Hó is hó
Autorem tego, wątpliwej wartości, bloga jest sufa...Ostatnimi laty, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, wraz z jakimś szemranym towarzystwem, przejechał 66427.08 kilometrów. Od czasu do czasu był zmuszony uciekać przed żoną sąsiada oraz komornikiem, co kończyło się jazdą po polach i innych krzakach. Przypadek sprawił więc, że przejechał 30725.80 kilometrów w terenie. Przejechał także kiedyś jeża oraz na czerwonym świetle. Kręci najniższe średnie w tej części Euuropy... 19.56 km/h i w związku z tym wyprzedzają go kobiety w zaawansowanej ciąży oraz wyścigowe żółwie australijskie.
Więcej o nim.
Udostępnij
Reprezentuję
LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji
...każdy musi mieć taki kawałek na Stravie, gdzie jest pierwszy
Follow me on
W dobrym tonie jest mieć cel...
Nieśmiertelny Bike Maraton. Nie wiem, czy jeszcze lubię tę nieśmiertelność, czy już mnie trochę nuży...
Cyklokarpaty... z każdym rokiem coraz smakowitsze
Z Wielką Raczą jesteśmy nadal pogniewani, wystrzega się ona mnie niczym ognia...
Poczynić zamierzam połówkę Trophy, czyli mege... podobnie, jak w latach już minionych.
Sudety MTB Challenge, żelazny punkt każdego sezonu
tym razem pod tajemniczą nazwą
Projekt Reaktywacja
2017
2016
2015
2014
2013
2012
2011
2010
2009
2008
2007
Z tego w terenie 30725.80 km (46.25 %)
Gdyby tak jechać non oraz stop,
to niechybnie można by się zmęczyć, kręcąc przez 141d 05h 22m
Najdłuższe wczasy w siodle to 08:54:32
Średnia za te wszystkie lata jest
jakby mało imponująca - 19.56 km/h
Najdłuższy dystans to 201 km
Maksymalnie w górę ujechałem 3014 m
Najwyższy punkt to 2298 m n.p.m.
Moje dzinrikisie
(a czasem także i duchem)
zajmuje się...
Archiwum bloga
- 2017, Wrzesień9 - 0
- 2017, Sierpień10 - 4
- 2017, Lipiec17 - 3
- 2017, Czerwiec10 - 7
- 2017, Maj10 - 14
- 2017, Kwiecień7 - 12
- 2017, Marzec14 - 22
- 2017, Luty17 - 1
- 2017, Styczeń8 - 3
- 2016, Grudzień12 - 10
- 2016, Listopad9 - 11
- 2016, Październik4 - 18
- 2016, Wrzesień13 - 67
- 2016, Sierpień11 - 37
- 2016, Lipiec11 - 19
- 2016, Czerwiec11 - 38
- 2016, Maj11 - 29
- 2016, Kwiecień10 - 33
- 2016, Marzec10 - 31
- 2016, Luty16 - 52
- 2016, Styczeń17 - 39
- 2015, Grudzień11 - 26
- 2015, Listopad5 - 16
- 2015, Październik6 - 38
- 2015, Wrzesień9 - 58
- 2015, Sierpień12 - 48
- 2015, Lipiec16 - 37
- 2015, Czerwiec11 - 32
- 2015, Maj16 - 23
- 2015, Kwiecień11 - 9
- 2015, Marzec13 - 19
- 2015, Luty10 - 17
- 2015, Styczeń14 - 29
- 2014, Grudzień10 - 19
- 2014, Listopad5 - 16
- 2014, Październik8 - 23
- 2014, Wrzesień12 - 31
- 2014, Sierpień17 - 44
- 2014, Lipiec13 - 38
- 2014, Czerwiec15 - 68
- 2014, Maj8 - 95
- 2014, Kwiecień9 - 88
- 2014, Marzec11 - 110
- 2014, Luty14 - 57
- 2014, Styczeń14 - 65
- 2013, Grudzień3 - 25
- 2013, Listopad4 - 42
- 2013, Październik10 - 55
- 2013, Wrzesień11 - 85
- 2013, Sierpień10 - 99
- 2013, Lipiec19 - 80
- 2013, Czerwiec15 - 82
- 2013, Maj10 - 29
- 2013, Kwiecień16 - 32
- 2013, Marzec12 - 31
- 2013, Luty10 - 21
- 2013, Styczeń15 - 47
- 2012, Grudzień8 - 11
- 2012, Listopad8 - 8
- 2012, Październik5 - 1
- 2012, Wrzesień13 - 23
- 2012, Sierpień16 - 33
- 2012, Lipiec15 - 50
- 2012, Czerwiec10 - 36
- 2012, Maj18 - 20
- 2012, Kwiecień13 - 14
- 2012, Marzec17 - 28
- 2012, Luty13 - 38
- 2012, Styczeń15 - 69
- 2011, Grudzień10 - 24
- 2011, Listopad14 - 29
- 2011, Październik9 - 23
- 2011, Wrzesień11 - 78
- 2011, Sierpień14 - 28
- 2011, Lipiec12 - 17
- 2011, Czerwiec12 - 29
- 2011, Maj17 - 34
- 2011, Kwiecień12 - 10
- 2011, Marzec10 - 10
- 2011, Luty6 - 9
- 2011, Styczeń5 - 13
- 2010, Grudzień5 - 17
- 2010, Listopad10 - 31
- 2010, Październik7 - 15
- 2010, Wrzesień13 - 44
- 2010, Sierpień10 - 42
- 2010, Lipiec16 - 40
- 2010, Czerwiec14 - 12
- 2010, Maj13 - 19
- 2010, Kwiecień11 - 17
- 2010, Marzec11 - 10
- 2010, Luty8 - 13
- 2010, Styczeń10 - 29
- 2009, Grudzień6 - 6
- 2009, Listopad7 - 5
- 2009, Październik3 - 1
- 2009, Wrzesień9 - 1
- 2009, Sierpień17 - 8
- 2009, Lipiec13 - 6
- 2009, Czerwiec11 - 9
- 2009, Maj10 - 5
- 2009, Kwiecień14 - 3
- 2009, Marzec3 - 2
- 2009, Luty2 - 0
- 2009, Styczeń4 - 0
- 2008, Grudzień3 - 0
- 2008, Listopad7 - 0
- 2008, Październik7 - 0
- 2008, Wrzesień6 - 0
- 2008, Sierpień12 - 3
- 2008, Lipiec11 - 5
- 2008, Czerwiec7 - 0
- 2008, Maj12 - 5
- 2008, Kwiecień9 - 0
- 2008, Marzec5 - 0
- 2008, Luty1 - 0
- 2008, Styczeń2 - 0
- 2007, Listopad1 - 0
- 2007, Październik6 - 3
- 2007, Wrzesień9 - 0
- 2007, Sierpień10 - 0
- 2007, Lipiec14 - 0
- 2007, Czerwiec10 - 0
- 2007, Maj8 - 0
- 2007, Kwiecień4 - 0
rower rowery maraton rowerowy wyścig rowerowy sklep rowerowy serwis rowerowy bike bikemaraton bike maraton mtb kolarstwo górskie wyścig kolarski author scott specialized merida mavic kellys ktm cannondale accent
Wpisy archiwalne w kategorii
Wokół Gliwic
Dystans całkowity: | 44178.87 km (w terenie 20495.57 km; 46.39%) |
Czas w ruchu: | 1998:51 |
Średnia prędkość: | 22.10 km/h |
Maksymalna prędkość: | 4573.00 km/h |
Suma podjazdów: | 199862 m |
Maks. tętno maksymalne: | 195 (124 %) |
Maks. tętno średnie: | 187 (96 %) |
Suma kalorii: | 906649 kcal |
Liczba aktywności: | 795 |
Średnio na aktywność: | 55.57 km i 2h 30m |
Więcej statystyk |
w sumie...
ukręciłem: 141.41 km
w terenie: 0.00 km
ukręciłem: 141.41 km
w terenie: 0.00 km
trwało to:
05:17
ze średnią: 26.77 km/h
Maksiu jechał: 57.70
km/hze średnią: 26.77 km/h
temperatura:
31.0
tętno Maksa: 154 ( 79%)
tętno średnie: 141 ( 73%)
w górę: 755 m
kalorie: 1791
kcal
na rykszy: Szoszon the Giant
w towarzystwie:
Zrobiłem to dla Was
Środa, 12 sierpnia 2015 · dodano: 12.08.2015 | Komentarze 6
~Coraz częściej słyszę narzekania na pogodę... że gorąco oraz że deszcz jest konieczny. Mając w starczej pamięci wiekopomne wydarzenie - modlitwę tak zwanych parla mentarzystów o deszcz właśnie, uznałem, że powinienem zrobić dla Was to samo.
Słowo się rzekło, kobyłka u płota.
Jedynym właściwym miejscem do takich czynów, jest góra święta, co ona rośnie niedaleko i zowię się obecnie Górą Świętej Anny (bo kiedyś inaczej).
Jadąc, w myślach układałem modlitwę... wszak musi być skuteczna, czyli taka odrobinę niestandardowa. Bo, o ile pamiętacie, tamta wspomniana na początku jakoś nie poruszyła bozi... deszcz nie spadł.
Nagle oczom mym ukazał się widok przerażający...
Słowo się rzekło, kobyłka u płota.
Jedynym właściwym miejscem do takich czynów, jest góra święta, co ona rośnie niedaleko i zowię się obecnie Górą Świętej Anny (bo kiedyś inaczej).
Jadąc, w myślach układałem modlitwę... wszak musi być skuteczna, czyli taka odrobinę niestandardowa. Bo, o ile pamiętacie, tamta wspomniana na początku jakoś nie poruszyła bozi... deszcz nie spadł.
Nagle oczom mym ukazał się widok przerażający...
...takie są robaczki, żuczki gnojaki, kojarzycie? Się okazało, że zmutowały... jak muszą być przerażająco wielkie, jeśli potrafią ukulać takie ogromne kulki.
To pewnie na skutek braku deszczu doszło do owej mutacji.
Oraz uznałem, że to znak. Niechybnie.
Dotarłem do góry, uklęknąłem na początku schodów, wchodziłem mozolnie na klęczkach stopień po stopniu, a gdy dotarłem przed oblicze Jego Pomikowatości, rzekłem...
"No słuchaj mnie, bo nie będę powtarzał... różni tacy proszą Cię o takie czy inne bzdury, ja prosił nie będę - deszcz jest ważny, a w obliczu inwazji żuków mutantów, wręcz bardzo ważny. Nie rób scen i napierdalaj tym deszczem, umm?"
