolute all time finisher.
Na zdjęciu z Ewel, razem startują od 4 sezonów.
Jak było tym razem? Oczywiście zajebiście, ekscytująco, niepowtarzalnie… i za krótko. Niewątpliwie jednym z dwóch najważniejszych składników tego smakowitego dania, jakim jest MTBCH, są trasy. Trasy niełatwe, w wielu miejscach stanowiące wyzwanie, chwilami nowe, w innych zaś miejscach znane, acz oczekiwane. I coś, co jest niepowtarzalne i tylko na tej etapówce możliwe... niekończące się singletracki szlakiem granicznym. Śnią mi się po nocach...
…niemożliwe do zrobienia podjazdy, które częściowo dawało się wyjechać, choć pulsometr się buntował, kultowe zjazdy – Borówkowa, Śnieżnik, Krzyżową do Bardo (znów nie zjechałem pierwszych dwóch kamyczków, ale za rok zjadę – Ruda pokazała mi jak)… i crème de la crème – zjazd który od trzech lat ma ksywę „Za akweduktem w prawo uważaj” – ten akurat odcinek zjadę w następnym wcieleniu.
Na obrazkach powyżej akwedukt właśnie… jak widać, dojeżdżając do zjazdu, ze strachu wypiąłem nogi oraz roztwarłem jamę ustną. Widać także odległość w pionie, jaką trzeba pokonać… nachylenie tego zjazdu jest nieprzyzwoite, a ścieżka wiedzie pomiędzy drzewami.
Drugim, obok tras, absolutnie uzależniającym mnie elementem tej zabawy są ludzie. Przyjaciele z teamu, kumple, znajomi z lat poprzednich, ludzie organizujący całe to zamieszanie, a także ci, których poznaję na tej imprezie. Z każdym rokiem jest ich coraz więcej...
To nie o samej jeździe, ale o nich właśnie, o ludziach tej imprezy będzie to przydługawe i nudne story…
Po pierwsze Pani Krystyna, zwana Rudą (ksywa „Idziemy na miasto”) – Gomola Trans Airco Iron Women.
Miałem niewątpliwą i ogromną przyjemność jechać z Rudą w mixie – to było ponad trzydzieści najlepszych godzin w siodle, jakie przez te kilka lat jeżdżenia udało mi się przeżyć. Nie było lipy, nie było miękkiej gry, jechaliśmy maksimum naszych możliwości… walczyliśmy, choć bez niepotrzebnej spiny. Bywały momenty zabawne, dwa razy na trasie musieliśmy się zatrzymywać, bo… podczas napadu śmiechu jest pewien kłopot z utrzymaniem się w siodle. Mijający nas zawodnicy patrzyli cokolwiek podejrzanie, a niektórzy pociągali nosem w poszukiwaniu słodkawego zapachu.
Rudy i Ruda, jak skomentował tę fotę Tomek, na starcie do prologu.
Bywały też chwile zwątpienia, a właściwie to jedna… wówczas, gdy na czwartym etapie zmieliłem przerzutkę.
Dobijała się wtedy do mojej głowy myśl, że będziemy musieli się wycofać. Ruda nie brała tego pod uwagę – zarządziła, że tylko trzęsienie ziem powyżej 7 stopni w skali Richtera może przerwać naszą jazdę. Ukończyliśmy ten etap z ponad godzinną stratą, w dużej mierze dzięki Tadkowi (o tym trochę niżej).
Obrazek powyżej - zjazd ze Śnieżnika - znakomicie charakteryzuje sympatyczniejszą połowę naszego teamu… Ruda, jak zawsze w siodle, a faceci za Nią z buta.
Pani Krystyna jest trzykrotną finisherką Beskidy MTB Trophy z lat, gdy nie było jeszcze krótkich dystansów, a te długie były naprawdę długie. Od zawsze, na pojedynczych ścigach, jeździ jedyny słuszny dystans, czyli giga.
Gdybyście kiedyś pożądali pół kromki chleba, to ślijcie do Rudej krótką wiadomość tekstową. Podzieli się z Wami ostatnią swoją… i to nie żeby zwykłą, ale z własnego pieca.
Myślę sobie, że świat byłby o wiele lepszy, gdyby Ruda była uprzejma po wielokroć się sklonować.
A teraz, przed kolejną częścią tej telenoweli, zapraszam na chwilę obrazkowej autopromocji... autoreklama nie hańbi.
