Hó is hó

avatar Autorem tego, wątpliwej wartości, bloga jest sufa...
Ostatnimi laty, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, wraz z jakimś szemranym towarzystwem, przejechał 66427.08 kilometrów. Od czasu do czasu był zmuszony uciekać przed żoną sąsiada oraz komornikiem, co kończyło się jazdą po polach i innych krzakach. Przypadek sprawił więc, że przejechał 30725.80 kilometrów w terenie. Przejechał także kiedyś jeża oraz na czerwonym świetle. Kręci najniższe średnie w tej części Euuropy... 19.56 km/h i w związku z tym wyprzedzają go kobiety w zaawansowanej ciąży oraz wyścigowe żółwie australijskie.
Więcej o nim.





Udostępnij



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team



Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







...każdy musi mieć taki kawałek na Stravie, gdzie jest pierwszy

Follow me on Strava



W dobrym tonie jest mieć cel...






Nieśmiertelny Bike Maraton. Nie wiem, czy jeszcze lubię tę nieśmiertelność, czy już mnie trochę nuży...






Cyklokarpaty... z każdym rokiem coraz smakowitsze

Cyklokarpaty




Z Wielką Raczą jesteśmy nadal pogniewani, wystrzega się ona mnie niczym ognia...
Poczynić zamierzam połówkę Trophy, czyli mege... podobnie, jak w latach już minionych.

MTB Trophy



Sudety MTB Challenge, żelazny punkt każdego sezonu
tym razem pod tajemniczą nazwą
Projekt Reaktywacja

Sudety MTB Challenge






2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

2013
button stats bikestats.pl

2012
button stats bikestats.pl

2011
button stats 

bikestats.pl

2010
button stats 

bikestats.pl

2009
button stats 

bikestats.pl

2008
button stats 

bikestats.pl

2007
button stats 

bikestats.pl



Od 2007 ukręciłem 66427.08 km

Z tego w terenie 30725.80 km (46.25 %)

Gdyby tak jechać non oraz stop,
to niechybnie można by się zmęczyć, kręcąc przez 141d 05h 22m

Najdłuższe wczasy w siodle to 08:54:32

Średnia za te wszystkie lata jest
jakby mało imponująca - 19.56 km/h

Najdłuższy dystans to 201 km

Maksymalnie w górę ujechałem 3014 m

Najwyższy punkt to 2298 m n.p.m.





Znajomi





Moje dzinrikisie




Mym powabnym ciałem
(a czasem także i duchem)
zajmuje się...









Archiwum bloga



rower rowery maraton rowerowy wyścig rowerowy sklep rowerowy serwis rowerowy bike bikemaraton bike maraton mtb kolarstwo górskie wyścig kolarski author scott specialized merida mavic kellys ktm cannondale accent
Wpisy archiwalne w kategorii

Samotnie

Dystans całkowity:24281.24 km (w terenie 8059.20 km; 33.19%)
Czas w ruchu:1045:37
Średnia prędkość:23.21 km/h
Maksymalna prędkość:4573.00 km/h
Suma podjazdów:99514 m
Maks. tętno maksymalne:193 (100 %)
Maks. tętno średnie:174 (90 %)
Suma kalorii:515314 kcal
Liczba aktywności:490
Średnio na aktywność:49.55 km i 2h 08m
Więcej statystyk
w sumie...
ukręciłem: 93.74
km
w terenie: 85.00 km
trwało to: 04:34
ze średnią: 20.53 km/h
Maksiu jechał: 40.40 km/h
temperatura: 32.0
tętno Maksa: 167 ( 86%)
tętno średnie: 129 ( 66%)
w górę: 388 m
kalorie: 3221 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Orgi do pierdla!

Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 · dodano: 06.08.2012 | Komentarze 5

~

Spotkałem człowieka... miał niepewny dość wzrok, prosił o żar wpatrzony gdzieś w mrok... i tak dalej.