Jego Kamienność zmarszczył kamienne brwi, stuknął kilka razem kijaszkiem, co go dzierży w prawicy, pomamrotał coś pod nosem, chyba ze złością nawet mamrotał... bałem się, że mnie ze schodów zrzuci.
Ale nie.
Odparł... "Właściwie... to czemu nie, ale mam warunek"
"Dawaj" zamieniłem się w słuch.
"Spraw, by ci tak zwani parlamentarzyści nie zawracali mi więcej dupy, a jeśli już muszą, to prywatnie, niech więcej już nie stawiają pomników ze mną w roli głównej, niech nie nazywają placów, ulic i szkół mym imieniem, bo wiesz... obciach mi robią i świat się śmieje" - jakby zaskoczył mnie odrobinę tą prośbą.
A co mi tam, pomyślałem, wystarczy przecież dobrze obiecać.
"Masz załatwione" - z dużym przekonaniem i pewnością siebie wypowiedziałem te dwa słowa.
"Ty także" - odparł Jego Czarodziejskość.
Pokazałem mu fejowego lajka i pojechałem.
Po około trzydziestu kilometrach...
I co? Kto ma sztamę z bozią?
(gdyby komuś przyszło do głowy, że ściemniam, a fota nie jest z dnia innego... to można sprawdzić dzisiejszą pogodę w miejscowości Rudy Raciborskie, województwo śląskie).
Nie wiem, jak się się wywiążę z mojej części umowy... być tak może że się nie wywiążę, wszak parci do kompromitacji wśród tak zwanych elit politycznych jest niczym rozpędzony walec i może nie udać mi się zatrzymać tej maszyny.
A przy okazji... nie kumam Waszego narzekania na upał. Spróbujcie spojrzeć na to pozytywnie... przy takich temperaturach jazda jest o tyle komfortowa, że nie natraficie na żaden śnieg czy też inny lód - drogi są idealnie odśnieżone.
~
To pewnie na skutek braku deszczu doszło do owej mutacji.
Oraz uznałem, że to znak. Niechybnie.
Dotarłem do góry, uklęknąłem na początku schodów, wchodziłem mozolnie na klęczkach stopień po stopniu, a gdy dotarłem przed oblicze Jego Pomikowatości, rzekłem...
"No słuchaj mnie, bo nie będę powtarzał... różni tacy proszą Cię o takie czy inne bzdury, ja prosił nie będę - deszcz jest ważny, a w obliczu inwazji żuków mutantów, wręcz bardzo ważny. Nie rób scen i napierdalaj tym deszczem, umm?"
Jego Kamienność zmarszczył kamienne brwi, stuknął kilka razem kijaszkiem, co go dzierży w prawicy, pomamrotał coś pod nosem, chyba ze złością nawet mamrotał... bałem się, że mnie ze schodów zrzuci.
Ale nie.
Odparł... "Właściwie... to czemu nie, ale mam warunek"
"Dawaj" zamieniłem się w słuch.
"Spraw, by ci tak zwani parlamentarzyści nie zawracali mi więcej dupy, a jeśli już muszą, to prywatnie, niech więcej już nie stawiają pomników ze mną w roli głównej, niech nie nazywają placów, ulic i szkół mym imieniem, bo wiesz... obciach mi robią i świat się śmieje" - jakby zaskoczył mnie odrobinę tą prośbą.
A co mi tam, pomyślałem, wystarczy przecież dobrze obiecać.
"Masz załatwione" - z dużym przekonaniem i pewnością siebie wypowiedziałem te dwa słowa.
"Ty także" - odparł Jego Czarodziejskość.
Pokazałem mu fejowego lajka i pojechałem.
Po około trzydziestu kilometrach...
I co? Kto ma sztamę z bozią?
(gdyby komuś przyszło do głowy, że ściemniam, a fota nie jest z dnia innego... to można sprawdzić dzisiejszą pogodę w miejscowości Rudy Raciborskie, województwo śląskie).
Nie wiem, jak się się wywiążę z mojej części umowy... być tak może że się nie wywiążę, wszak parci do kompromitacji wśród tak zwanych elit politycznych jest niczym rozpędzony walec i może nie udać mi się zatrzymać tej maszyny.
A przy okazji... nie kumam Waszego narzekania na upał. Spróbujcie spojrzeć na to pozytywnie... przy takich temperaturach jazda jest o tyle komfortowa, że nie natraficie na żaden śnieg czy też inny lód - drogi są idealnie odśnieżone.
Kategoria Samotnie, Wokół Gliwic, 37,73 ^C, Krasnale
w sumie...
ukręciłem: 63.94 km
w terenie: 57.00 km
ukręciłem: 63.94 km
w terenie: 57.00 km
trwało to:
03:13
ze średnią: 19.88 km/h
Maksiu jechał: 36.00
km/hze średnią: 19.88 km/h
temperatura:
30.0
tętno Maksa: 145 ( 75%)
tętno średnie: 111 ( 57%)
w górę: 251 m
kalorie: 782
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:
Christoph Hoch
Niedziela, 9 sierpnia 2015 · dodano: 09.08.2015 | Komentarze 9
~Powrócę jeszcze do klimatów czelendżowych...
Wprawdzie pisałem o tym na feju, ale jako że nie wszyscy macie... usiądźcie i posłuchajcie tej krótkiej, acz ważnej historyjki.
Sudety MTB Challenge… gdyby wydawało się komuś, że jest zajebisty, bo dotarł do mety... to ten człowiek przejechał pełny dystans na stalowym, w 100% sztywnym Ritchey'u, na V-breakach oraz na single speed.
Zrobił pełny dystans, jechał Borówę, Śnieżnik, Krzyżową, niekończące się sigle, dziesiątki mega wymagających podjazdów i takich zjazdów.
Jego czas to 30 godzin, mój - 34,5.
Teraz doskonale wiem, gdzie moje miejsce w szeregu.
To jest Szanowne Panie, Szanowni Panowie, absokurwalutny zwycięzca tego ścigu.
Nazywa się Christoph Hoch.
Kaski z głów, proszę Państwa.
Zrobił pełny dystans, jechał Borówę, Śnieżnik, Krzyżową, niekończące się sigle, dziesiątki mega wymagających podjazdów i takich zjazdów.
Jego czas to 30 godzin, mój - 34,5.
Teraz doskonale wiem, gdzie moje miejsce w szeregu.
To jest Szanowne Panie, Szanowni Panowie, absokurwalutny zwycięzca tego ścigu.
Nazywa się Christoph Hoch.
Kaski z głów, proszę Państwa.
~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic
w sumie...
ukręciłem: 43.30 km
w terenie: 40.00 km
ukręciłem: 43.30 km
w terenie: 40.00 km
trwało to:
01:58
ze średnią: 22.02 km/h
Maksiu jechał: 36.00
km/hze średnią: 22.02 km/h
temperatura:
25.0
tętno Maksa: 161 ( 83%)
tętno średnie: 119 ( 61%)
w górę: 141 m
kalorie: 604
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:
Dawno temu w Sudetach
Wtorek, 4 sierpnia 2015 · dodano: 06.08.2015 | Komentarze 5
Sudety MTB Challenge.
7 dni ścigania
425 kilometrów
13240 metrów w pionie
34 godziny i 30 minet w siodle
315 zawodniczek i zawodników z 23 krajów stanęło na starcie
260 ukończyło
Czy to trudna etapówka? Nie wiem, są przecież trudniejsze. Wiem natomiast, że z roku na rok coraz mocniej się w niej zakochuję… pojadę jeszcze raz czy dwa i weźmiemy ślub. Kościelny - przygotowani wszak jesteśmy…
Jechałem ten ścig po raz trzeci z rzędu, ale nie jest to powód do chwały, są tacy, którzy mają na koncie wszystkie edycje.
Wojtek – absolute all time finisher.
Na zdjęciu z Ewel, razem startują od 4 sezonów.
Jak było tym razem? Oczywiście zajebiście, ekscytująco, niepowtarzalnie… i za krótko. Niewątpliwie jednym z dwóch najważniejszych składników tego smakowitego dania, jakim jest MTBCH, są trasy. Trasy niełatwe, w wielu miejscach stanowiące wyzwanie, chwilami nowe, w innych zaś miejscach znane, acz oczekiwane. I coś, co jest niepowtarzalne i tylko na tej etapówce możliwe... niekończące się singletracki szlakiem granicznym. Śnią mi się po nocach...
…niemożliwe do zrobienia podjazdy, które częściowo dawało się wyjechać, choć pulsometr się buntował, kultowe zjazdy – Borówkowa, Śnieżnik, Krzyżową do Bardo (znów nie zjechałem pierwszych dwóch kamyczków, ale za rok zjadę – Ruda pokazała mi jak)… i crème de la crème – zjazd który od trzech lat ma ksywę „Za akweduktem w prawo uważaj” – ten akurat odcinek zjadę w następnym wcieleniu.
Na obrazkach powyżej akwedukt właśnie… jak widać, dojeżdżając do zjazdu, ze strachu wypiąłem nogi oraz roztwarłem jamę ustną. Widać także odległość w pionie, jaką trzeba pokonać… nachylenie tego zjazdu jest nieprzyzwoite, a ścieżka wiedzie pomiędzy drzewami.
Drugim, obok tras, absolutnie uzależniającym mnie elementem tej zabawy są ludzie. Przyjaciele z teamu, kumple, znajomi z lat poprzednich, ludzie organizujący całe to zamieszanie, a także ci, których poznaję na tej imprezie. Z każdym rokiem jest ich coraz więcej...
To nie o samej jeździe, ale o nich właśnie, o ludziach tej imprezy będzie to przydługawe i nudne story…
Po pierwsze Pani Krystyna, zwana Rudą (ksywa „Idziemy na miasto”) – Gomola Trans Airco Iron Women.
Miałem niewątpliwą i ogromną przyjemność jechać z Rudą w mixie – to było ponad trzydzieści najlepszych godzin w siodle, jakie przez te kilka lat jeżdżenia udało mi się przeżyć. Nie było lipy, nie było miękkiej gry, jechaliśmy maksimum naszych możliwości… walczyliśmy, choć bez niepotrzebnej spiny. Bywały momenty zabawne, dwa razy na trasie musieliśmy się zatrzymywać, bo… podczas napadu śmiechu jest pewien kłopot z utrzymaniem się w siodle. Mijający nas zawodnicy patrzyli cokolwiek podejrzanie, a niektórzy pociągali nosem w poszukiwaniu słodkawego zapachu.
Rudy i Ruda, jak skomentował tę fotę Tomek, na starcie do prologu.