(wybaczcie, że jechałem z otwartym otworem gębowym, ale miałem deficyt białka i chwytałem po drodze wszelkie latające żyjątka, by ten niedobór jakoś uzupełnić)
Drugą mega twardzielką w naszej załodze jest Ada, ładniejsza część drugiego mixa GTA, siedmiodniowa partnerka i szefowa Wierzby.
Na początku przedostatniego etapu wykręciła takiego fikoła, że wysypali się Jej wszystkie szminki z kieszonek. Potrzaskała rękę, kask, okewlar, a także kończynę dolną. Gdy się pozbierała, Wierzba nieśmiało zasugerował możliwość wycofania się z gry… chyba nie wiedział, co mówi.
Tambylcze zwierzęta z pokolenia na pokolenie będą przekazywały sobie – w formie legendy – odpowiedź Ady… „Co Ty, Wierzba, ochujałeś? Nie rób scen, jedziemy!”. Być tak może, że ssaki leśne słyszały ten dialog nie do końca wyraźnie i rzeczywiście brzmiał mniej łagodnie, ale sens był właśnie taki.
Pojechali. Na bufecie zdarli z jakiegoś nieboraka kask, zostawiając mu potrzaskany i z niewielką do nas stratą zrobili kreskę.
Siostra Ady – Zuzka, której należy się bać, powyższe zdjęcie z mety etapu skomentowała na feju „Pokażę rodzicom, będą zachwyceni”.
Każdy facet po takim dzwonie musiałby być transportowany śmigłowcem do szpitala, gdzie zrobiliby mu EKG, USG, RM, RTG, OB, EEG, AGD, UHZ, PZU, PKO, USB, PKP oraz badanie prostaty. Ale nie Ada… Ona tylko wzruszyła ramionami i rzekła „Jest Challenge, są zdrapki”.
Wierzba poza jazdą rowerem ma takie hobby, że skleja modele samolotów. Prosił mnie, bym w nocy pozałączał różnego rodzaju ładowarki i inne sprzęty z diodami oraz tak je ułożył, by symulowały oświetlony nocą pas startowy. Jako, że mam miękkie serce – nie mogłem tej prośby nie spełnić.
Pomiędzy mixami Ada und Wierzba a Ruda & sufa – nie bójmy się tego słowa – nawiązała się, od początku do końca, zacięta rywalizacja. Tak na trasie, jak i poza nią. Ów pojedynek obfitował w wiele akcji partyzancko zaczepnych, różnych sztuczek, zwodów oraz dogrywek.
Jedna z takich akcji miała miejsce w nocy… poczekałem aż Wierzba zaśnie i zainstalowałem Mu na facjacie włączonego i świecącego na maksa tableta. Rano Wierzba zeznał, że miał cudownie erotyczny sen o wybuchu supernowej… i to tak sugestywny, że jest średnio wyspany, spocony oraz bolą Go oczy. Kolejne noce kładł się spać w ciemnych okularach.
Nie mogę także nie wspomnieć o magii, którą Darek musiał zaprząc do roboty. Sytuacja miała miejsce na kolejnym etapie miał na szyi takie oto magiczne coś…
To, jeśli ktoś nie wie, jest Zmieniacz Czasu, którego używała Hermiona Grenger. Pozawala on być, o tym samym czsie, w kilku miejscach jednocześnie. Wierzba nie bez powodu jeździł przed MTBCH do kraju Shakespeare’a… nabył tam drogą kupna, w nie do końca jasnych okolicznościach, ów magiczny przedmiot i tym oto sposobem, na ostatnim etapie, widziałem Wierzbę cztery a może i sześć razy.
Kto wygrał ten bratobójczy i ekscytujący pojedynek?
W papierach Ada i Wierzba. Moralnie Ruda i ja.
Bo a mianowicie…
…oto rozstrzygająca runda przy zielonym stoliku, nasi przeciwnicy mieli tutaj swoje Waterloo. Tym bardziej są przegrani, bo ponieważ grali nie fair… dwoje przeciw mnie jednemu oraz delikatnemu i mocno wątłemu.
Poza tym, są inne, nie do obalenia dowody na nasze zwycięstwo. Proszę spojrzeć na zdjęcia poniżej… widać wyraźnie kto przed kim wjeżdża na metę ostatniego etapu? Widać.
Howk!
Ale… jako, że Ruda ma gołębie serce, to zaproponowała Wierzbom remis, na co nasi rywale ochoczo przystali. Szczepan, także finisher ze stajni GTA, jest świadkiem. Oraz wyrzeźbiliśmy z tej okazji wspólny pamiątkowy obrazek.
