Hó is hó

avatar Autorem tego, wątpliwej wartości, bloga jest sufa...
Ostatnimi laty, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, wraz z jakimś szemranym towarzystwem, przejechał 66427.08 kilometrów. Od czasu do czasu był zmuszony uciekać przed żoną sąsiada oraz komornikiem, co kończyło się jazdą po polach i innych krzakach. Przypadek sprawił więc, że przejechał 30725.80 kilometrów w terenie. Przejechał także kiedyś jeża oraz na czerwonym świetle. Kręci najniższe średnie w tej części Euuropy... 19.56 km/h i w związku z tym wyprzedzają go kobiety w zaawansowanej ciąży oraz wyścigowe żółwie australijskie.
Więcej o nim.





Udostępnij



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team



Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







...każdy musi mieć taki kawałek na Stravie, gdzie jest pierwszy

Follow me on Strava



W dobrym tonie jest mieć cel...






Nieśmiertelny Bike Maraton. Nie wiem, czy jeszcze lubię tę nieśmiertelność, czy już mnie trochę nuży...






Cyklokarpaty... z każdym rokiem coraz smakowitsze

Cyklokarpaty




Z Wielką Raczą jesteśmy nadal pogniewani, wystrzega się ona mnie niczym ognia...
Poczynić zamierzam połówkę Trophy, czyli mege... podobnie, jak w latach już minionych.

MTB Trophy



Sudety MTB Challenge, żelazny punkt każdego sezonu
tym razem pod tajemniczą nazwą
Projekt Reaktywacja

Sudety MTB Challenge






2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

2013
button stats bikestats.pl

2012
button stats bikestats.pl

2011
button stats 

bikestats.pl

2010
button stats 

bikestats.pl

2009
button stats 

bikestats.pl

2008
button stats 

bikestats.pl

2007
button stats 

bikestats.pl



Od 2007 ukręciłem 66427.08 km

Z tego w terenie 30725.80 km (46.25 %)

Gdyby tak jechać non oraz stop,
to niechybnie można by się zmęczyć, kręcąc przez 141d 05h 22m

Najdłuższe wczasy w siodle to 08:54:32

Średnia za te wszystkie lata jest
jakby mało imponująca - 19.56 km/h

Najdłuższy dystans to 201 km

Maksymalnie w górę ujechałem 3014 m

Najwyższy punkt to 2298 m n.p.m.





Znajomi





Moje dzinrikisie




Mym powabnym ciałem
(a czasem także i duchem)
zajmuje się...









Archiwum bloga



rower rowery maraton rowerowy wyścig rowerowy sklep rowerowy serwis rowerowy bike bikemaraton bike maraton mtb kolarstwo górskie wyścig kolarski author scott specialized merida mavic kellys ktm cannondale accent
Wpisy archiwalne w kategorii

Etapówka

Dystans całkowity:3403.56 km (w terenie 2647.60 km; 77.79%)
Czas w ruchu:295:42
Średnia prędkość:11.28 km/h
Maksymalna prędkość:75.00 km/h
Suma podjazdów:102838 m
Maks. tętno maksymalne:194 (100 %)
Maks. tętno średnie:190 (98 %)
Suma kalorii:141791 kcal
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:59.71 km i 5h 16m
Więcej statystyk
w sumie...
ukręciłem: 69.09
km
w terenie: 50.00 km
trwało to: 05:27
ze średnią: 12.68 km/h
Maksiu jechał: 55.60 km/h
temperatura: 23.0
tętno Maksa: 181 ( 93%)
tętno średnie: 145 ( 75%)
w górę: 2240 m
kalorie: 1986 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Trophy odsłona druga...

Piątek, 5 czerwca 2015 · dodano: 05.06.2015 | Komentarze 0

~

Dziś premiera fikołków w moim wykonaniu na tegorocznym Trophy. 



A także wjechaliśmy na metę wspólnymi siłami oraz z Tomkiem... paprazzi nie zawiedli - fota z zaskoczenia.

Pudło także było, a jakże... 
Jutro mój najmacz ólóbjony podjazd... Ochodzita. Myślę, aby tam właśnie przypuścić frontalny atak.

~

w sumie...
ukręciłem: 50.50
km
w terenie: 40.00 km
trwało to: 03:37
ze średnią: 13.96 km/h
Maksiu jechał: 58.00 km/h
temperatura: 18.0
tętno Maksa: 159 ( 82%)
tętno średnie: 166 ( 86%)
w górę: 1714 m
kalorie: 1865 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Trophy stejdż łan

Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 05.06.2015 | Komentarze 0

~

Pojechane.