Rzekł mi człowiek ten, między innymi, że organizatorów ścigów należy postawić przed prokuratorem i surowo osądzić. Ponieważ, prawił dalej, nie może być tak, że na maratonie MTB są kamienie, korzenie oraz ostre zjazdy. Bo ludzie mogą się porysować, pokaleczyć lub inne kuku sobie zrobić.
A organizator powinien martwić się o bezpieczeństwo startujących ludzików. A tu okazuje się, że nie martwi się nic a nic.
Łotr, drań oraz szuja podlacza, ten organizator.

Człowiek ów, jako przykład ścigu, nad którym powinna pochylić się prokuratura, przytoczył karpacaki Armagedon.
Ja także uważam, że ścigi MTB powinny odbywać się w parku lub na torze w Pruszkowie - o czym już wspominałem.
Pan Lang obczaił, jak uniknąć pierdla.
W przeciwieństwie do innych orgów.



Tylko, że... za rok zamiaruję pojechać Challenga... jak zapudłują Grześka, to kto mi to zorganizuje? Lang Czesław może? A może człowiek, co niepewny miał wzrok?
Na koniec zapytałem człowieka, gdzie nabywa liście. Odmówił zeznań.

Każdego roku, w kraju Leonarda odbywa się ścig, o którym organizator powiada, że "The world's hardest mountain bike raid".
To IronBike.

Tak wygląda zza sterów.



Znam dwóch twardzieli, którzy rok temu ukończyli tę imprezę.
Co więcej... wygrali ją.
I nie uwierzycie... nie ciągali organizatora po sądach.



Jeśli wyk­luczy się niemożli­we, to, co po­zos­ta­nie, choćby całkiem nieprawdopodob­ne, mu­si być prawdą.

~

w sumie...
ukręciłem: 56.40
km
w terenie: 53.00 km
trwało to: 02:48
ze średnią: 20.14 km/h
Maksiu jechał: 40.40 km/h
temperatura: 29.0
tętno Maksa: 146 ( 75%)
tętno średnie: 111 ( 57%)
w górę: 227 m
kalorie: 1853 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Zepsóta ślizgafka

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · dodano: 02.08.2012 | Komentarze 3

~

Z dwojga złego wolę upał niźli deszcz oraz przypomniałem sobie, że nie tak dawno temu ślizgaliśmy się na śliskim stawie w lesie nieopodal. Wydumałem, że w taki upał będzie miło tam wrócić... pamiętałem, że podczas ślizgów było chłodno.



Po drodze odmówiłem dwa i 2/3 różańca w intencji tajnej, aczkolwiek słusznej.
Gdy dotarłem nad staw, oczom mym ukazał się taki oto widok...



No tak, wszędzie wokół tylko wandale, psuje, niszczyciele, terminatory i inne szuje podlacze. Komu przeszkadzała ślizgawka? Moc bezinteresownego draństwa jest ogromna.
Zniszczyli.
Niepocieszony oraz nieschłodzony powróciłem bak do hom, gdzie pogrążyłem się w czarnej rozpaczy z przerwami na zadumę.
Pogrążenie potrwa około dwa księżyce.



Słowo „tra­dyc­ja" po­win­no nas nas­ta­wić kry­tycznie. Od­no­si się ono do zbioru przekonań prze­kazy­wanych przez po­kole­nia — w odróżnieniu od prze­konań opar­tych na dowodach.

~

w sumie...
ukręciłem: 43.97
km
w terenie: 40.00 km
trwało to: 01:46
ze średnią: 24.89 km/h
Maksiu jechał: 44.30 km/h
temperatura: 27.0
tętno Maksa: 163 ( 84%)
tętno średnie: 124 ( 64%)
w górę: 210 m
kalorie: 1987 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Sail

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 28.07.2012 | Komentarze 3

~

Jutro powinienem dzień święty święcić, ale z racji tego że opętał mnie diabeu, to syczę na święcone w każdej postaci.
Aby syku nieprzyjemnego oszczędzić świętobliwym ludkom, postanowiłem udać się precz daleko od nich.
Znaczy wezmę udział (i nie oddam) w uphillu z cyklu, co go lubię macz.

Filip zasugerował, że powinienem podczas tych zawodów posłuchać tego samego kawałka, który lubi Jeb.
Jeśli Fil tak mówi, to nie ma innej opcji, posłucham.



