Hó is hó

avatar Autorem tego, wątpliwej wartości, bloga jest sufa...
Ostatnimi laty, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, wraz z jakimś szemranym towarzystwem, przejechał 66427.08 kilometrów. Od czasu do czasu był zmuszony uciekać przed żoną sąsiada oraz komornikiem, co kończyło się jazdą po polach i innych krzakach. Przypadek sprawił więc, że przejechał 30725.80 kilometrów w terenie. Przejechał także kiedyś jeża oraz na czerwonym świetle. Kręci najniższe średnie w tej części Euuropy... 19.56 km/h i w związku z tym wyprzedzają go kobiety w zaawansowanej ciąży oraz wyścigowe żółwie australijskie.
Więcej o nim.





Udostępnij



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team



Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







...każdy musi mieć taki kawałek na Stravie, gdzie jest pierwszy

Follow me on Strava



W dobrym tonie jest mieć cel...






Nieśmiertelny Bike Maraton. Nie wiem, czy jeszcze lubię tę nieśmiertelność, czy już mnie trochę nuży...






Cyklokarpaty... z każdym rokiem coraz smakowitsze

Cyklokarpaty




Z Wielką Raczą jesteśmy nadal pogniewani, wystrzega się ona mnie niczym ognia...
Poczynić zamierzam połówkę Trophy, czyli mege... podobnie, jak w latach już minionych.

MTB Trophy



Sudety MTB Challenge, żelazny punkt każdego sezonu
tym razem pod tajemniczą nazwą
Projekt Reaktywacja

Sudety MTB Challenge






2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

2013
button stats bikestats.pl

2012
button stats bikestats.pl

2011
button stats 

bikestats.pl

2010
button stats 

bikestats.pl

2009
button stats 

bikestats.pl

2008
button stats 

bikestats.pl

2007
button stats 

bikestats.pl



Od 2007 ukręciłem 66427.08 km

Z tego w terenie 30725.80 km (46.25 %)

Gdyby tak jechać non oraz stop,
to niechybnie można by się zmęczyć, kręcąc przez 141d 05h 22m

Najdłuższe wczasy w siodle to 08:54:32

Średnia za te wszystkie lata jest
jakby mało imponująca - 19.56 km/h

Najdłuższy dystans to 201 km

Maksymalnie w górę ujechałem 3014 m

Najwyższy punkt to 2298 m n.p.m.





Znajomi





Moje dzinrikisie




Mym powabnym ciałem
(a czasem także i duchem)
zajmuje się...









Archiwum bloga



rower rowery maraton rowerowy wyścig rowerowy sklep rowerowy serwis rowerowy bike bikemaraton bike maraton mtb kolarstwo górskie wyścig kolarski author scott specialized merida mavic kellys ktm cannondale accent
Wpisy archiwalne w kategorii

Ścig

Dystans całkowity:10023.55 km (w terenie 7891.45 km; 78.73%)
Czas w ruchu:740:09
Średnia prędkość:13.45 km/h
Maksymalna prędkość:75.00 km/h
Suma podjazdów:239780 m
Maks. tętno maksymalne:196 (101 %)
Maks. tętno średnie:188 (97 %)
Suma kalorii:355693 kcal
Liczba aktywności:185
Średnio na aktywność:54.18 km i 4h 01m
Więcej statystyk
w sumie...
ukręciłem: 50.50
km
w terenie: 43.00 km
trwało to: 04:08
ze średnią: 12.22 km/h
Maksiu jechał: 50.00 km/h
temperatura: 17.0
tętno Maksa: 187 ( 96%)
tętno średnie: 162 ( 83%)
w górę: 1709 m
kalorie: 1842 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Das sukces

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 10.09.2017 | Komentarze 0





Był ścig we Wałbrzychó. 



Pamiętam niedokładnie, gdy jechałem swój pierwszy... osiem, może dwanaście lub dziesięć lat temu ego. W Przesiece.
Byłem wówczas dziewiętnasty.
W Wałbrzychu osiemnasty. W kategorii ofcoś.

Jest progres.
Lata wyrzeczeń, diet, modlitw i ciężkiego treningu procentują.