Oraz nawet średnio, bo a mianowicie na medala się zapałem.


~

w sumie...
ukręciłem: 74.32
km
w terenie: 0.00 km
trwało to: 02:47
ze średnią: 26.70 km/h
Maksiu jechał: 50.70 km/h
temperatura: 23.0
tętno Maksa: 156 ( 80%)
tętno średnie: 114 ( 59%)
w górę: 363 m
kalorie: 2723 kcal
w towarzystwie:

No Bullshit

Wtorek, 5 sierpnia 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 10

~

Sudety MTB Challenge... 
Na pierwszej stronie tegorocznego race book'a jest, między innymi, napisane No Bullshit, No Compromise.
I taki właśnie był tegoroczny Czelendż.



Że krew, pot i łzy? To akurat nic nowego oraz all byli na to przygotowani. Ja na ten przykład zabrałem dodatkową paczkę chusteczek papierowych, a moi przyjaciele mieli na podorędziu mankiety, w które owe łzy wylewałem każdego wieczora. Oraz poranka.
Różni tacy mówili, że to jeden z tych ścigów, które oddzielają jednych od drugich, że niby mountainbikerów od posiadaczy fajnych rowerów góralskich... ja tam nie wiem, mało się znam, a poza tym takie teksty są wyświechtane. Raczej.

Zaczęło się niewinnie... prologiem, a nawet rzekłbym, że prolożkiem. Był łatwiejszy niż ten kudowski z lat poprzednich. Mocno zadowoleni  dojechaliśmy do kreski oraz udaliśmy się pod prysznic. Oczywiście zimny, bo pod ciepły jakoś nie wypadało...


Na powyższym obrazku dostrzec można Kasię, co Ona wraz ze swym partnerem, Łukaszem, któren jednocześnie - co nieczęsto się zdarza - jest Jej mężem osobistym, są mi winni pieniądz w kwocie z czemazeroma. Ponieważ a mianowicie obstawiłem ich u buka, a Oni bezczelnie się wycofali na czwartym etapie. Kasia miała 47 stopni gorączki, no ale... czy to może być powód? Oraz zawsze można strzaskać termometr i gorączeczeki nie ma... 



Prolog wspomniany oraz dwa pierwsze stejdże się odbywali w Stroniu, bo z powodu dystansów mega i mini. Ale to chyba nie jest dobra koncepcja... macz bardziej lubiłem każdy stejdż w innej wiosce żeby się zaczynał oraz kończył. To taka mocno czelendżowa cecha jest.



Należałoby także wspomnieć (wjemc wspominam), iż stworzyliśmy absolutnie doskonałą załogę i zajęliśmy apartament z widokiem. Na kościół, a jakże. Załoga to:

  • Czarna, która w cuglach wygrała all, co miała wygrać. Nekst jer także wygra, omly na innym dystansie
  • Aga, która objeżdżała połowę facetów, a także ze stoickim spokojem panowała nad Doktorem Chaosem oraz dzwonami
  • Wojtek, czyli rzeczony Doktor Chaos - kierowca testowy Meridy oraz łamacz plastikowych ram tejże marki
  • Miron, władca snów, śledzi oraz, co graniczy z cudem, udało mu się na jednym z etapów nie złapać kapcia
  • Paweł, który objechał Czelendża na batoniku Mars oraz Coca-Coli, miał na wszystko wyjebane oraz zajął... dwunaste miejsce open. Gdyby łykał te wszystkie żele, izotoniki oraz inne wynalazki, które łykali pozostali, to pewnie objechałby ukrytą opcję niemiecką, która wygrała
  • Bartek, co on robił za wolontariusza na bufetach, dyktował Szczepanowi, gdzie ma skręcać TIRem, a w międzyczasie robił jeszcze obrazki i nosił torby po piętrach
  • Przemo, mój partner. W sensie w ciągu dnia. Przemo był motorem napędowym tego teamu, dwoił się i troił, biegał po wieżach obserwacyjnych, karmił leśne ssaki, remontował sprzęty, gotował fasolę, byśmy mieli gaz do gotowania kawy oraz opracowywał niestandardowe koncepcje na nasze zwycięstwo... które okażą się skuteczne w bliżej nieokreślonej przyszłości. Tymczasem zajęliśmy miejsce tuż za podium...
  • Jacek - władca maszynerii do parzenia kawy, oraz człowiek z metalu... po nielekkich etapach, gdy inni zdychali, Jacek ubierał magiczne buciki i... biegał sobie godzinkę lub dwie na podwieczorek