Tadek, pierwszy z prawej na obrazku i pierwszy czwarty do kierek... to właściwy człowiek, który zawsze jest we właściwym miejscu i czasie.
Po zmieleniu przeze mnie przerzutki, to Tadek udzielił nam pierwszej pomocy, bez Niego nie udało by się otrzeć do mobilnego serwisu, gdzie, legendarni już, czescy mechanicy postawili Specyka na koła i mogliśmy z Rudą kontynuować ścig.
Tadek jest finisherem krótkiego dystansu i w dniu, gdy my jechaliśmy do Bardo, On jechał z Agą, żoną swą osobistą, na romantyczną wycieczkę połączoną z obiadem przy świecach. Nie było Im dane.
Aga nie była jakoś szczególnie zachwycona zmianą planów… my za a to z Rudą wniebowzięci.
Świece natomiast, romantyczne tête à tête, kolacja i wszystko to, co może być dla Was powodem do zazdrości Aga i Tadek nadrobili z nawiązką…
Oraz zgodnie z wiedźmińskim Prawem Niespodzianki, w domu czekała na Nich… Runa.
Runa obiecała, że będzie z nami jeździła na ścigi i inne eventy.
Aga, Tadek… raz jeszcze dziękuję Wam za pomoc, bez Was byłby to dla nas The End.
Paulina. To ta dziewczyna, która w tym roku jeździ wszystko, co da się jeździć. Startowała w Beskidy MTB Trophy, Salzkammergut Trophy, teraz MTBCH, jeździ wszystkie edycje BM i CK, planuje jeszcze Saalbach. Nie jestem pewien, ale być tak może, że jeszcze w okolicach połowy listopada coś pojedzie, zakończy na chwilę sezon... po to tylko, by w styczniu go zainaugurować.
Paula w tym roku pojechała średni dystans, ale tylko dlatego, że na piątek miała bilety na jakiś spektakl w Wiedniu i odrobinę się spieszyła. Za rok oczywiście jedzie pełny dystans i… wszystkie ścigi jakie się odbędą w promieniu tysiąca mil.
Nasz czołowy ścigant, Miron zajął w klasyfikacji open 26 miejsce i był 3 Polakiem w generalce. Szanowne Panie, Szanowni Panowie… to nie w kij dmuchał. Miriionn, jak Go pieszczotliwie nazywał Dima, poza jeżdżeniem na biku, jest władcą sennych koszmarów, w wolnych chwilach diluje. Tym razem miał do rozdania (oni zawsze pierwsze działki rozdają) piguły gwałtu. O tyle jest to nowość na rynku, że po jej zażyciu pamięć traci gwałciciel, nie gwałcony. Hmm… jakiś, mocno głęboki, sens musi to mieć, skoro każdego ranka byliśmy raczeni widokiem wtulonych w siebie Mirona i Wyrę.
Stosunki natomiast międzynarodowe zacieśnialiśmy wszyscy, ale tylko Mirek był uprzejmy przypieczętować je krwią. Drugim pieczętującym był wspomniany już Dima. Pieczętowanie było obficie udane oraz dość szkarłatne.
Natalia i Tadeusz – para mieszana. Ona, żelazna okupantka pudła, On natomiast Kuba Rozprowadzacz.
Natala, gdzie by nie wystartowała, tam wygrywa, a jeśli przypadkiem nie, to i tak jest na podium. Nie inaczej było i tym razem…
Tadeusz… mentor, coach, dietetyk, bodyguard, kierowca, pomocnik, a przede wszystkim rozprowadzacz Natalii.
Na tegorocznej sudeckiej etapówce Tadeusz rozprowadzał Natalię do trzeciego kilometra… po kresce nasza ścigantka czekała na swojego faceta wcale nie tak krótko. Tadeusz obiecał, że za rok będzie lepiej… rozprowadzi swą podopieczną do piątego kilometra.
Wyra, człowiek legenda, ma moc porównywalną z tytanami. Gdy pewnej nocy zadął delikatnie w swe dudy, to pękły trzy szyby w oknach, spadła tablica (mieszkaliśmy w klasie) oraz umarły wszystkie obecne na sali nocne motyle i pająki. To Wyra, trzy lata temu ego, uknuł ksywę dla wspomnianego już zjazdu… „za akweduktem w prawo uważaj”. Nie muszę dodawać, że zjeżdża go w cuglach, podobnie jak Miron.