[the te wszystkie foto by ElCa]

~
Kategoria BM, Ekipą, Ścig


w sumie...
ukręciłem: 72.09
km
w terenie: 57.00 km
trwało to: 07:31
ze średnią: 9.59 km/h
Maksiu jechał: 56.00 km/h
temperatura: 16.0
tętno Maksa: 156 ( 80%)
tętno średnie: 122 ( 63%)
w górę: 1922 m
kalorie: 1984 kcal
na rykszy:
w towarzystwie:

Molon labe

Piątek, 28 lipca 2017 · dodano: 02.08.2017 | Komentarze 0

~



Pjerdolę, jutro nie jadę... taka przedmyśl pojawiła się w mojej podświadomości tuż przed przebudzeniem. Słuszna niezmiernie i, jak się okazało po otwarcou oczu, prawdziwa.
To był ostatni etap Sudety MTB Challenge 2017. 



Łatwo nie było... nie przypominam sobie, bym przez te kilka lat bujania się po mniejszych i większych zmarszczkach, jechał coś, co sprawiłoby mi większy wpierdol. 
Może być też tak, że przyczyną niepamięci jest peseloza.

Na tym etapie, po raz pierwszy chyba na ścigu MTB ucieszyłem się na widok asfaltu.



W tym, mniej więcej & około miejscu, po każdej etapówce, dziękuję wszystkim oraz za wszystko, często imiennie. Dziś trochę inaczej - krótkie podsumowanie oraz niechaj przemówią obrazki.

  • 13 edycja MTBCH
  • sześć dni ścigania
  • 351,76 km
  • 10721 metrów w górę
  • zmielone 12,5 przerzutki (w tym jedna Wierzby)
  • urwane 54,9 kilometrów linek (w tym 1,6 metra sufy)
  • zatarte dwa wiadra łożysk
  • połamane 3,9 kilograma szprych
  • zużyte 12 pojemników oliwki do masażu
  • wykonane 84 fikołki, w tym 9 spektakularnych i zero śmiertelnych
  • zostawione dwa bidony na bufecie i jazda na sucho (brawo sufa)
  • 8722 zrobionych przez BikeLIFE zdjęć (w tym 8723 dobrych)
  • wsmarowane 42 opakowania Sudocremu
  • 7985 litrów deszczu na metr kwadratowy (w tym 2077 przelotnych opadów burzy)
  • 12,9 tysięcy ton błota na trasach

Każdy, to ukończył tę etapówkę jest bohaterem.
I nie ma to tamto.


































I oczywistym jest, że widzimy się za rok. 
Absokurwalutnie.



~


w sumie...
ukręciłem: 48.22
km
w terenie: 45.00 km
trwało to: 05:07
ze średnią: 9.42 km/h
Maksiu jechał: 53.00 km/h
temperatura: 11.0
tętno Maksa: 159 ( 82%)
tętno średnie: 129 ( 66%)
w górę: 1486 m
kalorie: 1454 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Holenderski ślad

Czwartek, 27 lipca 2017 · dodano: 02.08.2017 | Komentarze 0

~



Jeśli postawiliście u buka na to, że wczoraj wyczerpałem limit dziwnych hec, to przykro mi, ale wasze szelesty poszły wchujam. A jak podaje Wikipedia, wchujam to jest trzy razy dalej niż wpizdu. 

Etap zaczął się od pamiątkowego obrazka z Radą Miasta Bardo (poczynionego na schodach Urzędu Miasta i Gminy). Jak widać, członkowie Rady byli tak uprzejmi, że przebrali się za kolarzystów. To bardzo ładny gest był.



W kwestii pamiątek, to poczyniliśmy jeszcze jedno zdjęcie, na które się załapałem. Z lotu ptaka ponoć jest ta pamiątka czyniona, choć muszę przyznać, że widziałem w życiu kilkanaście ptaków, w tym kilka latających... i żaden z nich nie miał przy sobie aparatu do robienia obrazków.



Etap, biorąc pod uwagę podjazd na Sowę, zapowiadał się smakowicie. Jak powszechnie wiadomo, Sowa jest tak bardzo ulubionym moim podjazdem w Sudetach, jak Ochodzita w Beskidach.