A swoją drogą, Jeb jest w szczęściarzem.
Nie skończy, jak wielu...



Zdawać by się mogło, że bohaterem jest każdy, komu udało się zrobić coś wyjątkowego, a najlepiej jeszcze, jak dużo gapiów mogło się temu przyglądać. Ale prawdziwym bohaterem jest ten, który pół życia boryka się z problemami dnia codziennego... wychowywaniem dzieci, gotowaniem obiadów, sprzątaniem i całą resztą zwykłej krzątaniny, która mało kogo omija. Łatwo jest ścisnąć półdupki na trzydzieści sekund i wywlec wrzeszczącego bachora z pożaru w sąsiednim mieszkaniu. Potem nawet przez kilka dni można pochodzić sobie w glorii sławy. Na pewno trudniej obcować z rozwrzeszczanym bachorem codziennie, przez 24 godziny na dobę, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok, lata całe, by na starość wylądować w zarobaczonym i śmierdzącym szczynami domu starców. To jest bohaterstwo.

~

w sumie...
ukręciłem: 77.84
km
w terenie: 20.00 km
trwało to: 03:05
ze średnią: 25.25 km/h
Maksiu jechał: 58.20 km/h
temperatura: 23.0
tętno Maksa: 134 ( 69%)
tętno średnie: 159 ( 82%)
w górę: 379 m
kalorie: 2689 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Owoc zakazany, czyli "Maraton z blatu 2.0"

Środa, 25 lipca 2012 · dodano: 26.07.2012 | Komentarze 4

~

Woda ze źródełka magicznego, którą wczoraj piłem okazała się być całkiem smaczna, a olśnienia, jakich za jej sprawą doznałem, nie pozwoliły mi zasnąć.
W związku z tym, dziś rano zjadłem jogurt z niewielką zawartością tłuszczu oraz wypiłem kakao.
Tak przygotowany udałem się przed siebie, przepełniony wiarą i nadzieją... na sen oraz w to, że być może natrafię ponownie na olśniewające mnie źródełko.
Nic z tego, podczas jazdy nie udało mi się zmrużyć oka. Do źródełka także jakoś nie trafiłem.
Ale nie ustanę w poszukiwaniach...

Nie wiem, czy to efekt zmęczenia, czy standardy zmieniają się w tempie, za którym starcy, tacy jak ja, już nie nadążają. Nagle ujrzałem...




Oraz... pięć księżyców temu ago ukazała się taka oto książka.
Po kilku dniach jej obecności na rynku stała się rzecz niesłychana. Pzkol dogadał się z Piątkiem Andrzejem. Niestety, nie w kwestii biletu na samolot do Londynu, a nawet nie sprawie, by wózek zwany MTB ciągnąć wspólnie oraz w jednym kierunku.
Oni dogadali się tylko w sprawie wspomnianej książki.



Ponoć zrobią wszystko, by wycofać tę pozycję z rynku wydawniczego. Z powodu, że ponieważ jeśli zbyt wiele kolarzystek to przeczyta, to flagowe postacie obu zwaśnionych ze sobą obozów mogą poczuć na plecach oddech nowych pretendentek do tytułów...

Macie więc niewiele czasu, by nabyć drogą kupna rzeczoną pozycję legalnie oraz za niewielkie pieniądze. Ja wziąłem całą zgrzewkę i niedługo będę rozprowadzał w drugim obiegu, w cenie znacznie bardziej szeleszczącej.

A tutaj możecie przeczytać sensacyjny, nigdzie wcześniej nie publikowany, tajny stenogram z przesłuchania Pawła Urbańczyka na okoliczność blatów i maratonów.



Jedną z zalet bycia kotem - poza posiadaniem dziewięciu żywotów - jest o wiele prostsza teologia.