Bywały też chwile zwątpienia, a właściwie to jedna… wówczas, gdy na czwartym etapie zmieliłem przerzutkę.
Dobijała się wtedy do mojej głowy myśl, że będziemy musieli się wycofać. Ruda nie brała tego pod uwagę – zarządziła, że tylko trzęsienie ziem powyżej 7 stopni w skali Richtera może przerwać naszą jazdę. Ukończyliśmy ten etap z ponad godzinną stratą, w dużej mierze dzięki Tadkowi (o tym trochę niżej).
Obrazek powyżej - zjazd ze Śnieżnika - znakomicie charakteryzuje sympatyczniejszą połowę naszego teamu… Ruda, jak zawsze w siodle, a faceci za Nią z buta.
Pani Krystyna jest trzykrotną finisherką Beskidy MTB Trophy z lat, gdy nie było jeszcze krótkich dystansów, a te długie były naprawdę długie. Od zawsze, na pojedynczych ścigach, jeździ jedyny słuszny dystans, czyli giga.
Gdybyście kiedyś pożądali pół kromki chleba, to ślijcie do Rudej krótką wiadomość tekstową. Podzieli się z Wami ostatnią swoją… i to nie żeby zwykłą, ale z własnego pieca.
Myślę sobie, że świat byłby o wiele lepszy, gdyby Ruda była uprzejma po wielokroć się sklonować.
A teraz, przed kolejną częścią tej telenoweli, zapraszam na chwilę obrazkowej autopromocji... autoreklama nie hańbi.
(wybaczcie, że jechałem z otwartym otworem gębowym, ale miałem deficyt białka i chwytałem po drodze wszelkie latające żyjątka, by ten niedobór jakoś uzupełnić)
Drugą mega twardzielką w naszej załodze jest Ada, ładniejsza część drugiego mixa GTA, siedmiodniowa partnerka i szefowa Wierzby.
Na początku przedostatniego etapu wykręciła takiego fikoła, że wysypali się Jej wszystkie szminki z kieszonek. Potrzaskała rękę, kask, okewlar, a także kończynę dolną. Gdy się pozbierała, Wierzba nieśmiało zasugerował możliwość wycofania się z gry… chyba nie wiedział, co mówi.
Tambylcze zwierzęta z pokolenia na pokolenie będą przekazywały sobie – w formie legendy – odpowiedź Ady… „Co Ty, Wierzba, ochujałeś? Nie rób scen, jedziemy!”. Być tak może, że ssaki leśne słyszały ten dialog nie do końca wyraźnie i rzeczywiście brzmiał mniej łagodnie, ale sens był właśnie taki.
Pojechali. Na bufecie zdarli z jakiegoś nieboraka kask, zostawiając mu potrzaskany i z niewielką do nas stratą zrobili kreskę.
Siostra Ady – Zuzka, której należy się bać, powyższe zdjęcie z mety etapu skomentowała na feju „Pokażę rodzicom, będą zachwyceni”.
Każdy facet po takim dzwonie musiałby być transportowany śmigłowcem do szpitala, gdzie zrobiliby mu EKG, USG, RM, RTG, OB, EEG, AGD, UHZ, PZU, PKO, USB, PKP oraz badanie prostaty. Ale nie Ada… Ona tylko wzruszyła ramionami i rzekła „Jest Challenge, są zdrapki”.
Wierzba poza jazdą rowerem ma takie hobby, że skleja modele samolotów. Prosił mnie, bym w nocy pozałączał różnego rodzaju ładowarki i inne sprzęty z diodami oraz tak je ułożył, by symulowały oświetlony nocą pas startowy. Jako, że mam miękkie serce – nie mogłem tej prośby nie spełnić.
Pomiędzy mixami Ada und Wierzba a Ruda & sufa – nie bójmy się tego słowa – nawiązała się, od początku do końca, zacięta rywalizacja. Tak na trasie, jak i poza nią. Ów pojedynek obfitował w wiele akcji partyzancko zaczepnych, różnych sztuczek, zwodów oraz dogrywek.
Jedna z takich akcji miała miejsce w nocy… poczekałem aż Wierzba zaśnie i zainstalowałem Mu na facjacie włączonego i świecącego na maksa tableta. Rano Wierzba zeznał, że miał cudownie erotyczny sen o wybuchu supernowej… i to tak sugestywny, że jest średnio wyspany, spocony oraz bolą Go oczy. Kolejne noce kładł się spać w ciemnych okularach.
Nie mogę także nie wspomnieć o magii, którą Darek musiał zaprząc do roboty. Sytuacja miała miejsce na kolejnym etapie miał na szyi takie oto magiczne coś…
To, jeśli ktoś nie wie, jest Zmieniacz Czasu, którego używała Hermiona Grenger. Pozawala on być, o tym samym czsie, w kilku miejscach jednocześnie. Wierzba nie bez powodu jeździł przed MTBCH do kraju Shakespeare’a… nabył tam drogą kupna, w nie do końca jasnych okolicznościach, ów magiczny przedmiot i tym oto sposobem, na ostatnim etapie, widziałem Wierzbę cztery a może i sześć razy.
Kto wygrał ten bratobójczy i ekscytujący pojedynek?
W papierach Ada i Wierzba. Moralnie Ruda i ja.
Bo a mianowicie…
…oto rozstrzygająca runda przy zielonym stoliku, nasi przeciwnicy mieli tutaj swoje Waterloo. Tym bardziej są przegrani, bo ponieważ grali nie fair… dwoje przeciw mnie jednemu oraz delikatnemu i mocno wątłemu.
Poza tym, są inne, nie do obalenia dowody na nasze zwycięstwo. Proszę spojrzeć na zdjęcia poniżej… widać wyraźnie kto przed kim wjeżdża na metę ostatniego etapu? Widać.
Howk!
Ale… jako, że Ruda ma gołębie serce, to zaproponowała Wierzbom remis, na co nasi rywale ochoczo przystali. Szczepan, także finisher ze stajni GTA, jest świadkiem. Oraz wyrzeźbiliśmy z tej okazji wspólny pamiątkowy obrazek.
Tadek, pierwszy z prawej na obrazku i pierwszy czwarty do kierek... to właściwy człowiek, który zawsze jest we właściwym miejscu i czasie.
Po zmieleniu przeze mnie przerzutki, to Tadek udzielił nam pierwszej pomocy, bez Niego nie udało by się otrzeć do mobilnego serwisu, gdzie, legendarni już, czescy mechanicy postawili Specyka na koła i mogliśmy z Rudą kontynuować ścig.
Tadek jest finisherem krótkiego dystansu i w dniu, gdy my jechaliśmy do Bardo, On jechał z Agą, żoną swą osobistą, na romantyczną wycieczkę połączoną z obiadem przy świecach. Nie było Im dane.
Aga nie była jakoś szczególnie zachwycona zmianą planów… my za a to z Rudą wniebowzięci.
Świece natomiast, romantyczne tête à tête, kolacja i wszystko to, co może być dla Was powodem do zazdrości Aga i Tadek nadrobili z nawiązką…
Oraz zgodnie z wiedźmińskim Prawem Niespodzianki, w domu czekała na Nich… Runa.
Runa obiecała, że będzie z nami jeździła na ścigi i inne eventy.
Aga, Tadek… raz jeszcze dziękuję Wam za pomoc, bez Was byłby to dla nas The End.
Paulina. To ta dziewczyna, która w tym roku jeździ wszystko, co da się jeździć. Startowała w Beskidy MTB Trophy, Salzkammergut Trophy, teraz MTBCH, jeździ wszystkie edycje BM i CK, planuje jeszcze Saalbach. Nie jestem pewien, ale być tak może, że jeszcze w okolicach połowy listopada coś pojedzie, zakończy na chwilę sezon... po to tylko, by w styczniu go zainaugurować.
Paula w tym roku pojechała średni dystans, ale tylko dlatego, że na piątek miała bilety na jakiś spektakl w Wiedniu i odrobinę się spieszyła. Za rok oczywiście jedzie pełny dystans i… wszystkie ścigi jakie się odbędą w promieniu tysiąca mil.
Nasz czołowy ścigant, Miron zajął w klasyfikacji open 26 miejsce i był 3 Polakiem w generalce. Szanowne Panie, Szanowni Panowie… to nie w kij dmuchał. Miriionn, jak Go pieszczotliwie nazywał Dima, poza jeżdżeniem na biku, jest władcą sennych koszmarów, w wolnych chwilach diluje. Tym razem miał do rozdania (oni zawsze pierwsze działki rozdają) piguły gwałtu. O tyle jest to nowość na rynku, że po jej zażyciu pamięć traci gwałciciel, nie gwałcony. Hmm… jakiś, mocno głęboki, sens musi to mieć, skoro każdego ranka byliśmy raczeni widokiem wtulonych w siebie Mirona i Wyrę.
Stosunki natomiast międzynarodowe zacieśnialiśmy wszyscy, ale tylko Mirek był uprzejmy przypieczętować je krwią. Drugim pieczętującym był wspomniany już Dima. Pieczętowanie było obficie udane oraz dość szkarłatne.
Natalia i Tadeusz – para mieszana. Ona, żelazna okupantka pudła, On natomiast Kuba Rozprowadzacz.
Natala, gdzie by nie wystartowała, tam wygrywa, a jeśli przypadkiem nie, to i tak jest na podium. Nie inaczej było i tym razem…
Tadeusz… mentor, coach, dietetyk, bodyguard, kierowca, pomocnik, a przede wszystkim rozprowadzacz Natalii.
Na tegorocznej sudeckiej etapówce Tadeusz rozprowadzał Natalię do trzeciego kilometra… po kresce nasza ścigantka czekała na swojego faceta wcale nie tak krótko. Tadeusz obiecał, że za rok będzie lepiej… rozprowadzi swą podopieczną do piątego kilometra.
Wyra, człowiek legenda, ma moc porównywalną z tytanami. Gdy pewnej nocy zadął delikatnie w swe dudy, to pękły trzy szyby w oknach, spadła tablica (mieszkaliśmy w klasie) oraz umarły wszystkie obecne na sali nocne motyle i pająki. To Wyra, trzy lata temu ego, uknuł ksywę dla wspomnianego już zjazdu… „za akweduktem w prawo uważaj”. Nie muszę dodawać, że zjeżdża go w cuglach, podobnie jak Miron.
On to, każdego wieczora, skrupulatnie analizował czekającą nas dnia następnego trasę, a po kilku godzinach, w środku nocy był uprzejmy dzielić się z nami swoimi przemyśleniami, które przerywał uroczym śpiewem.