Paweł jadący na Marsie... a może na Saturnie, hónołs

Dnia następnego obudził nas zapach kawy mistrzowsko parzonej przez Jacka (stało się to tradycją do końca ścigu). Rozpoczęło się ściganie - stejdż łan zwany Tour de Stronie. Przefajny podjazd na Śnieżnik i clou tego etapu, czyli zjazd ze Śnieżnika. Tym razem bez fikołków. Na dole, tuż po bufecie zaczęło kropić, po chwili coraz bardziej, aż doszło do kulminacji... sakreble, szpetnie zakląłem - mogłem zabrać parasol. 


Kliku kozaków zjechało ten odcinek... łatwy nie był

Dzień trzeci, a etap drugi, to Vuelta A Stronie Śląskie... jakoś tak nieszczególnie trasa zapadł mi w pamięć, może była nudna? No nie wiem, naprawdę nie pamiętam. To na tym etapie Dr. Chaos połamał plastika, a krótkodystansowcy zakończyli swoje zmagania.

Zły dotyk boli... plastikowy rower po tête-à-tête z Doktorem Chaosem. Na takiej konstrukcji Wojtek dojechał ponad 30 km do mety etapu

Akcja "Dostarczyć złoma ze Śląska" zakończyła się pełnym sukcesem - efekt był taki, że o poranku dnia następnego czekał wysłużony, acz pełen blasku Lapierre, na którym Wojtek, podczas rundy honorowej ulicami Stronia był uprzejmy złapać kapcia. Gdy już opanował sytuację i ruszył w pościg, to okazało się, że organizator posprzątał już strzałki. Wojtek, w związku z tym, dołożył sobie kilka chwil w siodle. Gdy wreszcie znalazł się na właściwej ścieżce, to jechał na takim wkurwie, że po górę, gdy ja kręciłem około 12 km/h, On przeszedł obok z prędkością co najmniej 30...

Tego dnia Czelendż powrócił do swej starej, acz jedynie słusznej formuły, czyli nie jeździliśmy już w kółko. Start w Stroniu, meta w Bardo. Przecudnej urody etap. Mój macz ulubiony zjazd, czyli Borówkowa, zwana pieszczotliwie Borówą. Uwielbiam. 



Wprawdzie zgubiłem tam bidon i mając jeden, musiałem prowadzić oszczędną gospodarkę wodną, ale to mało ważne, liczy się fun, który w tym dniu zdecydowanie przeważał. 
I na koniec wisienka... zjazd Krzyżową do Bardo... mega lubię. W tym rocku wydygałem na jednym kamyczku szerokości Titanica oraz zrobiłem jednego fikołka. Czyli pełen sukces.

To na tym etapie, niekwestionowany lider open, Bartek Janowski, miał mega pecha. Połamał koło, i... nie miał mu kto pożyczyć tego koła, by mógł kontynuować ściganie i nie stracić przewagi, która oscylowała w okolicach 30 minut. Plotka mówi, że był ktoś, kto owo koło mógł Mu dać, ale chyba przestraszył się ewentualnej sławy... bo przecież wszyscy by mówili "Wygrał Bartek, dzięki ... który dał mu koło". Ja tam się nie dziwię, bezpieczniej jest zająć któreś tam miejsce poza podium... wtedy nikt nie wymienia nazwiska i ma się święty spokój.
Bartek jakoś dotarł do mety, stracił godzinę, czyli miał pół godziny w plecy... na drugi dzień gonił, ale na kultowym zjeździe w prawo za akweduktem złamał klamkę i musiał się wycofać.
W moich kaprawych oczach Bartek jest zwycięzcą.




I jeszcze dnia tego taka sytuacja...
Jadę spokojnie singlem wśród borówkek i co ja pacze? Aga i Wojtek miast zapierdalać, to porzucili złomy w krzakach i chodzą sobie za rękę po krzakach oraz wzdłuż rzeki przy świetle księżyca. Wojtek opowiada wierszem romantyczne historie, Aga ma jakiś taki maślano nieobecny wzrok... 
No pięknie, plan zakładał atak... może źle zinterpretowali ten termin?
Gdy już się nawzdychali do gwiazd, to zaczęli jechać, po kresce tłumaczyli się, że Aga zgubiła liczydełko i szukali. I znaleźli. No OK, ale po co przy tym szukaniu Wojtek śpiewał serenady?