Radość z czekającej na me przybycie Sowy była wielka, niczym moje ego. Nic nie mogło jej spsóć. Nawet padający poziomo deszcz. Przed wyczekiwaną zmarszczką był słynny już akwedukt oraz przekultowy z niego zjazd znany pod nazwą "zaakweduktemwprawouważaj". 
W moim wykonaniu ten zjazd, to zejście. Muszę Was rozczarować... nie śmiertelne jeszcze... ale oczywiście prawdziwi kolarzowcy zjechali.







Przez kilka kolejnych kilometrów nic szczególnego się nie działo, ot jakiś zakręt, kamień, korzeń i takie tam różne... prawie, jak na śmieszce rowerowej w mieście wojewódzkim. 



Aż do ostatniego bufetu - było wówczas do mety około piętnastu kilometrów. I między innymi opisywany do znudzenia podjazd. 
Zatrzymałem się, podałem bidony, poprosiłem o to, by je napełnić i umyć... usta me namiętne, po kilku godzinach oswajania smaku błota domagały się czegoś nowego (marzyły o smaku niedojrzałych czereśni), podałem także do umycia okewlar oraz zapytałem czy brudne me myśli dałoby się także umyć... okazało się, że tak, ale wieczorem.

Grzecznie się pożegnałem.
Po kilkunastu ekscytujących chwilach (ekscytująca chwila trwa około 1,24 kilometra pod górę), jechanych na mlaskaczu, pożądałem zwilżyć wargę... umm, oczywiście, że bidony zostały na bufecie.
Wszak to kilogram zbędnego balastu, nie wiadomo po co wciąganego na podjeździe.



Wydumałem chytry plan... przecież na Sowie zawsze byli turyści, zatem wyżebram czy łyki, a może i pjemć.
Nichuja, jak mawiają w kręgach zbliżonych do królowej Anglii, nie było żywego ducha. Bo duchy zazwyczaj bywają nieżywe. Turystek też nie było... nawet żadnej nędznej naturystki.
Jedynie duch (tym razem żywy) podjeżdżającej Natalii był obecny.



Zjazd z Sowy w kierunku Walimia...robię co mogę, w znacznej mierze jadę jak leszcz, albo półtorej leszcza. 
I co? Cud nad cudy. A może nad Wisłą.
Dostrzegłem, kątem mego niebrzydkiego błękitnego oka, bidon. Wytraciłem prędkość, co nie było takie łatwe, wróciłem z buta, podjąłem znalezisko, potrząsnąłem - pełny. Poczułem się uratowany.

No i co? Szach mat, ateiści. Boże niby kto zesłał mi ten bidon? Oczywiście, że bozia.



Jak widać, bidon jest holenderski. Prawdopodobnie zawartość była także holenderska... bo nie pamiętam, jak dotarłem do mety oraz którędy także nie wiem. 

Kolejny obrazek jaki zanotowałem, to wjazd na kwaterę i... obsługa wspominanego bufetu, która już zjechała z trasy i radośnie oddała moje bidony.
Pełne.

Podobnie pełen optymizmu poszedłem spać, łykając przed zamknięciem oczu resztkę zawartości holenderskiego bidonu. Noc obfitowała w spełnione marzenia... z Naomii Campbell i Monicą Bellucci w rolach głównych. Rano byłem pewien, że zostawienie swoich i podjęcie holenderskiego pojemnika na płyny nie było dziełem przypadku.

Vive la Holland!

~
Kategoria Daleko stąd, Ekipą, MTBM, Ścig


w sumie...
ukręciłem: 75.00
km
w terenie: 70.00 km
trwało to: 07:46
ze średnią: 9.66 km/h
Maksiu jechał: 50.00 km/h
temperatura: 14.0
tętno Maksa: 164 ( 84%)
tętno średnie: 137 ( 70%)
w górę: 2358 m
kalorie: 3482 kcal
na rykszy:
w towarzystwie:

Mokre Włoszki

Środa, 26 lipca 2017 · dodano: 01.08.2017 | Komentarze 2

~

Zapomniałem, co było na śniadanie, ale podejrzewam, że kawa także. Być tak może, że nie jedna.