On to, każdego wieczora, skrupulatnie analizował czekającą nas dnia następnego trasę, a po kilku godzinach, w środku nocy był uprzejmy dzielić się z nami swoimi przemyśleniami, które przerywał uroczym śpiewem.
Wyra nosił torbę Rudej, pomagał nosić moją, dogrzewał farelką nasze apartamenta, pomagał we wszystkim, w czym mógł. Nie wyobrażam sobie etapówki bez Niego. Wyobrażam sobie natomiast taką, na której będą w duecie z Bułą.
Szczepan jest kierownikiem największej i najbardziej czerwonej fury w okolicy. Podczas strońskich etapów, po obiedzie załoga GTA i zaproszeni goście zbierała się w okolicach szczepanowego bolida, by usmażyć wyśmienitą kawę i spożyć ją w wykwintnym towarzystwie i takich okolicznościach przyrody. Szczepan przewoził pomiędzy etapami nasze graty, a Ruda znajdowała w jego furze oazę spokoju oraz stołowała się tamże. Bez pomocy Szczepana nasz mix miałby mocno pod górę.
Sudecki, tygodniowy dzień świra made by Gomola Trans Airco wygląda tak...
Pisząc o naszej załodze nie mogę nie napisać o Izie. Wprawdzie była z nami tylko duchem, ale za to jakim duchem…
(obrazek, z wiadomych względów, jest odrobinę starszy, bo z podjazdu na Ochodzitą podczas finału jeszcze cyklu MTB Marathon, ale oddaje ducha kibicowania Izy)
Po pierwsze, Iza była naszym, czyli Rudej i moim najwierniejszym kibicem. Nie spała, nie jadła, nie chodziła na wernisaże, tylko siedziała przed monitorem, zagryzała palce do krwi i kibicowała. Monitor ponoć dzwonił już na Niebieską Linię i skarżył się na stalking ze strony Izy. Jedną z cech przynależnych kibicom jest wysokiej próby subiektywizm. Nie inaczej było i tym razem… a pojedynek był, jak już wspomniałem teamobójczy. Emocje opadły już po mecie siódmego etapu, Iza wirtualnie wyściskała Adę i Wierzbę… zaraz po zakończeniu pieszczot z nami.
Po drugie… to za sprawą Izy na trasie oraz ósmym etapie, czyli bankiecie, wszyscy śpiewali motyw z tego oto kawałka.
Stał się ów motyw nieoficjalnym hymnem MTBCH ad 2015.
Gdzie tu rola Izy? Dzień przed wyjazdem napisała do mnie, bym się tej piochy nauczył i śpiewał go Rudej na trasie. Jako, że RAM mi szwankuje, to zdążyłem nauczyć się tylko motywu przewodniego… ale za to tak skutecznie, że w jego rytm poruszała się flora oraz fauna w okolicy trasy. No i, jak już wspominałem… po tygodniu śpiewali to już wszyscy.
Może być, Pani Izo?
Byli z nami także ludzie spoza GTA... i o dziwo było ich niemało.
Paweł drugi czwarty do kierek oraz najbardziej wyluzowany z wyluzowanych… Człowiek, który wygrał już wszystko… byłem kiedyś w Jego piwnicy, leży tam sterta pucharów i innych trofeów, a mieszkające pomiędzy nimi myszy piszą do Pawła rozpaczliwe petycje, aby więcej tego żelastwa nie zwoził, bo dojdzie do przemyszenia i myszy zostaną zmuszone do emigracji. Paweł, jako że lubi zwierzątka, po czwartym etapie rzekł był… „A nie chce mi się już, jadę do domu”. A każdy z etapów kończył w okolicach pierwszej dziesiątki open.
Pojechał… i tym samym rozbił czwórkę do kierek, musieliśmy kończyć bez dwójki trefl. Następnym razem tak łatwo się nie wywinie.
Dmitry zwany pieszczotliwie Dimą, przyjechał pościgać się w Sudety z dalekiej Samary. Z początku odrobinę nieśmiały, ale po wieczorze kończącym drugi etap, gdy Wierzba celebrował urodziny, już był trochę nasz. Trochę, bo braterstwo polsko – rosyjskie przypieczętowane krwią Dimy i Mirona miało swe apogeum podczas stage 8 i tuż po.
Dima jest z nami umówiony na Beskidy MTB Trophy, a Miron jak na brata przystało, wybiera się wraz z Nim na wyprawę rowerową w dalekie góry Uralu.