Stage 4, Bardo - Walim.
Taaak... to był ten etap, na którym przypuściliśmy frontalny atak. Od startu do końca asfaltu, czyli jakieś cztery kilometry. A potem zaczęły się podjazdy. Zakończyły się 3 km przed metą...


Żeby nie było zbyt łatwo, całą noc poprzedzającą tę wspinaczkę lało, podczas jazdy lało, podczas kolacji lało, podczas wieczornej modlitwy lało, podczas lania także lało.



Znacie podjazd na Sowę? Znacie. 
Albo i nie znacie. Tego dnia Sowę podjeżdżało się rzeką. Niektórzy twierdzą, że rwącą. Zjazd z Sowy do Walimia przecudnej urody... zrobiłem tam trzy fikołki, w tym jednego klasycznego, przez kierę. W Walimiu żarcie, jak co roku, mega wypasione oraz znaleźliśmy na ostatnim piętrze dwie magiczne lampy Alladyna, z których wyczarowaliśmy dżinów. Dżiny tak naczarowały, że ostatni etap pojechaliśmy jak z nut.



Ostatni stejdź, z Walimia do Kudowy jawił się hmm... no jakoś nieszczególnie. Byliśmy odrobinę zmęczeni, dupy lekko zmasakrowane, psycha nieznacznie zryta... a etap liczył 80km. Bardzo mocno doceniłem wspomnianych wyżej, czarodziejskich dżinów. Rzec by można, że to etap bez większej historii... ot wsiedliśmy na złomy, poruszaliśmy korbami i już była meta. No.



Tuż po mecie znakomity śledź ze słoika, po chwili dekory, finiszery oraz wypasiony bankiet, nocne Polaków i nie tylko, rozmowy... i po Czelendżu. 

Był też Śledź nie ze słoika wraz z ekipą masażystów. Stawiali na nogi w sposób nie znoszący sprzeciwu, siniaki mam do dziś. Specjalne podzięki, za aksamitny dotyk, tu i ówdzie, dla dziewczęcia obok Barniego, a Barni to ten, który lubi motocykle oraz siedzi pierwszy z lewej.



Legendą obrośli czescy mechanicy. To, co potrafią zrobić, zdecydowanie wykracza poza zwykłe pojmowanie rzeczywistości. Dość powiedzieć, że na bankiecie byli witani owacjami na stojąco...





Podsumowanie? 
Ktoś na bankiecie powiedział "Jeśli nie przejechałeś Trophy albo Challenga, to nie masz pojęcia czym jest jazda rowerem po górach"
Ktoś inny rzekł "Niezły dostaliśmy wpierdol na tegorocznych trasach". Trudno się nie zgodzić. 
Odpowiedzialny za ten wpierdol jest Grzesiek
Trasy układał i perfekcyjnie znakował Kowal wraz z załogą - przy okazji... Kowal zjechał Krzyżową do Bardo bez podpórki. Pajerem. 
Bufety, bikepraki, i cała robota ekipy technicznej, to Mrozu.

I jeszcze ciekawostka... team Oko Cyklopa wprowadził nową jakość na Czelendżu - team trzyosobowy. Krąży plotka, że w przyszłym roku będzie oficjalna klasyfikacja trójkątów.

Nie wiem jak Wy, ale ja już przygotowuję się do MTBCH 2015 - wyczyściłem obuwie...
~


w sumie...
ukręciłem: 78.40
km
w terenie: 60.00 km
trwało to: 07:04
ze średnią: 11.09 km/h
Maksiu jechał: 57.00 km/h
temperatura: 19.0
tętno Maksa: 159 ( 82%)
tętno średnie: 129 ( 66%)
w górę: 2322 m
kalorie: 3184 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

The koniec of Czelendż

Piątek, 1 sierpnia 2014 · dodano: 02.08.2014 | Komentarze 3

,

Za rok także pojadę.
Napiszę o kilka słów więcej. Gdy odpocznę. Raczej.











w sumie...
ukręciłem: 43.50
km
w terenie: 40.00 km
trwało to: 05:42
ze średnią: 7.63 km/h
Maksiu jechał: 42.30 km/h
temperatura: 15.0
tętno Maksa: 158 ( 81%)
tętno średnie: 127 ( 65%)
w górę: 1704 m
kalorie: 1966 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Happy patologia