~

w sumie...
ukręciłem: 75.03
km
w terenie: 60.00 km
trwało to: 03:05
ze średnią: 24.33 km/h
Maksiu jechał: 42.90 km/h
temperatura: 25.0
tętno Maksa: 175 ( 90%)
tętno średnie: 140 ( 72%)
w górę: 331 m
kalorie: 2800 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Magiczne źródło a sprawa Mai Włoszczowskiej

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 24.07.2012 | Komentarze 14

~

Ostatnimi czasy tradycją stało się gubienie drogi oraz błądzenia. Nawet jeden facet w czarnej sukience powiedział "synu, błądzisz"... skąd wiedział oraz kto jest moim prawdziwym tatą?

Dzisiejsze błądzenie pociągnęło za sobą całą lawinę wydarzeń, a właściwie to bardziej refleksji.
W pewnej chwili dotarłem do miejsca, gdzie wytryskało (przepraszam za wyrażenia) magiczne źródełko.



Głos wewnętrzny nakazał, bym się napił. Zawsze się go słucham, więc łyknąłem.
Taki jeden koleś, wiele lat temu doznał olśnienia w wannie. Jako, że w pobliżu żadnej nie było, ja doznałem na stojąco.
Nie wiem, czy to za sprawą wody zaczerpniętej dopiero co, czy za sprawą świętej figurki bacznie mnie z góry obserwującej...

Tak czy siak, olśniło mnie, a w szczególności w kwestiach Mai Projekt Londyn Włoszczowskiej, Ryszarda Znakomitego Niegdyś Kolarza Szurkowskigo, Andrzeja Skrzywdzonego Przez Wszystkich Piątka oraz Macieja (przepraszam za wyrażenie) Redaktora Gawrona.

[przepraszam, ale będzie z domieszką powagi]

Szurkowski Ryszard, wczoraj w telewizorze, był uprzejmy zeznać, że powodem upadku, a co za tym idzie kontuzji Mai są błędy szkoleniowe. Oraz, że gdyby Majka nie siedziała w Livgno, lecz startowała w Kielcach czy innym Pacanowie, to nóżki by nie złamała.
Oczywiście, Panie Ryszardzie. Gdyby mój kolega nie pojechał autem do Sopotu, tylko do Starego Sącza, to żyłby do dziś. Bo ciężarówka staranowała jego auto nieopodal Sopotu właśnie. Zazdroszczę toku myslenia.

O ile pamiętam, we Włoszech siedzą jeszcze Ola Dawidowicz i Marek Konwa. Idąc tokiem przenikliwych myśli Pana Szurkowskiego, należy ich bezzwłocznie stamtąd ewakuować... bo połamią sobie nogi, albo jakieś inne obojczyki.

A może Pan Marek Galiński miał po prostu inną, być może nowatorską, koncepcję przygotowań do Igrzysk?
Ale teraz, gdy już wiadomo, że Majka nie pojedzie, każdy komu przyjdzie ochota, będzie walił w Pana Galińskiego, jak w bęben. Pan Szurkowski dał przykład.
Jakoś nie przypominam sobie, by po wypadku Mai w Australii, gdzie jak pamiętamy, porysowała sobie twarz, Pan Ryszard Znakomity Niegdyś Kolarz przyszedł to telewizora i opowiadał o błędach szkoleniowych Pana Piątka Pokrzywdzonego Andrzeja.
Ciekaw także jestem, czy gdyby Maja nie złamała nogi i wyjeździła medal, Pan Ryszard także opowiadałby o błędach szkoleniowca?

Ja to mało się znam na tym wszystkim, ale wydaje mi się, że Majka po prostu miała pecha. Każdy z nas robił fikołki niezliczoną ilość razy, pewnie Ona też. Większość tych przygód kończy się szlifami, siniakami i śmiechem. Ale czasem... niestety złamaniami. Pech Mai polega na tym, że spotkało ją to akurat w takim momencie.
Ot i cała tajemnica.

Panie Ryszardzie... jako sportowiec był Pan i nadal jest idolem oraz wzorem dla kilku pokoleń zawodników i kibiców. To podobnie jak Jan Awantura Tomaszewski... tyle, że On już swój kredyt wyczerpał.
Miło byłoby, gdyby Pan nie dociągnął do poziomu zacnego Pana Posła.