Wyra nosił torbę Rudej, pomagał nosić moją, dogrzewał farelką nasze apartamenta, pomagał we wszystkim, w czym mógł. Nie wyobrażam sobie etapówki bez Niego. Wyobrażam sobie natomiast taką, na której będą w duecie z Bułą.
Szczepan jest kierownikiem największej i najbardziej czerwonej fury w okolicy. Podczas strońskich etapów, po obiedzie załoga GTA i zaproszeni goście zbierała się w okolicach szczepanowego bolida, by usmażyć wyśmienitą kawę i spożyć ją w wykwintnym towarzystwie i takich okolicznościach przyrody. Szczepan przewoził pomiędzy etapami nasze graty, a Ruda znajdowała w jego furze oazę spokoju oraz stołowała się tamże. Bez pomocy Szczepana nasz mix miałby mocno pod górę.
Sudecki, tygodniowy dzień świra made by Gomola Trans Airco wygląda tak...
Pisząc o naszej załodze nie mogę nie napisać o Izie. Wprawdzie była z nami tylko duchem, ale za to jakim duchem…
(obrazek, z wiadomych względów, jest odrobinę starszy, bo z podjazdu na Ochodzitą podczas finału jeszcze cyklu MTB Marathon, ale oddaje ducha kibicowania Izy)
Po pierwsze, Iza była naszym, czyli Rudej i moim najwierniejszym kibicem. Nie spała, nie jadła, nie chodziła na wernisaże, tylko siedziała przed monitorem, zagryzała palce do krwi i kibicowała. Monitor ponoć dzwonił już na Niebieską Linię i skarżył się na stalking ze strony Izy. Jedną z cech przynależnych kibicom jest wysokiej próby subiektywizm. Nie inaczej było i tym razem… a pojedynek był, jak już wspomniałem teamobójczy. Emocje opadły już po mecie siódmego etapu, Iza wirtualnie wyściskała Adę i Wierzbę… zaraz po zakończeniu pieszczot z nami.
Po drugie… to za sprawą Izy na trasie oraz ósmym etapie, czyli bankiecie, wszyscy śpiewali motyw z tego oto kawałka.
Stał się ów motyw nieoficjalnym hymnem MTBCH ad 2015.
Gdzie tu rola Izy? Dzień przed wyjazdem napisała do mnie, bym się tej piochy nauczył i śpiewał go Rudej na trasie. Jako, że RAM mi szwankuje, to zdążyłem nauczyć się tylko motywu przewodniego… ale za to tak skutecznie, że w jego rytm poruszała się flora oraz fauna w okolicy trasy. No i, jak już wspominałem… po tygodniu śpiewali to już wszyscy.
Może być, Pani Izo?
Byli z nami także ludzie spoza GTA... i o dziwo było ich niemało.
Paweł drugi czwarty do kierek oraz najbardziej wyluzowany z wyluzowanych… Człowiek, który wygrał już wszystko… byłem kiedyś w Jego piwnicy, leży tam sterta pucharów i innych trofeów, a mieszkające pomiędzy nimi myszy piszą do Pawła rozpaczliwe petycje, aby więcej tego żelastwa nie zwoził, bo dojdzie do przemyszenia i myszy zostaną zmuszone do emigracji. Paweł, jako że lubi zwierzątka, po czwartym etapie rzekł był… „A nie chce mi się już, jadę do domu”. A każdy z etapów kończył w okolicach pierwszej dziesiątki open.
Pojechał… i tym samym rozbił czwórkę do kierek, musieliśmy kończyć bez dwójki trefl. Następnym razem tak łatwo się nie wywinie.
Dmitry zwany pieszczotliwie Dimą, przyjechał pościgać się w Sudety z dalekiej Samary. Z początku odrobinę nieśmiały, ale po wieczorze kończącym drugi etap, gdy Wierzba celebrował urodziny, już był trochę nasz. Trochę, bo braterstwo polsko – rosyjskie przypieczętowane krwią Dimy i Mirona miało swe apogeum podczas stage 8 i tuż po.
Dima jest z nami umówiony na Beskidy MTB Trophy, a Miron jak na brata przystało, wybiera się wraz z Nim na wyprawę rowerową w dalekie góry Uralu.
Jednym z polskich teamów były Romety, w składzie Dario i Dominik. Dobrze jechali, mocno... kibicowałem im, bo poza tym, że ziomale, to sympatyczne chłopaki. Niestety, na 10 kilometrów przed końcem czwartego etapu Dominik zrobił fikołka i spsół bark. Wycofali się…
Jeśli Dominik, znany twardziel, stający dzień po dniu, po poważnych dzwonach, na pudle, podjął taką decyzję, to naprawdę musiał być mega fikołek…
Za rok się zemścicie.
Honoru rodaków i czerwonych ludzików bronił Bartek (waga startowa 69 kg). Dojechał piąty w generalce i jako pierwszy z Polaków, chapeau bas.
Na zdjęciu Bartek urywa peleton zaraz po starcie z Dusznik…
Zabawa na tej sudeckiej wyrypie była przednia… gdy my się ścigaliśmy, jedliśmy, wypoczywaliśmy, sztab ludzi ciężko pracował, by wszystko się zgadzało. Znakowali trasy, robili serwis, pstrykali foty na trasie, masowali nas, wozili graty, karmili głodnych, poili spragnionych, kwaterowali, mierzyli czas i robili setki innych, nie rzucających się w oczy rzeczy, by nie było lipy.
Oto oni…
Sprawca tego zamieszania, capo di tutti capi - Grzegorz. Wyobraźcie sobie polską scenę MTB bez tego człowieka… ja jakoś nie potrafię. Gdyby nie On, to jeździlibyśmy po parkach i nazywalibyśmy to kolarstwem górskim.
Mówicie, że inni też potrafili by zrobić takie ścigi? Bo dziś nieśmiało zbliżają się jakością do tras, jakie przez lata serwował nam Grzesiek? Nie sądzę… gdyby nie On, inni nie mieli by punktu odniesienia, nie mieli by do czego próbować równać.
A ci z Was, którzy stękają, że Grzesiek nie rozdaje na starcie skarpetek i breloczków… napiszcie do mnie, wyślę Wam te upragnione gadżety, jeśli to ma stanowić o jakości MTB.
Raz jeszcze, Grzesiek, dziękuję.
Kowal, może nie wszyscy wiecie, ale to po Jego śladach jeździliście. To On robi i od lat robił trasy golonkowych ścigów. Pamiętacie kultowy Karpacz roku pamiętnego 2012? To Kowal układał tam każdy kamyczek, na który najeżdżaliście…
A za rok, jak zeznały wiewiórki w strońskim parku, na MTBCH 2016 Kowal szykuje mocną niespodziankę w temacie trasy. Zapisujcie się jak najszybciej.
Michał, wybacz, że takie foto pokazałem, ale innego nie znalazłem… unikasz obiektywu. Choć rzekłbym, iż... na tym wyglądasz wielce dostojnie, by nie rzec, że powabnie.
Mrozu, consigliere… to w Jego rękach zbiegały się wszystkie nici tej imprezy, był wszędzie, załatwiał wszystko ze wskazaniem na sprawy niemożliwe, tańczył, robił na drutach, malował murale, puszczał muzę na życzenie, opowiadał dowcipy, a w wolnych jeszcze chwilach, gdy upał stawał się nieznośny serwował odrobinę zimy w środku lata.
Przemko, Stefek, Mateusz, Jarek – część ekipy technicznej (nie wszystkich wygrzebałem z odmętów feja, sorry) – zajmowali się wszystkim tym, co sprawiało, że ta impreza była tak udana, pakowali nasze graty na i z TIR’a, znakowali trasę, ciągnęli siakieś kable, rozstawiali starty, mety, pilnowali rowerów w bike parku, gdy my spaliśmy, robili bufety i pewnie sto innych rzeczy, o których nie mam pojęcia, a które ktoś zrobić musiał.
Robert (tu po lewej, na zdjęciu wraz z Mrozem) robił na dwóch etatach, jako techniczny i jako Jego Szamańskość. W tej drugiej roli sprawdził się na 112% - co wieczór puszczał tajemniczo pachnące dymy, Jego oczy stawały się nieobecne i mamrotał pod nosem jakieś mamroty… ludzie dziwnie patrzyli, niektórzy wołali medyków, ale On wiedział, co czyni. Zaklinał pogodę. To Jemu i tylko Jemu zawdzięczacie to, że przez ten tydzień nie spadła ni kropla deszczu.
Gdybyście kiedyś chcieli wiedzieć jaka będzie pogoda, to zamiast słuchać jakiś amatorów na TVN Meteo, ślijcie zapytanie do Roberta (wraz ze skanem potwierdzenia przelewu).
Irek, Janek i dla odmiany Janek - legendarny czeski serwis, który od lat obsługuje imprezy Grześka. Dla nich nie ma rzeczy niemożliwych, karbonowe ramy naprawiają patykami, ze spinaczy biurowych robią haki do przerzutek, ze starych szprych i Nokii 6110 zrobili drona, a w wolnych chwilach kosztują, wraz z zaufanymi, wyborną nalewkę ze śliwek... o bardzo słusznej mocy.
Monika – szefowa biura zwodów. Najładniejsza ze wszystkich szefowych wszystkich biur wszystkich zawodów. Monia załatwiała wszelkie formalności, panowała nad wydawaniem pakietów startowych, pomagała każdemu w potrzebie, a w wolnych chwilach… co drugi facet chciał mieć z Nią pamiątkowe zdjęcie, oj niełatwy jest żywot modelki.
Kinga i pozostałe dziewczęta z obsługi bufetów, z biura zawodów, co nie zakołotonowałem Ich imion. Czekały na mecie z bułami (nie macie pojęcia, jak może smakować bułka z serem po kilku godzinach w siodle), pomagały podczas dekoracji, uśmiechały się do wszystkich, a gdy się pomyliły, to nawet i do mnie.
Głosem tych zawodów był Bolek, właściciel najdłuższych nóg w okolicy. Ponoć na bankiet były zaproszone modelki z Next, ale gdy się dowiedziały, że będzie Bolek, to odwołały swój przyjazd. Ja się nie dziwię… z powodu wspominanej długości kończyn dolnych mogłyby wpaść w kompleksy, a że kruche się nieboraczki, to finał takiego wpadanie mógłby być różny…
Zrobić dobre zdjęcie na trasie, to wbrew pozorom niełatwa robota. Foty oglądacie w dużej mierze dzięki Robertowi z BikeLife oraz firmie Sportograf. Możecie się ze mną nie zgodzić, ale o ile Sportograf robi dobre obrazki… to BikeLife robi znakomite. Nie ma w kraju fotografów nad Urbaniaków.