Etap ze Stronia do Bardo, każdego roku pełen był hec i innych niespodzianek. Żelaznym jego punktem jest dwudziestokilometrowy singiel szlakiem granicznym oraz w borówach. Wysysa siły, entuzjazm, krew i jad żmij... pod warunkiem, że żmija cię uprzednio upierdoli. Mnie nie była uprzejma, zatem ssanie było niepełne i się nie liczy.



Na tym etapie są dwa, przecudnej urody, miejsca. Zjazd z Góry Borówkowej i kolejny zjazd - Drogą Krzyżową do Bardo. Oba te fragmenty są już legendarne i ochoczo omawiane podczas śniadania, mycia zębów, czy też robienia porannej kupy.

Zakorzenioną już dość mocno, świecą tradycją tego etapu, są fikołki na Borówkowej...



Wprawdzie ten nie jest mój, ale zrobiłem równie spektakularnego. Tambylcze zwierzęta leśne oraz pomniejsze bóstwa miały ubaw po pachy.

Po fikołach na Borówach jest kilka chwil wytchnienia... a jak wiecie, najskuteczniejsza taktyka to "odpoczywamy na podjazdach".



Im bliżej kultowego zjazdu do Bardo, tym bardziej serce mi rosło (no bo cóż innego mogłoby przy tak niskim PESELU). Zapewne z tej wielkiej radości urwałem linkę. Na piętnaście kilometrów przed. A także od tylnej przerzutki.
Końcowe kilometry były ezoteryczne. 

Gdy mokre Włoszki, Nadia i Daniela dowiedziały się o hecach mojego autorstwa, to obśmiały się do łez. 



Tym oto sposobem dotarłem do półmetka tego ścigu.

~


w sumie...
ukręciłem: 69.89
km
w terenie: 60.00 km
trwało to: 06:34
ze średnią: 10.64 km/h
Maksiu jechał: 54.00 km/h
temperatura: 10.0
tętno Maksa: 172 ( 89%)
tętno średnie: 139 ( 72%)
w górę: 2294 m
kalorie: 2188 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

The Satanist

Wtorek, 25 lipca 2017 · dodano: 31.07.2017 | Komentarze 0

~



Nic nie zapowiadało upału, który ni stąd ni zowąd zaskoczył nas około dwadzieścia minut po śniadaniu, które to jedliśmy o nieparzystej, a także ze smakiem... co przecież nie jest tak całkiem bez znaczenia.



Przebraliśmy się chyżo w stroje stosowne do okoliczności i miejsca, z którego ruszaliśmy oraz do którego powrócić mieliśmy. Gdzieś tak w okolicach pierwszej połowy połówki dystansu Anja musiała wracać do komnaty... była umówiona w ważnej sprawie i mogłaby nie zdążyć jadąc do końca etapu. Od tej chwili aż do piątku jechałem sam.

Strażak sam, sam jak palec oraz supersam.



Smutny nieznacznie, bo nie było komu śpiewać, wjechałem na Śnieżnik. Bozia chyba ma mi za złe, że z niej szydzę, zatem spierdoliła poranną upalna pogodę... na Śnieżniku było czy a może pjemć stopni (prócz tych, prowadzących do schroniska).
Bozia spuściła także mglistą kurtynę, co skutkowało tym, że chuja było widać... i to bez lustra. 



Zjazd ze Śnieżnika, z akcentem na jego końcową część, był zacny. Dobry duch Wierzby szepnął przed startem, by brać go z prawej strony... co też uczyniłem, pomimo niechęci do wszystkiego, co prawe.

Niektórzy próbowali z lewej, ale kończyli różnie. Na zjeździe wspomnianym jest także pradawne miejsce celtyckiego kultu, w którym starożytni druidzi latem uprawiali magię, a jesienią w zgodzie z rytmem natury palili liście. Tambylcze pomniejsze bóstwa mawiają, że jeśli pocałujesz korzeń tysiącletniego drzewa, to będziesz żył nader intensywnie, a duch Wielkiego Manitou będzie zawsze przy tobie. Niektórzy zatem całowali...



Jako, że boję się magii, chiromancji i snów, to po czterech, a może sześciu chwilach udałem się precz, choć mogło to wyglądać jakby w siną dal...