Wczoraj na Fejsbóku Pan Andrzej Pokrzywdzony Piątek zalinkował coś takiego...



Jak widać, bzdura ta ukazała się na stronce (aspirującej do miana portalu rowerowego), którą to stronkę dmucha, między innymi, Maciej Gawron, nazywając się przy okazji (przepraszam za wyrażenie) redaktorem. Równie dobrze mógłby napisać
"Do Londynu zamiast Włoszczowskiej jedzie Irena Szewińska".

Co z tego wynika?
Ano ludziska rozpowszechniają, komentują, ekscytują się... no bo jakże to tak? Oficjalne rezerwowe to Ania Szafraniec i Paula Gorycka... a tu nagle jedzie Magda Sadłecka? Skandal!
Owszem skandal. Tyle, że na miano skandalu zasługuje publikacja tej bzdury przez (za przeproszeniem) redaktora oraz rozpowszechnianie takiego gniota przez Andrzeja Skrzywdzonego Piątka.

Ludzie na mieście mówią, że (za przeproszeniem) redaktor Maciej wraz ze swoją stronką są tubą medialną Skrzywdzonego Andrzeja.
Zaglądając na stronkę aspirującą do miana portalu, i czytając teksty tyczące żenujących wojenek pomiędzy Panem Piątkiem a Pzkol, trudno oprzeć się wrażeniu, że coś na rzeczy być musi...
Panie (za przeproszeniem) redaktorze... proszę przyswoić definicję niezależności i obiektywizmu, a później wprowadzić je w czyn. Tymczasem to, co Pan nazywa portalem, jest zwykłą stronką robioną dla kilku znajomych i Pana Piątka.

Czasy są takie, że każdy kto się pokaże w jakimś serialu dla gospodyń wiejskich, mieni się gwiazdą. Tak samo w sieci, każdy kto nadmucha byle stronkę, na której wiesza pseudo newsy, nazywa się redaktorem.
Panie Gawron... gwiazdą to jest na przykład sir Thomas Sean Connery, a nie jakaś prawie anonimowa celebrytka z jakiegoś "M jak miłość" czy innego, never ending story, serialu.
Per analogiam... redaktorem to był śp. Janusz Atlas lub Tomasz Hopfer, a nie każdy, kto sobie powiesi w sieci kolorową stronę.

Publikując pod dyktando Pana Pokrzywdzonego Piątka, robi Pan Pauli niedźwiedzią przysługę... ponadto powinien Pan umieszczać na wstępie dopisek "Zawiera lokowanie produktu" lub "Tekst sponsorowany". No chyba, że ma Pan tych kilku czytelników, którzy to czytają, za skończonych idiotów.

Co do Pańskiej rzetelności (za przeproszeniem) dziennikarskiej oraz braku stronniczości, to powinien Pan aplikować do Gazety Polskiej oraz próbować stać się członkiem Komisji Pana Macierewicza. W tych dwóch ciałach aż kipi od obiektywizmu, nada się Pan.

Może Pan też wybrać bramkę numer dwa... spalić w cholerę cały ten realcycling (lub oddać komuś, kto się na tej robocie zna), odczekać ze dwa lata, przyswoić pewne standardy i zacząć od nowa.

Z powyższego wynikało by, że jestem przeciwny Pauli Goryckiej i Jej ewentualnemu występowi na Olimpiadzie.
Nie, a nawet bardzo nie. Ciężko pracowała i może być ewentualnie brana pod uwagę... tyle, że pierwszą rezerwową jest Ania.
Znając nasze realia, to histeria Pana Pokrzywdzonego Piątka może sprawić, że do Londynu pojedzie Paula... która nic tam nie wyjeździ.

Tekst powyższy jest swoistym wołaniem na puszczy... wołaniem o to, by zakończyć to pajacowanie, o to by domorośli redaktorzy zastanowili się nad sobą i zajęli się czymś, co potrafią robić, a byli znakomici sportowcy nie popadali w tomaszewizm.