Autorami co lepszych zdjęć w tym wpisie są wspomniani Robert i Spotrtograf, a te amatorskie powstały trochę własnym sumptem, trochę dzięki telefonom komórkowym kumpli oraz mocno spontanicznie.
Ratownicy medyczni, poruszali się po trasie na motocyklach, udzieli pomocy potrzebującym, opatrywali rannych, wspierali wątpiących oraz zarażali dobrym nastrojem wszystkich bez wyjątku.
Nasze, cokolwiek zmęczone, ciała po zakończonych etapach oddawaliśmy w ręce Śledzia i Jego ekipy. Moim młodzieńczym oraz aksamitnym (ciałem ofcoś) zajmowała się w większości Asia, ale także Dorota i Barni. Ten dotyk bolał…
Oraz zrobiliśmy tradycyjny już obrazek finiszerski, oddałem należną cześć Czelendżowi i udaliśmy się na start etapu 8… który trwał nie wiadomo jak długo, a po zakończeniu którego powroty do rzeczywistości wiodły tak mocno krętymi ścieżkami, że pewnie Kowal by się ich nie powstydził.
Być tak może, że o kimś zapomniałem, kogoś pominąłem, nie opisałem jakiejś zabawnej sytuacji… ale jak już wspominałem, jestem posiadaczem niskiego PESELu i mam prawo zasłaniać się niepamięcią.
Cała ta nasza zabawa w ściganie nie byłaby możliwa bez ludzi, dzięki którym istnieje team Gomola Trans Airco – Pawłowi i Romkowi.
Kilka lat temu ego ktoś powiedział "Jeśli nie przejechałeś nigdy etapówki organizowanej przez Grześka, to nie wiesz czym naprawdę jest jazda rowerem po górach"
Niedawno Ada powiedziała "Wszytko, co fajne w sezonie, dzieje się na etapówkach"
Tak, problem z etapówkami GG jest wciąż ten sam... gdy kończy się druga, czyli MTBCH, to wiesz, że już nic fajnego w sezonie MTB Cię nie spotka. Pewnie, pojedziesz jeszcze kilka pojedynczych ścigów, coś tam pokręcisz... ale to nie ta liga, nie ten klimat, nie te trasy i nie ci ludzie...
To co? Widzimy się za rock, nie ma innej opcji...
~
7 dni ścigania
425 kilometrów
13240 metrów w pionie
34 godziny i 30 minet w siodle
315 zawodniczek i zawodników z 23 krajów stanęło na starcie
260 ukończyło
Czy to trudna etapówka? Nie wiem, są przecież trudniejsze. Wiem natomiast, że z roku na rok coraz mocniej się w niej zakochuję… pojadę jeszcze raz czy dwa i weźmiemy ślub. Kościelny - przygotowani wszak jesteśmy…
Jechałem ten ścig po raz trzeci z rzędu, ale nie jest to powód do chwały, są tacy, którzy mają na koncie wszystkie edycje.
Wojtek – absolute all time finisher.
Na zdjęciu z Ewel, razem startują od 4 sezonów.
Jak było tym razem? Oczywiście zajebiście, ekscytująco, niepowtarzalnie… i za krótko. Niewątpliwie jednym z dwóch najważniejszych składników tego smakowitego dania, jakim jest MTBCH, są trasy. Trasy niełatwe, w wielu miejscach stanowiące wyzwanie, chwilami nowe, w innych zaś miejscach znane, acz oczekiwane. I coś, co jest niepowtarzalne i tylko na tej etapówce możliwe... niekończące się singletracki szlakiem granicznym. Śnią mi się po nocach...
…niemożliwe do zrobienia podjazdy, które częściowo dawało się wyjechać, choć pulsometr się buntował, kultowe zjazdy – Borówkowa, Śnieżnik, Krzyżową do Bardo (znów nie zjechałem pierwszych dwóch kamyczków, ale za rok zjadę – Ruda pokazała mi jak)… i crème de la crème – zjazd który od trzech lat ma ksywę „Za akweduktem w prawo uważaj” – ten akurat odcinek zjadę w następnym wcieleniu.
Na obrazkach powyżej akwedukt właśnie… jak widać, dojeżdżając do zjazdu, ze strachu wypiąłem nogi oraz roztwarłem jamę ustną. Widać także odległość w pionie, jaką trzeba pokonać… nachylenie tego zjazdu jest nieprzyzwoite, a ścieżka wiedzie pomiędzy drzewami.
Drugim, obok tras, absolutnie uzależniającym mnie elementem tej zabawy są ludzie. Przyjaciele z teamu, kumple, znajomi z lat poprzednich, ludzie organizujący całe to zamieszanie, a także ci, których poznaję na tej imprezie. Z każdym rokiem jest ich coraz więcej...
To nie o samej jeździe, ale o nich właśnie, o ludziach tej imprezy będzie to przydługawe i nudne story…
Po pierwsze Pani Krystyna, zwana Rudą (ksywa „Idziemy na miasto”) – Gomola Trans Airco Iron Women.
Miałem niewątpliwą i ogromną przyjemność jechać z Rudą w mixie – to było ponad trzydzieści najlepszych godzin w siodle, jakie przez te kilka lat jeżdżenia udało mi się przeżyć. Nie było lipy, nie było miękkiej gry, jechaliśmy maksimum naszych możliwości… walczyliśmy, choć bez niepotrzebnej spiny. Bywały momenty zabawne, dwa razy na trasie musieliśmy się zatrzymywać, bo… podczas napadu śmiechu jest pewien kłopot z utrzymaniem się w siodle. Mijający nas zawodnicy patrzyli cokolwiek podejrzanie, a niektórzy pociągali nosem w poszukiwaniu słodkawego zapachu.
Rudy i Ruda, jak skomentował tę fotę Tomek, na starcie do prologu.
Bywały też chwile zwątpienia, a właściwie to jedna… wówczas, gdy na czwartym etapie zmieliłem przerzutkę.
Dobijała się wtedy do mojej głowy myśl, że będziemy musieli się wycofać. Ruda nie brała tego pod uwagę – zarządziła, że tylko trzęsienie ziem powyżej 7 stopni w skali Richtera może przerwać naszą jazdę. Ukończyliśmy ten etap z ponad godzinną stratą, w dużej mierze dzięki Tadkowi (o tym trochę niżej).
Obrazek powyżej - zjazd ze Śnieżnika - znakomicie charakteryzuje sympatyczniejszą połowę naszego teamu… Ruda, jak zawsze w siodle, a faceci za Nią z buta.
Pani Krystyna jest trzykrotną finisherką Beskidy MTB Trophy z lat, gdy nie było jeszcze krótkich dystansów, a te długie były naprawdę długie. Od zawsze, na pojedynczych ścigach, jeździ jedyny słuszny dystans, czyli giga.
Gdybyście kiedyś pożądali pół kromki chleba, to ślijcie do Rudej krótką wiadomość tekstową. Podzieli się z Wami ostatnią swoją… i to nie żeby zwykłą, ale z własnego pieca.
Myślę sobie, że świat byłby o wiele lepszy, gdyby Ruda była uprzejma po wielokroć się sklonować.
A teraz, przed kolejną częścią tej telenoweli, zapraszam na chwilę obrazkowej autopromocji... autoreklama nie hańbi.
(wybaczcie, że jechałem z otwartym otworem gębowym, ale miałem deficyt białka i chwytałem po drodze wszelkie latające żyjątka, by ten niedobór jakoś uzupełnić)
Drugą mega twardzielką w naszej załodze jest Ada, ładniejsza część drugiego mixa GTA, siedmiodniowa partnerka i szefowa Wierzby.
Na początku przedostatniego etapu wykręciła takiego fikoła, że wysypali się Jej wszystkie szminki z kieszonek. Potrzaskała rękę, kask, okewlar, a także kończynę dolną. Gdy się pozbierała, Wierzba nieśmiało zasugerował możliwość wycofania się z gry… chyba nie wiedział, co mówi.
Tambylcze zwierzęta z pokolenia na pokolenie będą przekazywały sobie – w formie legendy – odpowiedź Ady… „Co Ty, Wierzba, ochujałeś? Nie rób scen, jedziemy!”. Być tak może, że ssaki leśne słyszały ten dialog nie do końca wyraźnie i rzeczywiście brzmiał mniej łagodnie, ale sens był właśnie taki.
Pojechali. Na bufecie zdarli z jakiegoś nieboraka kask, zostawiając mu potrzaskany i z niewielką do nas stratą zrobili kreskę.
Siostra Ady – Zuzka, której należy się bać, powyższe zdjęcie z mety etapu skomentowała na feju „Pokażę rodzicom, będą zachwyceni”.
Każdy facet po takim dzwonie musiałby być transportowany śmigłowcem do szpitala, gdzie zrobiliby mu EKG, USG, RM, RTG, OB, EEG, AGD, UHZ, PZU, PKO, USB, PKP oraz badanie prostaty. Ale nie Ada… Ona tylko wzruszyła ramionami i rzekła „Jest Challenge, są zdrapki”.
Wierzba poza jazdą rowerem ma takie hobby, że skleja modele samolotów. Prosił mnie, bym w nocy pozałączał różnego rodzaju ładowarki i inne sprzęty z diodami oraz tak je ułożył, by symulowały oświetlony nocą pas startowy. Jako, że mam miękkie serce – nie mogłem tej prośby nie spełnić.
Pomiędzy mixami Ada und Wierzba a Ruda & sufa – nie bójmy się tego słowa – nawiązała się, od początku do końca, zacięta rywalizacja. Tak na trasie, jak i poza nią. Ów pojedynek obfitował w wiele akcji partyzancko zaczepnych, różnych sztuczek, zwodów oraz dogrywek.
Jedna z takich akcji miała miejsce w nocy… poczekałem aż Wierzba zaśnie i zainstalowałem Mu na facjacie włączonego i świecącego na maksa tableta. Rano Wierzba zeznał, że miał cudownie erotyczny sen o wybuchu supernowej… i to tak sugestywny, że jest średnio wyspany, spocony oraz bolą Go oczy. Kolejne noce kładł się spać w ciemnych okularach.