Jednym z polskich teamów były Romety, w składzie Dario i Dominik. Dobrze jechali, mocno... kibicowałem im, bo poza tym, że ziomale, to sympatyczne chłopaki. Niestety, na 10 kilometrów przed końcem czwartego etapu Dominik zrobił fikołka i spsół bark. Wycofali się…
Jeśli Dominik, znany twardziel, stający dzień po dniu, po poważnych dzwonach, na pudle, podjął taką decyzję, to naprawdę musiał być mega fikołek…
Za rok się zemścicie.
Honoru rodaków i czerwonych ludzików bronił Bartek (waga startowa 69 kg). Dojechał piąty w generalce i jako pierwszy z Polaków, chapeau bas.
Na zdjęciu Bartek urywa peleton zaraz po starcie z Dusznik…
Zabawa na tej sudeckiej wyrypie była przednia… gdy my się ścigaliśmy, jedliśmy, wypoczywaliśmy, sztab ludzi ciężko pracował, by wszystko się zgadzało. Znakowali trasy, robili serwis, pstrykali foty na trasie, masowali nas, wozili graty, karmili głodnych, poili spragnionych, kwaterowali, mierzyli czas i robili setki innych, nie rzucających się w oczy rzeczy, by nie było lipy.
Oto oni…
Sprawca tego zamieszania, capo di tutti capi - Grzegorz. Wyobraźcie sobie polską scenę MTB bez tego człowieka… ja jakoś nie potrafię. Gdyby nie On, to jeździlibyśmy po parkach i nazywalibyśmy to kolarstwem górskim.
Mówicie, że inni też potrafili by zrobić takie ścigi? Bo dziś nieśmiało zbliżają się jakością do tras, jakie przez lata serwował nam Grzesiek? Nie sądzę… gdyby nie On, inni nie mieli by punktu odniesienia, nie mieli by do czego próbować równać.
A ci z Was, którzy stękają, że Grzesiek nie rozdaje na starcie skarpetek i breloczków… napiszcie do mnie, wyślę Wam te upragnione gadżety, jeśli to ma stanowić o jakości MTB.
Raz jeszcze, Grzesiek, dziękuję.
Kowal, może nie wszyscy wiecie, ale to po Jego śladach jeździliście. To On robi i od lat robił trasy golonkowych ścigów. Pamiętacie kultowy Karpacz roku pamiętnego 2012? To Kowal układał tam każdy kamyczek, na który najeżdżaliście…
A za rok, jak zeznały wiewiórki w strońskim parku, na MTBCH 2016 Kowal szykuje mocną niespodziankę w temacie trasy. Zapisujcie się jak najszybciej.
Michał, wybacz, że takie foto pokazałem, ale innego nie znalazłem… unikasz obiektywu. Choć rzekłbym, iż... na tym wyglądasz wielce dostojnie, by nie rzec, że powabnie.
Mrozu, consigliere… to w Jego rękach zbiegały się wszystkie nici tej imprezy, był wszędzie, załatwiał wszystko ze wskazaniem na sprawy niemożliwe, tańczył, robił na drutach, malował murale, puszczał muzę na życzenie, opowiadał dowcipy, a w wolnych jeszcze chwilach, gdy upał stawał się nieznośny serwował odrobinę zimy w środku lata.
Przemko, Stefek, Mateusz, Jarek – część ekipy technicznej (nie wszystkich wygrzebałem z odmętów feja, sorry) – zajmowali się wszystkim tym, co sprawiało, że ta impreza była tak udana, pakowali nasze graty na i z TIR’a, znakowali trasę, ciągnęli siakieś kable, rozstawiali starty, mety, pilnowali rowerów w bike parku, gdy my spaliśmy, robili bufety i pewnie sto innych rzeczy, o których nie mam pojęcia, a które ktoś zrobić musiał.
Robert (tu po lewej, na zdjęciu wraz z Mrozem) robił na dwóch etatach, jako techniczny i jako Jego Szamańskość. W tej drugiej roli sprawdził się na 112% - co wieczór puszczał tajemniczo pachnące dymy, Jego oczy stawały się nieobecne i mamrotał pod nosem jakieś mamroty… ludzie dziwnie patrzyli, niektórzy wołali medyków, ale On wiedział, co czyni. Zaklinał pogodę. To Jemu i tylko Jemu zawdzięczacie to, że przez ten tydzień nie spadła ni kropla deszczu.
Gdybyście kiedyś chcieli wiedzieć jaka będzie pogoda, to zamiast słuchać jakiś amatorów na TVN Meteo, ślijcie zapytanie do Roberta (wraz ze skanem potwierdzenia przelewu).