Oraz pragnę oświadczyć, że to nie jest opiniotwórczy portal, lecz mój prywatny blog i mogę tu wypisywać, co mi ślina na palce przyniesie, mogę być do bólu stronniczy i mogę drzeć łacha ze wszystkiego, co się porusza lub nie.
W przeciwieństwie do Pana (za przeproszeniem) Redaktora Macieja, od którego nieliczni czytelnicy oczekują choć krztyny rzetelności.

Za chwilę załączę telewizor i... mam nadzieję nie oglądać tam Pana Ryszarda Znakomitego Niegdyś Kolarza Szurkowskigo, w zamian być może dowiem się, która z kolarzystek jedzie na IO.
Rzucę też okiem do Fejsbóka... i mam nadzieję nie oglądać tam linków Pana Pokrzywdzonego Piątka Andrzeja prowadzących do gniotów pióra Pana Macieja (przepraszam za wyrażenie) Redaktora Gawrona.

I jeszcze jedno olśnienie mnie olśniło... my, Polacy nie powinniśmy mieć wybitnych sportowców ani drużyn.
Nie jesteśmy gotowi na takie dary.




Zamilkł na krótką chwilę, w czasie której ocenił daremność stosowania sarkazmu w jego obecności. To tak, jakby obrzucać mury zamku bezami, mając nadzieję je zburzyć.

~

w sumie...
ukręciłem: 66.26
km
w terenie: 30.00 km
trwało to: 02:58
ze średnią: 22.33 km/h
Maksiu jechał: 4573.00 km/h
temperatura: 24.0
tętno Maksa: 169 ( 87%)
tętno średnie: 129 ( 66%)
w górę: 336 m
kalorie: 2192 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Zefram Cochrane

Czwartek, 19 lipca 2012 · dodano: 19.07.2012 | Komentarze 4

~

Wiele razy próbowałem pobić rekord prędkości (na biku ofkoz). Swój oraz prawdopodobnie świata. Jak pewnie się domyślacie, udawało się raczej średnio. A nawet wcale.
Ale nie zniechęcałem się, wszak należy mieć marzenia i wierzyć, że uda się je spełnić... choć z drugiej strony, gdy już się ziszczą, to jaki sens ma dalsze istnienie, gdy nie ma czegoś, co można nazwać celem?

Zostawmy jednak ten pseudofilozoficzny bełkot i powróćmy do ad remu, jak mawiają Eskimosi...
Dziś przed wyruszeniem na kolejną próbę bicia rekordu, wypiłem dwie butelki trunku, który smakiem i zapachem przypominał paliwo do tupolewa.



Dzisiejszy obrazek sponsorowała literka P (jak precel) oraz butelki Bamby.

Napiwszy się, zionąłem ogniem z paszczy (świadkowie oraz świadkowie jehowy mówią, że nie tylko) i ruszyłem.
Przyjęte paliwo dało znać o sobie.
Osiągnąłem czwartą prędkość warpową... zaledwie czwartą, a jest ich pzreciez dziesięć (przy czym dziesiąta jest nieskończona).

Oto dowód...



Jak wszyscy wiemy wynalazcą napędu warp jest doktor Zefram Cochrane. Pierwszy lot z prędkością warp odbył statek Phoenix w roku 2063.
Zdolność napędu do przekraczania prędkości światła wynika z tego, że statek generuje tzw. pole warp, czyli lokalne zakrzywienie czasoprzestrzeni. Przestrzeń zagęszcza się przed statkiem i rozciąga za nim, dzięki czemu statek pokonuje ogromne odległości, nie przekraczając prędkości światła. Można to porównać do deski surfingowej generującej swoją własną falę.

Takie zakrzywienie czasoprzestrzeni wymaga ogromnej energii. Sercem napędu warp jest tzw. rdzeń warp, w którym zachodzi kontrolowana reakcja antymaterii z materią, produkująca wysokoenergetyczną plazmę. Plazma ta jest następnie pompowana przez serię cewek warp zlokalizowanych w gondolach warp, w których mieści się mechanizm generujący pole warp.

Nie jest także żadną tajemnicą, że współczynnik warp wylicza się z poniższego wzoru.