Bozia, jak powszechnie wiadomo, kocha nas miłością nieskończoną. W ramach tego uczucia zesłała na mnie, tuż przed kreską, jakiegoś idiotę w trzydziestoletnim Punto, który koniecznie chciał spowodować katastrofę w ruchu lądowym, ze mną w roli ofiary. 
Nie udało się, bo ponieważ czuwał nade mną The Szatan.
Raczej.







~

w sumie...
ukręciłem: 81.55
km
w terenie: 70.00 km
trwało to: 07:34
ze średnią: 10.78 km/h
Maksiu jechał: 62.00 km/h
temperatura: 15.0
tętno Maksa: 172 ( 89%)
tętno średnie: 132 ( 68%)
w górę: 2070 m
kalorie: 2193 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Dwudziesty czwarty

Poniedziałek, 24 lipca 2017 · dodano: 31.07.2017 | Komentarze 0

~



Tuż przed startem do pierwszego etapu MTBCH atmosfera była mocno napięta...





...napięcie polegało na tym, że nie na palcach.
A później zaczęła się, wyczekiwana od roku, czelendżowa karuzela. Oczywistą jej prawidłowością są dziwne przygody, z akcentem na nieoczekiwane. 
No i rura.
Rura jest zawsze. Nawet, gdy nie ma rury, to jest.



Beneficjentem wspomnianych przygód był przede wszystkim Wierzba. Do dziś nie wiadomo, co jadł na śniadanie, ale mocy przybyło Mu na tyle, że zerwał przerzutkę, łańcuch, kontakty towarzyskie z sąsiadami, niedojrzałe jabłka oraz z tradycją. 

Wierzbiasta tradycja jest taka, że coś tam psuje u swojego białego rowera i nie kończy tej akurat etapówki. Tym razem, pomimo piętrzących się trudności, postanowił ukończyć. Odwiedził serwis rowerowy w Zieleńcu, kuzyna w wiosce nieopodal oraz zwierzęta w zoo. Jechał traktorem, kładem, metrem, na wielbłądzie oraz limuzyną. W końcu dotarł do słynnego przecież czesko mobilnego serwisu (bo w zielenieckim naprawił się prowizorycznie) i wymienili Mu wszystko, co wymiany wymagało. 



Tak reanimowany Wierzba jechał z nami, czyli z Anną i moi już do mety. Meta była zacna oraz w Stroniu Śląski. Bo start przecież w Kudowie. 
Tym oto chytrym sposobem zaliczyliśmy pierwszy etap. Byliśmy dość naiwni okazując zadowolenie... nie mieliśmy świadomości co czeka na nas w dniach kolejnych.

~
Kategoria Ekipą, Etapówka, Ścig


w sumie...
ukręciłem: 4.51
km
w terenie: 4.51 km
trwało to: 00:35
ze średnią: 7.73 km/h
Maksiu jechał: 30.00 km/h
temperatura: 20.0
tętno Maksa: 180 ( 93%)
tętno średnie: 153 ( 79%)
w górę: 158 m
kalorie: 299 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Na początek iksce

Niedziela, 23 lipca 2017 · dodano: 31.07.2017 | Komentarze 0

~



Prolog do Challenge, nietypowy dość, bo ponieważ w formule XC jakby... taka tam karuzela po kudowskiej Górze Parkowej.
Obrazki trochę jakby mało ostre... a to z powodu, że wraz z Anją zapjerdalaliśmy z szybkością niezmiernie szybką. 





Na podjazdach podobnie.



A przecież nie jest żadną tajemnicą, że zwykły rower jest pojazdem napędzanym siłą mięśni... natomiast rower jadący pod górę jest pojazdem napędzanym siłą woli.
Woli, a nawet dobrej woli, było w nas co niemiara.



~


w sumie...
ukręciłem: 52.63
km
w terenie: 45.00 km
trwało to: 03:13
ze średnią: 16.36 km/h
Maksiu jechał: 61.00 km/h
temperatura: 20.0
tętno Maksa: 185 ( 95%)
tętno średnie: 162 ( 83%)
w górę: 1289 m
kalorie: 1499 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Foto grafowanie

Niedziela, 16 lipca 2017 · dodano: 19.07.2017 | Komentarze 0

~



Oczywiście, że musiało być tak, iż kilka kilometrów przed końcem, deszcz spadł na mą zacną głowę. I nie tylko.
Który to już raz w tym sezonie? 