Nie mogę także nie wspomnieć o magii, którą Darek musiał zaprząc do roboty. Sytuacja miała miejsce na kolejnym etapie miał na szyi takie oto magiczne coś…
To, jeśli ktoś nie wie, jest Zmieniacz Czasu, którego używała Hermiona Grenger. Pozawala on być, o tym samym czsie, w kilku miejscach jednocześnie. Wierzba nie bez powodu jeździł przed MTBCH do kraju Shakespeare’a… nabył tam drogą kupna, w nie do końca jasnych okolicznościach, ów magiczny przedmiot i tym oto sposobem, na ostatnim etapie, widziałem Wierzbę cztery a może i sześć razy.
Kto wygrał ten bratobójczy i ekscytujący pojedynek?
W papierach Ada i Wierzba. Moralnie Ruda i ja.
Bo a mianowicie…
…oto rozstrzygająca runda przy zielonym stoliku, nasi przeciwnicy mieli tutaj swoje Waterloo. Tym bardziej są przegrani, bo ponieważ grali nie fair… dwoje przeciw mnie jednemu oraz delikatnemu i mocno wątłemu.
Poza tym, są inne, nie do obalenia dowody na nasze zwycięstwo. Proszę spojrzeć na zdjęcia poniżej… widać wyraźnie kto przed kim wjeżdża na metę ostatniego etapu? Widać.
Howk!
Ale… jako, że Ruda ma gołębie serce, to zaproponowała Wierzbom remis, na co nasi rywale ochoczo przystali. Szczepan, także finisher ze stajni GTA, jest świadkiem. Oraz wyrzeźbiliśmy z tej okazji wspólny pamiątkowy obrazek.
Tadek, pierwszy z prawej na obrazku i pierwszy czwarty do kierek... to właściwy człowiek, który zawsze jest we właściwym miejscu i czasie.
Po zmieleniu przeze mnie przerzutki, to Tadek udzielił nam pierwszej pomocy, bez Niego nie udało by się otrzeć do mobilnego serwisu, gdzie, legendarni już, czescy mechanicy postawili Specyka na koła i mogliśmy z Rudą kontynuować ścig.
Tadek jest finisherem krótkiego dystansu i w dniu, gdy my jechaliśmy do Bardo, On jechał z Agą, żoną swą osobistą, na romantyczną wycieczkę połączoną z obiadem przy świecach. Nie było Im dane.
Aga nie była jakoś szczególnie zachwycona zmianą planów… my za a to z Rudą wniebowzięci.
Świece natomiast, romantyczne tête à tête, kolacja i wszystko to, co może być dla Was powodem do zazdrości Aga i Tadek nadrobili z nawiązką…
Oraz zgodnie z wiedźmińskim Prawem Niespodzianki, w domu czekała na Nich… Runa.
Runa obiecała, że będzie z nami jeździła na ścigi i inne eventy.
Aga, Tadek… raz jeszcze dziękuję Wam za pomoc, bez Was byłby to dla nas The End.
Paulina. To ta dziewczyna, która w tym roku jeździ wszystko, co da się jeździć. Startowała w Beskidy MTB Trophy, Salzkammergut Trophy, teraz MTBCH, jeździ wszystkie edycje BM i CK, planuje jeszcze Saalbach. Nie jestem pewien, ale być tak może, że jeszcze w okolicach połowy listopada coś pojedzie, zakończy na chwilę sezon... po to tylko, by w styczniu go zainaugurować.
Paula w tym roku pojechała średni dystans, ale tylko dlatego, że na piątek miała bilety na jakiś spektakl w Wiedniu i odrobinę się spieszyła. Za rok oczywiście jedzie pełny dystans i… wszystkie ścigi jakie się odbędą w promieniu tysiąca mil.
Nasz czołowy ścigant, Miron zajął w klasyfikacji open 26 miejsce i był 3 Polakiem w generalce. Szanowne Panie, Szanowni Panowie… to nie w kij dmuchał. Miriionn, jak Go pieszczotliwie nazywał Dima, poza jeżdżeniem na biku, jest władcą sennych koszmarów, w wolnych chwilach diluje. Tym razem miał do rozdania (oni zawsze pierwsze działki rozdają) piguły gwałtu. O tyle jest to nowość na rynku, że po jej zażyciu pamięć traci gwałciciel, nie gwałcony. Hmm… jakiś, mocno głęboki, sens musi to mieć, skoro każdego ranka byliśmy raczeni widokiem wtulonych w siebie Mirona i Wyrę.
Stosunki natomiast międzynarodowe zacieśnialiśmy wszyscy, ale tylko Mirek był uprzejmy przypieczętować je krwią. Drugim pieczętującym był wspomniany już Dima. Pieczętowanie było obficie udane oraz dość szkarłatne.
Natalia i Tadeusz – para mieszana. Ona, żelazna okupantka pudła, On natomiast Kuba Rozprowadzacz.
Natala, gdzie by nie wystartowała, tam wygrywa, a jeśli przypadkiem nie, to i tak jest na podium. Nie inaczej było i tym razem…
Tadeusz… mentor, coach, dietetyk, bodyguard, kierowca, pomocnik, a przede wszystkim rozprowadzacz Natalii.
Na tegorocznej sudeckiej etapówce Tadeusz rozprowadzał Natalię do trzeciego kilometra… po kresce nasza ścigantka czekała na swojego faceta wcale nie tak krótko. Tadeusz obiecał, że za rok będzie lepiej… rozprowadzi swą podopieczną do piątego kilometra.
Wyra, człowiek legenda, ma moc porównywalną z tytanami. Gdy pewnej nocy zadął delikatnie w swe dudy, to pękły trzy szyby w oknach, spadła tablica (mieszkaliśmy w klasie) oraz umarły wszystkie obecne na sali nocne motyle i pająki. To Wyra, trzy lata temu ego, uknuł ksywę dla wspomnianego już zjazdu… „za akweduktem w prawo uważaj”. Nie muszę dodawać, że zjeżdża go w cuglach, podobnie jak Miron.
On to, każdego wieczora, skrupulatnie analizował czekającą nas dnia następnego trasę, a po kilku godzinach, w środku nocy był uprzejmy dzielić się z nami swoimi przemyśleniami, które przerywał uroczym śpiewem.
Wyra nosił torbę Rudej, pomagał nosić moją, dogrzewał farelką nasze apartamenta, pomagał we wszystkim, w czym mógł. Nie wyobrażam sobie etapówki bez Niego. Wyobrażam sobie natomiast taką, na której będą w duecie z Bułą.
Szczepan jest kierownikiem największej i najbardziej czerwonej fury w okolicy. Podczas strońskich etapów, po obiedzie załoga GTA i zaproszeni goście zbierała się w okolicach szczepanowego bolida, by usmażyć wyśmienitą kawę i spożyć ją w wykwintnym towarzystwie i takich okolicznościach przyrody. Szczepan przewoził pomiędzy etapami nasze graty, a Ruda znajdowała w jego furze oazę spokoju oraz stołowała się tamże. Bez pomocy Szczepana nasz mix miałby mocno pod górę.
Sudecki, tygodniowy dzień świra made by Gomola Trans Airco wygląda tak...
Pisząc o naszej załodze nie mogę nie napisać o Izie. Wprawdzie była z nami tylko duchem, ale za to jakim duchem…
(obrazek, z wiadomych względów, jest odrobinę starszy, bo z podjazdu na Ochodzitą podczas finału jeszcze cyklu MTB Marathon, ale oddaje ducha kibicowania Izy)
Po pierwsze, Iza była naszym, czyli Rudej i moim najwierniejszym kibicem. Nie spała, nie jadła, nie chodziła na wernisaże, tylko siedziała przed monitorem, zagryzała palce do krwi i kibicowała. Monitor ponoć dzwonił już na Niebieską Linię i skarżył się na stalking ze strony Izy. Jedną z cech przynależnych kibicom jest wysokiej próby subiektywizm. Nie inaczej było i tym razem… a pojedynek był, jak już wspomniałem teamobójczy. Emocje opadły już po mecie siódmego etapu, Iza wirtualnie wyściskała Adę i Wierzbę… zaraz po zakończeniu pieszczot z nami.
Po drugie… to za sprawą Izy na trasie oraz ósmym etapie, czyli bankiecie, wszyscy śpiewali motyw z tego oto kawałka.
Stał się ów motyw nieoficjalnym hymnem MTBCH ad 2015.
Gdzie tu rola Izy? Dzień przed wyjazdem napisała do mnie, bym się tej piochy nauczył i śpiewał go Rudej na trasie. Jako, że RAM mi szwankuje, to zdążyłem nauczyć się tylko motywu przewodniego… ale za to tak skutecznie, że w jego rytm poruszała się flora oraz fauna w okolicy trasy. No i, jak już wspominałem… po tygodniu śpiewali to już wszyscy.
Może być, Pani Izo?
Byli z nami także ludzie spoza GTA... i o dziwo było ich niemało.
Paweł drugi czwarty do kierek oraz najbardziej wyluzowany z wyluzowanych… Człowiek, który wygrał już wszystko… byłem kiedyś w Jego piwnicy, leży tam sterta pucharów i innych trofeów, a mieszkające pomiędzy nimi myszy piszą do Pawła rozpaczliwe petycje, aby więcej tego żelastwa nie zwoził, bo dojdzie do przemyszenia i myszy zostaną zmuszone do emigracji. Paweł, jako że lubi zwierzątka, po czwartym etapie rzekł był… „A nie chce mi się już, jadę do domu”. A każdy z etapów kończył w okolicach pierwszej dziesiątki open.
Pojechał… i tym samym rozbił czwórkę do kierek, musieliśmy kończyć bez dwójki trefl. Następnym razem tak łatwo się nie wywinie.
Dmitry zwany pieszczotliwie Dimą, przyjechał pościgać się w Sudety z dalekiej Samary. Z początku odrobinę nieśmiały, ale po wieczorze kończącym drugi etap, gdy Wierzba celebrował urodziny, już był trochę nasz. Trochę, bo braterstwo polsko – rosyjskie przypieczętowane krwią Dimy i Mirona miało swe apogeum podczas stage 8 i tuż po.
Dima jest z nami umówiony na Beskidy MTB Trophy, a Miron jak na brata przystało, wybiera się wraz z Nim na wyprawę rowerową w dalekie góry Uralu.
Jednym z polskich teamów były Romety, w składzie Dario i Dominik. Dobrze jechali, mocno... kibicowałem im, bo poza tym, że ziomale, to sympatyczne chłopaki. Niestety, na 10 kilometrów przed końcem czwartego etapu Dominik zrobił fikołka i spsół bark. Wycofali się…
Jeśli Dominik, znany twardziel, stający dzień po dniu, po poważnych dzwonach, na pudle, podjął taką decyzję, to naprawdę musiał być mega fikołek…
Za rok się zemścicie.