Irek, Janek i dla odmiany Janek - legendarny czeski serwis, który od lat obsługuje imprezy Grześka. Dla nich nie ma rzeczy niemożliwych, karbonowe ramy naprawiają patykami, ze spinaczy biurowych robią haki do przerzutek, ze starych szprych i Nokii 6110 zrobili drona, a w wolnych chwilach kosztują, wraz z zaufanymi, wyborną nalewkę ze śliwek... o bardzo słusznej mocy.
Monika – szefowa biura zwodów. Najładniejsza ze wszystkich szefowych wszystkich biur wszystkich zawodów. Monia załatwiała wszelkie formalności, panowała nad wydawaniem pakietów startowych, pomagała każdemu w potrzebie, a w wolnych chwilach… co drugi facet chciał mieć z Nią pamiątkowe zdjęcie, oj niełatwy jest żywot modelki.
Kinga i pozostałe dziewczęta z obsługi bufetów, z biura zawodów, co nie zakołotonowałem Ich imion. Czekały na mecie z bułami (nie macie pojęcia, jak może smakować bułka z serem po kilku godzinach w siodle), pomagały podczas dekoracji, uśmiechały się do wszystkich, a gdy się pomyliły, to nawet i do mnie.
Głosem tych zawodów był Bolek, właściciel najdłuższych nóg w okolicy. Ponoć na bankiet były zaproszone modelki z Next, ale gdy się dowiedziały, że będzie Bolek, to odwołały swój przyjazd. Ja się nie dziwię… z powodu wspominanej długości kończyn dolnych mogłyby wpaść w kompleksy, a że kruche się nieboraczki, to finał takiego wpadanie mógłby być różny…
Zrobić dobre zdjęcie na trasie, to wbrew pozorom niełatwa robota. Foty oglądacie w dużej mierze dzięki Robertowi z BikeLife oraz firmie Sportograf. Możecie się ze mną nie zgodzić, ale o ile Sportograf robi dobre obrazki… to BikeLife robi znakomite. Nie ma w kraju fotografów nad Urbaniaków.
Autorami co lepszych zdjęć w tym wpisie są wspomniani Robert i Spotrtograf, a te amatorskie powstały trochę własnym sumptem, trochę dzięki telefonom komórkowym kumpli oraz mocno spontanicznie.
Ratownicy medyczni, poruszali się po trasie na motocyklach, udzieli pomocy potrzebującym, opatrywali rannych, wspierali wątpiących oraz zarażali dobrym nastrojem wszystkich bez wyjątku.
Nasze, cokolwiek zmęczone, ciała po zakończonych etapach oddawaliśmy w ręce Śledzia i Jego ekipy. Moim młodzieńczym oraz aksamitnym (ciałem ofcoś) zajmowała się w większości Asia, ale także Dorota i Barni. Ten dotyk bolał…
Oraz zrobiliśmy tradycyjny już obrazek finiszerski, oddałem należną cześć Czelendżowi i udaliśmy się na start etapu 8… który trwał nie wiadomo jak długo, a po zakończeniu którego powroty do rzeczywistości wiodły tak mocno krętymi ścieżkami, że pewnie Kowal by się ich nie powstydził.
Być tak może, że o kimś zapomniałem, kogoś pominąłem, nie opisałem jakiejś zabawnej sytuacji… ale jak już wspominałem, jestem posiadaczem niskiego PESELu i mam prawo zasłaniać się niepamięcią.
Cała ta nasza zabawa w ściganie nie byłaby możliwa bez ludzi, dzięki którym istnieje team Gomola Trans Airco – Pawłowi i Romkowi.
Kilka lat temu ego ktoś powiedział "Jeśli nie przejechałeś nigdy etapówki organizowanej przez Grześka, to nie wiesz czym naprawdę jest jazda rowerem po górach"
Niedawno Ada powiedziała "Wszytko, co fajne w sezonie, dzieje się na etapówkach"
Tak, problem z etapówkami GG jest wciąż ten sam... gdy kończy się druga, czyli MTBCH, to wiesz, że już nic fajnego w sezonie MTB Cię nie spotka. Pewnie, pojedziesz jeszcze kilka pojedynczych ścigów, coś tam pokręcisz... ale to nie ta liga, nie ten klimat, nie te trasy i nie ci ludzie...
To co? Widzimy się za rock, nie ma innej opcji...
~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic, Etapówka