Poza tym drobnym incydentem, w Wojniczu było zacnie. Zawarłem pakt z Barbarą, co ona potrafi obrazki kolorowe czynić. Pakt podpisałem krwią własną, a nawet ostatnią. A może to Ona podpisała? Hmm... pamięć płata mi figle. Od czasu do czasu. 

Tak czy siak kontrakt został wypełniony. Stało w nim, że zdjęcia będą zawierały ogrom emocji wyrażanych przeze mnie, jako kolarzystę, a Barbara poczyni owe zakontraktowane zdjęcia od pasa w dół oraz od tyłu. 

I wiecie co? 
Nieczęsto miewam do czynienia z profesjonalistami... obecnie każdy, kto kupi sobie sprzęt, a na feju po imieniu i nazwisku dopisze 'photograpy' uważa się za zawodowca. A gdy takiemu zawodowcowi spojrzycie przez ramię, to w body za kilka tysięcy szelestów ma włączony tryb 'auto'. Pewnie można by mu unieruchomić ten przełącznik kropelką i by się nie zorientował. Taki czas nastał. Czas zawodowców.



Do dziś opowiadałem wszem i wobec, że w Polsce jest BikeLife potem długo długo nic, a potem nic. Teraz, w panteonie moich gwiazd fotografii, jest także Barbara. Chapeau bas.

Po ścigu w Wojniczu, w doskonałym już humorze, skierowaliśmy swe kroki ku włościom Pani Krystyny.
Powitały nas panikrystynowe koty, acz okazało się, że to nie wszystkie, bo niektóre chadzają własnymi drogami i akurat były na owym chadzaniu. 



Mógłbym długo oraz bez cenzury opisywać to, co działo się, a także do białego rana, ale nie zrobię Pani Krystynie takiego afrontu... gdybym opisał ze szczegółem lub trzema tamtą noc, to wszyscy byście tego pożądali doświadczyć. A Ruda mogłaby nie zdzierżyć Waszych zachcianek... i musiałby każdego dnia zrzucać hurtem ze schodów nadwyżkę domokrążców. 
Zatem nie pozostaje Wam nic innego, jak tylko popaść w czarną rozpacz z zazdrości oraz mieć nadzieję, że może kiedyś doświadczycie takiego party w Tarnowie. 



Jeszcze drobiazg... jak pewnie wiecie około mnóstwo lat temu ego została wydana "Biblia kolarza górskiego". W kilka miesięcy później na rynku ukazała się pozycja "Savoir-vivre kolarzysty górskiego".  Stoi tam, na dwunastej stronie, że klamki (jeśli już musimy), ciśniemy nie wskazującym, nie dwoma lecz tylko i wyłącznie fakulcem.
Jeśli zobaczę, że ktoś czyni wbrew tej oczywistości to hmm... szydera nie wybiera.

~
Kategoria CK, Daleko stąd, Ekipą, Ścig


w sumie...
ukręciłem: 41.53
km
w terenie: 40.00 km
trwało to: 03:38
ze średnią: 11.43 km/h
Maksiu jechał: 58.00 km/h
temperatura: 20.0
tętno Maksa: 187 ( 96%)
tętno średnie: 162 ( 83%)
w górę: 1456 m
kalorie: 1626 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Jesień

Sobota, 8 lipca 2017 · dodano: 10.07.2017 | Komentarze 0

~





Ekshibicjonista na bezludnej wyspie przeżywa podwójny dramat.


~

Kategoria BM, Daleko stąd, Ekipą, Ścig


w sumie...
ukręciłem: 46.39
km
w terenie: 44.00 km
trwało to: 04:26
ze średnią: 10.46 km/h
Maksiu jechał: 59.00 km/h
temperatura: 10.0
tętno Maksa: 186 ( 96%)
tętno średnie: 157 ( 81%)
w górę: 1996 m
kalorie: 1797 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Wiślaństwo pościgowe

Sobota, 20 maja 2017 · dodano: 23.05.2017 | Komentarze 2

~




Nietakznowódobrze.
Niechcemisię.



~
Kategoria BM, Daleko stąd, Ekipą, Ścig