Honoru rodaków i czerwonych ludzików bronił Bartek (waga startowa 69 kg). Dojechał piąty w generalce i jako pierwszy z Polaków, chapeau bas.
Na zdjęciu Bartek urywa peleton zaraz po starcie z Dusznik…
Zabawa na tej sudeckiej wyrypie była przednia… gdy my się ścigaliśmy, jedliśmy, wypoczywaliśmy, sztab ludzi ciężko pracował, by wszystko się zgadzało. Znakowali trasy, robili serwis, pstrykali foty na trasie, masowali nas, wozili graty, karmili głodnych, poili spragnionych, kwaterowali, mierzyli czas i robili setki innych, nie rzucających się w oczy rzeczy, by nie było lipy.
Oto oni…
Sprawca tego zamieszania, capo di tutti capi - Grzegorz. Wyobraźcie sobie polską scenę MTB bez tego człowieka… ja jakoś nie potrafię. Gdyby nie On, to jeździlibyśmy po parkach i nazywalibyśmy to kolarstwem górskim.
Mówicie, że inni też potrafili by zrobić takie ścigi? Bo dziś nieśmiało zbliżają się jakością do tras, jakie przez lata serwował nam Grzesiek? Nie sądzę… gdyby nie On, inni nie mieli by punktu odniesienia, nie mieli by do czego próbować równać.
A ci z Was, którzy stękają, że Grzesiek nie rozdaje na starcie skarpetek i breloczków… napiszcie do mnie, wyślę Wam te upragnione gadżety, jeśli to ma stanowić o jakości MTB.
Raz jeszcze, Grzesiek, dziękuję.
Kowal, może nie wszyscy wiecie, ale to po Jego śladach jeździliście. To On robi i od lat robił trasy golonkowych ścigów. Pamiętacie kultowy Karpacz roku pamiętnego 2012? To Kowal układał tam każdy kamyczek, na który najeżdżaliście…
A za rok, jak zeznały wiewiórki w strońskim parku, na MTBCH 2016 Kowal szykuje mocną niespodziankę w temacie trasy. Zapisujcie się jak najszybciej.
Michał, wybacz, że takie foto pokazałem, ale innego nie znalazłem… unikasz obiektywu. Choć rzekłbym, iż... na tym wyglądasz wielce dostojnie, by nie rzec, że powabnie.
Mrozu, consigliere… to w Jego rękach zbiegały się wszystkie nici tej imprezy, był wszędzie, załatwiał wszystko ze wskazaniem na sprawy niemożliwe, tańczył, robił na drutach, malował murale, puszczał muzę na życzenie, opowiadał dowcipy, a w wolnych jeszcze chwilach, gdy upał stawał się nieznośny serwował odrobinę zimy w środku lata.
Przemko, Stefek, Mateusz, Jarek – część ekipy technicznej (nie wszystkich wygrzebałem z odmętów feja, sorry) – zajmowali się wszystkim tym, co sprawiało, że ta impreza była tak udana, pakowali nasze graty na i z TIR’a, znakowali trasę, ciągnęli siakieś kable, rozstawiali starty, mety, pilnowali rowerów w bike parku, gdy my spaliśmy, robili bufety i pewnie sto innych rzeczy, o których nie mam pojęcia, a które ktoś zrobić musiał.
Robert (tu po lewej, na zdjęciu wraz z Mrozem) robił na dwóch etatach, jako techniczny i jako Jego Szamańskość. W tej drugiej roli sprawdził się na 112% - co wieczór puszczał tajemniczo pachnące dymy, Jego oczy stawały się nieobecne i mamrotał pod nosem jakieś mamroty… ludzie dziwnie patrzyli, niektórzy wołali medyków, ale On wiedział, co czyni. Zaklinał pogodę. To Jemu i tylko Jemu zawdzięczacie to, że przez ten tydzień nie spadła ni kropla deszczu.
Gdybyście kiedyś chcieli wiedzieć jaka będzie pogoda, to zamiast słuchać jakiś amatorów na TVN Meteo, ślijcie zapytanie do Roberta (wraz ze skanem potwierdzenia przelewu).
Irek, Janek i dla odmiany Janek - legendarny czeski serwis, który od lat obsługuje imprezy Grześka. Dla nich nie ma rzeczy niemożliwych, karbonowe ramy naprawiają patykami, ze spinaczy biurowych robią haki do przerzutek, ze starych szprych i Nokii 6110 zrobili drona, a w wolnych chwilach kosztują, wraz z zaufanymi, wyborną nalewkę ze śliwek... o bardzo słusznej mocy.
Monika – szefowa biura zwodów. Najładniejsza ze wszystkich szefowych wszystkich biur wszystkich zawodów. Monia załatwiała wszelkie formalności, panowała nad wydawaniem pakietów startowych, pomagała każdemu w potrzebie, a w wolnych chwilach… co drugi facet chciał mieć z Nią pamiątkowe zdjęcie, oj niełatwy jest żywot modelki.
Kinga i pozostałe dziewczęta z obsługi bufetów, z biura zawodów, co nie zakołotonowałem Ich imion. Czekały na mecie z bułami (nie macie pojęcia, jak może smakować bułka z serem po kilku godzinach w siodle), pomagały podczas dekoracji, uśmiechały się do wszystkich, a gdy się pomyliły, to nawet i do mnie.
Głosem tych zawodów był Bolek, właściciel najdłuższych nóg w okolicy. Ponoć na bankiet były zaproszone modelki z Next, ale gdy się dowiedziały, że będzie Bolek, to odwołały swój przyjazd. Ja się nie dziwię… z powodu wspominanej długości kończyn dolnych mogłyby wpaść w kompleksy, a że kruche się nieboraczki, to finał takiego wpadanie mógłby być różny…
Zrobić dobre zdjęcie na trasie, to wbrew pozorom niełatwa robota. Foty oglądacie w dużej mierze dzięki Robertowi z BikeLife oraz firmie Sportograf. Możecie się ze mną nie zgodzić, ale o ile Sportograf robi dobre obrazki… to BikeLife robi znakomite. Nie ma w kraju fotografów nad Urbaniaków.
Autorami co lepszych zdjęć w tym wpisie są wspomniani Robert i Spotrtograf, a te amatorskie powstały trochę własnym sumptem, trochę dzięki telefonom komórkowym kumpli oraz mocno spontanicznie.
Ratownicy medyczni, poruszali się po trasie na motocyklach, udzieli pomocy potrzebującym, opatrywali rannych, wspierali wątpiących oraz zarażali dobrym nastrojem wszystkich bez wyjątku.
Nasze, cokolwiek zmęczone, ciała po zakończonych etapach oddawaliśmy w ręce Śledzia i Jego ekipy. Moim młodzieńczym oraz aksamitnym (ciałem ofcoś) zajmowała się w większości Asia, ale także Dorota i Barni. Ten dotyk bolał…
Oraz zrobiliśmy tradycyjny już obrazek finiszerski, oddałem należną cześć Czelendżowi i udaliśmy się na start etapu 8… który trwał nie wiadomo jak długo, a po zakończeniu którego powroty do rzeczywistości wiodły tak mocno krętymi ścieżkami, że pewnie Kowal by się ich nie powstydził.
Być tak może, że o kimś zapomniałem, kogoś pominąłem, nie opisałem jakiejś zabawnej sytuacji… ale jak już wspominałem, jestem posiadaczem niskiego PESELu i mam prawo zasłaniać się niepamięcią.
Cała ta nasza zabawa w ściganie nie byłaby możliwa bez ludzi, dzięki którym istnieje team Gomola Trans Airco – Pawłowi i Romkowi.
Kilka lat temu ego ktoś powiedział "Jeśli nie przejechałeś nigdy etapówki organizowanej przez Grześka, to nie wiesz czym naprawdę jest jazda rowerem po górach"
Niedawno Ada powiedziała "Wszytko, co fajne w sezonie, dzieje się na etapówkach"
Tak, problem z etapówkami GG jest wciąż ten sam... gdy kończy się druga, czyli MTBCH, to wiesz, że już nic fajnego w sezonie MTB Cię nie spotka. Pewnie, pojedziesz jeszcze kilka pojedynczych ścigów, coś tam pokręcisz... ale to nie ta liga, nie ten klimat, nie te trasy i nie ci ludzie...
To co? Widzimy się za rock, nie ma innej opcji...
~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic, Etapówka
w sumie...
ukręciłem: 63.08 km
w terenie: 0.00 km
ukręciłem: 63.08 km
w terenie: 0.00 km
trwało to:
02:28
ze średnią: 25.57 km/h
Maksiu jechał: 48.20
km/hze średnią: 25.57 km/h
temperatura:
30.0
tętno Maksa: 160 ( 82%)
tętno średnie: 118 ( 61%)
w górę: 323 m
kalorie: 674
kcal
na rykszy: Szoszon the Giant
w towarzystwie:
Szszsz....
Poniedziałek, 3 sierpnia 2015 · dodano: 04.08.2015 | Komentarze 0
~Poczelendżowe szszsz....
~
Kategoria Samotnie, Wokół Gliwic
w sumie...
ukręciłem: 44.73 km
w terenie: 0.00 km
ukręciłem: 44.73 km
w terenie: 0.00 km
trwało to:
01:42
ze średnią: 26.31 km/h
Maksiu jechał: 41.00
km/hze średnią: 26.31 km/h
temperatura:
31.0
tętno Maksa: 156 ( 80%)
tętno średnie: 132 ( 68%)
w górę: 211 m
kalorie: 614
kcal
na rykszy: Szoszon the Giant
w towarzystwie:
Limone Piemonte
Piątek, 24 lipca 2015 · dodano: 24.07.2015 | Komentarze 0
~Dotarli, są w pierwszej bazie - Limone Piemonte... w oczekiwaniu na prolog.
Oni pojadą Iron Bike, my w tym czasie Sudety MTB Challenge... trochę niezręcznie będzie się ekscytować tym naszym jechaniem pamiętając, że kumple jadą naprawdę trudny ścig.
~
Kategoria Samotnie, Wokół Gliwic
w sumie...
ukręciłem: 43.94 km
w terenie: 0.00 km
ukręciłem: 43.94 km
w terenie: 0.00 km
trwało to:
01:41
ze średnią: 26.10 km/h
Maksiu jechał: 49.00
km/hze średnią: 26.10 km/h
temperatura:
33.0
tętno Maksa: 173 ( 89%)
tętno średnie: 133 ( 68%)
w górę: 282 m
kalorie: 709
kcal
na rykszy: Szoszon the Giant
w towarzystwie:
Szszsz...