Ja, zamiast tych wszystkich cewek i innych cudów, użyłem wspomnianych już napojów.
Ponoć producent zmodyfikował wzór na współczynnik warp i w ten sposób uzyskał tajemną recepturę, podług której zrobił te ekskluzywne napoje.
Jeżeli przymierzacie się do bicia oraz rekordów to mogę, ze niewielki pieniądz, załatwić jeszcze kilka galonów.
Decyduje kolejność zgłoszeń.



Dwaj ogrodnicy pragnęli wyhodować kwiat idealny. Jednemu się udało, drugi umarł szczęśliwy.

~

w sumie...
ukręciłem: 59.96
km
w terenie: 50.00 km
trwało to: 02:41
ze średnią: 22.35 km/h
Maksiu jechał: 37.70 km/h
temperatura: 21.0
tętno Maksa: 170 ( 88%)
tętno średnie: 127 ( 65%)
w górę: 315 m
kalorie: 2057 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Esmeralda Weatherwax

Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 14.07.2012 | Komentarze 6

~

Środek lata to taki czas, gdy zapominamy, iż już całkiem niedługo zawita Zimistrz. Wypatrujcie go i bójcie się. Albo nie...











- Chyba jest coś na tym świecie, dla czego warto żyć?
Śmierć zastanowił się przez chwilę.
KOTY, stwierdził w końcu. KOTY SĄ MIŁE.


~

w sumie...
ukręciłem: 40.72
km
w terenie: 35.00 km
trwało to: 01:49
ze średnią: 22.41 km/h
Maksiu jechał: 34.10 km/h
temperatura: 27.0
tętno Maksa: 156 ( 80%)
tętno średnie: 126 ( 65%)
w górę: 162 m
kalorie: 1358 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Ścig na 1/4 mili morskiej

Wtorek, 10 lipca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 0

~

Dziś pojechałem tam oraz z powrotem, co jest pewnie dla niektórych dużym zaskoczeniem. Dla mnie także.
Nie chce <miś><miś> o tym pisać. Pokażę Wam obrazek, który już chyba gdzieś kiedyś pokazywałem, ale jest dość sensacyjny oraz jedyny taki na całym świecie.



Na obrazku widać ostatnie metry finałowego wyścigu łodzi podwodnych na 1/4 mili morskiej.



To, co nazywamy normalnością, to tylko krąg światła wokół ogniska.

~

w sumie...
ukręciłem: 46.02
km
w terenie: 44.00 km
trwało to: 02:04
ze średnią: 22.27 km/h
Maksiu jechał: 38.60 km/h
temperatura: 28.0
tętno Maksa: 193 (100%)
tętno średnie: 147 ( 76%)
w górę: 182 m
kalorie: 1602 kcal
na rykszy:
w towarzystwie:

Igraszki z bozią

Wtorek, 3 lipca 2012 · dodano: 05.07.2012 | Komentarze 3

~

Przed południem leniwie umyłem Szkota, posmarowałem tu i ówdzie, pogłaskałem i obiecałem, że gdy termometr pokaże jakaś znośną temperaturę, to udamy się w celu by, a mianowicie pobrylować w eleganckiej miejscowości, Łącza.
Tak też uczyniliśmy.

Niestety, przejeżdżając obok brońmy_krzyża przydrożnego nie pochyliłem głowy z należytym szacunkiem, nawet wówczas grzeszyłem myślą... co niestety nie umknęło uwadze bozi.
Znając boziową (boską?) miłość do człowieka szarego, a w szczególności do mnie, to zemsta była pewna. Niewiadomymi były tylko miejsce i czas.

Przerwa na reklamę.
Dziś reklama obrazkowa.
Wprawdzie Małgośka_Mówią_Mi czyni mi sceny, gdy wieszam obrazki z jej wizerunkiem, ale co tam... jeśli do tej pory przeżyłem, to pewnie i teraz przetrwam.

Obrazki po prostu są dobre, więc warto je pokazać, tak sobie imaginuję.
Na drugim obrazku jest Fil, który scen nie robi.
Obrazki wyszły z pod spustu migawki ludzi z BikeLife, tak że nie ma lipy.





Wracając do ad remu, jak mawiają starożytni Eskimosi... bozia dopadła mnie w drodze powrotnej.
Przejeżdżając obok brońmy_krzyża, tego samego zresztą, myśli me były zaprzątnięte czynnościami stojącymi w sprzeczności ze znakomitą większością tego, co ponoć niejaki Mojżesz, przy wydatnej pomocy Freda Flinstona, wyrzeźbił na dwóch kamiennych tablicach, z których jedną zawieruszył, bo żyjąc w zgodzie z rytmem natury, jesienią palił liście.

Zemsta dokonała się w szczerym polu. Bozia przygasiła światło, zakręciła induktorem, przechyliła konewkę i zaczęło się polowanie na niewinnego, szarego człowieczka. Raz prawie mnie trafiła, pewnie miała źle skalibrowany celownik.
Na koniec, niedobra i wszechmogąca, rzutem na taśmę postanowiła mnie utopić... wylała cały zapas z konewki oraz łez. Z tej potyczki także wyszedłem obronną ręką, choć nie można powiedzieć, że o suchej nitce.
Po czterdziestu minetach jazdy w wodzie po osie dotarliśmy bak hom.
Reasumując, rzec by można, że bozia miała mnie w swej opiece... gdyby nie fakt, że to ona mnie akurat, w swej nieskończonej miłości, napastowała.

Dzień później wynająłem kuriera w czarnej sukience, przekazałem mu fakturę za łożyska w suporcie, kółeczkach przerzutki oraz sterach. Kurier ma dostarczyć fakturę do siedziby bozi. Nie ma taryfy ulgowej, należy się zapłata.



Gdy dziecku wpaja się od kolebki, jak ważna jest Ojczyzna i że trzeba za nią walczyć z nieprzyjacielem aż do śmierci lub zwycięstwa, to dziecko, gdy dorośnie, będzie walczyć na rozkaz i strzelać do każdego, kto ma inne poglądy lub jest innej narodowości.

~

w sumie...
ukręciłem: 45.49
km
w terenie: 25.00 km
trwało to: 02:10
ze średnią: 21.00 km/h
Maksiu jechał: 40.60 km/h
temperatura: 26.0
tętno Maksa: 152 ( 78%)
tętno średnie: 104 ( 53%)
w górę: 247 m
kalorie: 1417 kcal
na rykszy: Szkot 2,5 turbo
w towarzystwie:

Bikowstręt

Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 16.06.2012 | Komentarze 3

~

Po Trophy zachorowałem. Na bikowstręt także.
Nie pomagało nic... krople do oczu, aspiryna, kompresy, lewatywa, alcazelcer, płukanie żołądka...

Wczoraj rano poddałem się trzem sesjom resuscytacji i zszedłem do katakumb zerknąć, jak wygląda Szkot.
Nie wyglądał imponująco.
Tak naprawdę, to w ogóle nie wyglądał.
Dzień wcześniej kurier przywiózł nowe koło (uderzonego przez Mavericka nie udało się uratować).
Wyszedłem z katakumb o zmierzchu. Szkot, po kapitalce udawał nówkę.

Dziś... przyjąłem kroplówkę, podwójny ketonal i Jacka Danielsa. Tak przygotowany pojechałem zwalczyć bikowstręt.
Nie było najgorzej, aczkolwiek do bidonu zamiast jakiegoś świństwa, powinienem naleć Jacka D.

Bilans strat... wspomniane już kółko i lewatywa, oraz dziś się okazało, że pedał coś nie halo, ale mam nadzieję, że Marcin naprawi.
Wszak za tydzień będziemy brylować na Sellaronda Hero.
Biorąc pod uwagę tętno, jakie dziś wykręciłem, to hmm... z tym brylowaniem może być różnie.

Obrazkowo, jeszcze odrobina wspomnień z Trophy, dziś odcinek pt "sufa i fajne dupy".





Jeśli jed­na oso­ba ma uro­jenia, mówi­my o cho­robie psychicznej. Gdy wielu ludzi ma uro­jenia, na­zywa się to religią.

~