Środa, 22 lipca 2015 · dodano: 22.07.2015 | Komentarze 0
~Szszsz... czyli nic takiego.
~
Kategoria Samotnie, Wokół Gliwic
w sumie...
ukręciłem: 34.00 km
w terenie: 32.00 km
ukręciłem: 34.00 km
w terenie: 32.00 km
trwało to:
01:30
ze średnią: 22.67 km/h
Maksiu jechał: 40.00
km/hze średnią: 22.67 km/h
temperatura:
28.5
tętno Maksa: 161 ( 83%)
tętno średnie: 134 ( 69%)
w górę: 122 m
kalorie: 603
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:
Ajron Bajki i inne czary
Środa, 22 lipca 2015 · dodano: 22.07.2015 | Komentarze 2
~
Iron Bike to najcięższa etapówka MTB na świecie. Większość z nas, uważających że coś tam potrafimy jeździć, nie byłaby w stanie przejechać chociażby jednego etapu.
Pisałem o tym wyścigu nie raz i nie dwa, zazwyczaj w czasie zbliżonym do tego, gdy ów ścig jedzie. Wspominam o tym, bo jest to z mojego punktu widzenia jakiś kosmiczny matrix, a ujechanie go - w moich oczach - graniczy z niemożliwym.
Jest też innym powód... tak się składa, że Iron Bike jechali moi kumple, widziałem obrazki, słyszałem niesamowite opowieści tych, którzy to przeżyli.
Iron Bike ssie.
I Oni w tym roku także jadą.
Za kilka dni usłyszą pierwszy wystrzał.
Taki nasz, bo częściowo GTA (oficjalna nazwa wkrótce), team czyli... Fil i Tomek.
Obrazki z jednego z ostatnich treningów przed wyjazdem.
O ile będą mieli kontakt ze światem (po powyżej trzech tysięcy bywa z tym różnie) i chwilę czasu oraz siłę, to być może dostanę jakiś gorący materiał... zarzucę.
Zaprawdę powiadam Wam... ukończenie Iron Bike to nie w kij dmuchał.
Hmm... mam też pewną propozycję dla szoszońskich ekstremistów.
Co powiecie na 9195 kilometrów wzdłuż trasy kolei transsyberyjskiej, podzielonych na 15 etapów?
Wprawdzie w tym roku już za późno, bo ścig trwa. Ale za rok spokojnie możecie się załapać...
Red Bull Trans-Siberian Extreme
Pisałem o tym wyścigu nie raz i nie dwa, zazwyczaj w czasie zbliżonym do tego, gdy ów ścig jedzie. Wspominam o tym, bo jest to z mojego punktu widzenia jakiś kosmiczny matrix, a ujechanie go - w moich oczach - graniczy z niemożliwym.
Jest też innym powód... tak się składa, że Iron Bike jechali moi kumple, widziałem obrazki, słyszałem niesamowite opowieści tych, którzy to przeżyli.
Iron Bike ssie.
I Oni w tym roku także jadą.
Za kilka dni usłyszą pierwszy wystrzał.
Taki nasz, bo częściowo GTA (oficjalna nazwa wkrótce), team czyli... Fil i Tomek.
Obrazki z jednego z ostatnich treningów przed wyjazdem.
O ile będą mieli kontakt ze światem (po powyżej trzech tysięcy bywa z tym różnie) i chwilę czasu oraz siłę, to być może dostanę jakiś gorący materiał... zarzucę.
Zaprawdę powiadam Wam... ukończenie Iron Bike to nie w kij dmuchał.
Hmm... mam też pewną propozycję dla szoszońskich ekstremistów.
Co powiecie na 9195 kilometrów wzdłuż trasy kolei transsyberyjskiej, podzielonych na 15 etapów?
Wprawdzie w tym roku już za późno, bo ścig trwa. Ale za rok spokojnie możecie się załapać...
Red Bull Trans-Siberian Extreme
~
Kategoria Ekipą, Wokół Gliwic
w sumie...
ukręciłem: 50.95 km
w terenie: 0.00 km
ukręciłem: 50.95 km
w terenie: 0.00 km
trwało to:
01:57
ze średnią: 26.13 km/h
Maksiu jechał: 46.60
km/hze średnią: 26.13 km/h
temperatura:
24.0
tętno Maksa: 150 ( 77%)
tętno średnie: 123 ( 63%)
w górę: 262 m
kalorie: 578
kcal
na rykszy: Szoszon the Giant
w towarzystwie:
Kotów dwóch
Poniedziałek, 20 lipca 2015 · dodano: 20.07.2015 | Komentarze 3
~~
Kategoria Samotnie, Wokół Gliwic
w sumie...
ukręciłem: 67.58 km
w terenie: 63.22 km
ukręciłem: 67.58 km
w terenie: 63.22 km
trwało to:
03:07
ze średnią: 21.68 km/h
Maksiu jechał: 40.20
km/hze średnią: 21.68 km/h
temperatura:
29.2
tętno Maksa: 176 ( 91%)
tętno średnie: 138 ( 71%)
w górę: 288 m
kalorie: 1189
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:
LGBT
Niedziela, 19 lipca 2015 · dodano: 19.07.2015 | Komentarze 5
~Kilkadziesiąt milionów ludzików ubrało w tęczowy filtr swoje obrazki profilowe na feju. Manifestują w ten sposób poparcie dla idei równości oraz w ramach sprzeciwu dla dyskryminacji, nietolerancji, prostactwa, buractwa... czyli tych wszystkich cech, z których dumny jest przeciętny polski katolik, będący przekonany, że to postawa wielce patriotyczna.
Pokolorowałem i ja, na dni kilka, swą facjatę w tamtejszym serwisie... co nie było wielce oryginalne.
Pokolorowałem i ja, na dni kilka, swą facjatę w tamtejszym serwisie... co nie było wielce oryginalne.
Dumałem i dumałem sobie, jakby w inny sposób, bardziej wyjątkowy, ogłosić urbi et orbi swoje poglądy w tej kwestii.
I wydumałem.
Jeśli myślicie, że fikołek w Szklarskiej, tydzień temu był przypadkowy, to jesteście w mylnym błędzie. To była misternie zaplanowana akcja, mająca na celu zmuszenie mego zacnego ciała oraz w okolicy suta, by uprzejme było nabrać barw zbliżonych do tęczy.
Tak też się stało, może nie jest to idealna tęcza, ale liczą się chęci... no przecież, że szczere.
I wydumałem.
Jeśli myślicie, że fikołek w Szklarskiej, tydzień temu był przypadkowy, to jesteście w mylnym błędzie. To była misternie zaplanowana akcja, mająca na celu zmuszenie mego zacnego ciała oraz w okolicy suta, by uprzejme było nabrać barw zbliżonych do tęczy.
Tak też się stało, może nie jest to idealna tęcza, ale liczą się chęci... no przecież, że szczere.
I w ten oto sposób pragnę wyrazić swe poparcie dla idei, o której wspomniałem na początku.
Niestety, jak to bywa przy tak nowatorskich projektach, były także skutki uboczne, a nawet bolesne. Najmacz bolesne okazało się zniszczenie siodła, które swym rozmiarem i konstrukcją idealnie ze mną współpracowało. Żal był mocno żałosny, bo ponieważ w okolicznych, a także i dalekich sklepach tego modelu już nie ma...
Ale...
Jest sobie taka marka kasków, MET się nazywa. I producent prowadzi taką, dość miłą, politykę... gdy skasujesz kask oraz przeżyjesz, to wysyłasz im rozbitą skorupę, a oni za pół ceny sprzedają ci nówkę.
Okazuje się, że producent mojego siodła połamanego poszedł dalej. Po wysłaniu połamanego, dostałem nówkę zupełnie za free (tyle, że za przesyłkę należało uiścić coś około pięćdziesięciu ojro). Nowy model wygląda wprawdzie inaczej, ale kształt, rozmiar etc są takie same, jak w poprzednim... czyli została zachowana ciągłość owocnej współpracy z mym ciałem.
Niestety, jak to bywa przy tak nowatorskich projektach, były także skutki uboczne, a nawet bolesne. Najmacz bolesne okazało się zniszczenie siodła, które swym rozmiarem i konstrukcją idealnie ze mną współpracowało. Żal był mocno żałosny, bo ponieważ w okolicznych, a także i dalekich sklepach tego modelu już nie ma...
Ale...
Jest sobie taka marka kasków, MET się nazywa. I producent prowadzi taką, dość miłą, politykę... gdy skasujesz kask oraz przeżyjesz, to wysyłasz im rozbitą skorupę, a oni za pół ceny sprzedają ci nówkę.
Okazuje się, że producent mojego siodła połamanego poszedł dalej. Po wysłaniu połamanego, dostałem nówkę zupełnie za free (tyle, że za przesyłkę należało uiścić coś około pięćdziesięciu ojro). Nowy model wygląda wprawdzie inaczej, ale kształt, rozmiar etc są takie same, jak w poprzednim... czyli została zachowana ciągłość owocnej współpracy z mym ciałem.
W związku z tym oraz staraniami załogi Centrum Synergia, a także za sprawą nieistniejącego boga, Projekt Challenge nie jest zagrożony, co jest dobrą nowiną. Raczej.
Słyszeliście tę piochę w takim wykonaniu?
~
Kategoria Ekipą, Strefa rock'n'rolla, Wokół Gliwic
w sumie...
ukręciłem: 44.98 km
w terenie: 40.00 km
ukręciłem: 44.98 km
w terenie: 40.00 km
trwało to:
01:57
ze średnią: 23.07 km/h
Maksiu jechał: 44.20
km/hze średnią: 23.07 km/h
temperatura:
28.0
tętno Maksa: 151 ( 78%)
tętno średnie: 114 ( 59%)
w górę: 210 m
kalorie: 492
kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:
Robert Plant płakał, gdy to widział...
Wtorek, 7 lipca 2015 · dodano: 07.07.2015 | Komentarze 2
~
Zanim ujrzycie łzy Roberta, to rzućcie okiem, albo dwoma na krótki film o tym, co działo się na tegorocznym MTB Trophy...
Roberta Planta natomiast, do łez doprowadziły siostry Wilson... mistrzowsko to zrobiły.
Zdarzają się takie wykony pioch z kanonu rocka, że perły przed wieprze rzec by się chciało oraz... zastanawiasz się, czy czasem nie są lepsze od oryginału.
Mam jeszcze co nie co w zanadrzu, pokaże kiedyś tam, umm?
~
Mam jeszcze co nie co w zanadrzu, pokaże kiedyś tam, umm?
~
Kategoria Ekipą, Strefa rock'n'rolla, Wokół Gliwic