Czwartek, 31 lipca 2014 · dodano: 31.07.2014 | Komentarze 9

,
Czwarty stejdż Czelendża pojechany.
Jechałem Wielką Sowę kilka razy, ale nie wiedziałem, że jest tam także, z jednej strony, podjazd rzeką...







w sumie...
ukręciłem: 67.96
km
w terenie: 60.00 km
trwało to: 05:40
ze średnią: 11.99 km/h
Maksiu jechał: 56.90 km/h
temperatura: 26.0
tętno Maksa: 161 ( 83%)
tętno średnie: 136 ( 70%)
w górę: 2117 m
kalorie: 2749 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

MTBH stage cfaj

Wtorek, 29 lipca 2014 · dodano: 30.07.2014 | Komentarze 0

,

Pojechane...



w sumie...
ukręciłem: 67.20
km
w terenie: 60.00 km
trwało to: 06:36
ze średnią: 10.18 km/h
Maksiu jechał: 52.80 km/h
temperatura: 23.0
tętno Maksa: 180 ( 93%)
tętno średnie: 140 ( 72%)
w górę: 2497 m
kalorie: 2970 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Czelendż stage 1

Poniedziałek, 28 lipca 2014 · dodano: 28.07.2014 | Komentarze 5

'

Pojechane...









pff...

,


w sumie...
ukręciłem: 15.16
km
w terenie: 15.00 km
trwało to: 01:03
ze średnią: 14.44 km/h
Maksiu jechał: 49.00 km/h
temperatura: 26.0
tętno Maksa: 178 ( 92%)
tętno średnie: 157 ( 81%)
w górę: 443 m
kalorie: 863 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Pro lok MTBH

Niedziela, 27 lipca 2014 · dodano: 27.07.2014 | Komentarze 1

'
Pojechane...






Gdyby porażka nie znała kary, sukces nie byłby nagrodą

,



w sumie...
ukręciłem: 43.10
km
w terenie: 35.00 km
trwało to: 03:51
ze średnią: 11.19 km/h
Maksiu jechał: 48.50 km/h
temperatura: 12.0
tętno Maksa: 171 ( 88%)
tętno średnie: 145 ( 75%)
w górę: 1671 m
kalorie: 1990 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Beskidzkich zmarszczek dzień ostatni

Niedziela, 22 czerwca 2014 · dodano: 24.06.2014 | Komentarze 9

~

Na Finisherze jest napisane "mega"...

To trzecie Trophy, emocje jakby mniejsze, dystans także. 
Pierwsze hmm... tak, to była mocna walka. Może nie o pudło, ale z beskidzkimi zmarszczkami. Wówczas się udało... byłem dumny przez kolejny miesiąc chyba. 
Drugie... też była walka, ze zmarszczkami, z Wielką Raczą i z Aśką Na Wspólnej. Skończyło się na nieskończeniu.

W tym roku, jak już wspomniałem, dystans wybrałem połówkowy, no może trzy ćwierci z całości było tego jechania. Kończyłem etapy jakoś tak mniej ujechany. Umm, to dobrze, bo Challenge zamierzam przejechać w wymiarze XXL.

Jak było? 
Dobrze.
Beskidy, o dziwo okazały się łaskawe pogodowo, kamienie mniej ostre niż dawniej, zawodnicy niezmiennie przyjaźni i pozytywnie nakręcający, ekipa Gomoli absokurwalutnie doborowa. Jednym słowem, cztery dni, po których pozostaną kolorowe wspomnienia.
Komiksowo rozrywkowe, co ciekawsze fragmenty...

Na początku był Jego Żółtość oraz liczenie koksów...






Rano oczywiście owsianka, a później start (i tak każdego dnia)... niestety, okazało się, że niektóre fragmenty były pod górę, na innych można było latać...







Taka sytuacja...
Przy śniadaniu:
- Sufa, jaka pogoda na ICM?
- Będzie padało, ale o szesnastej.
Na trasie, około 10:00:
- Sufa, nie sądziłem, że ten czas tak szybko biegnie... już szesnasta.
- Darek, to z drzew leci, w nocy kropiło.
- Ale tu nie ma drzew.

Była też walka, rzec by można, że bark w bark, czy też w obojczyk...
Krzyś, nasz faworyt, skończył ściganie na pierwszym etapie z uszkodzonym lewym wahaczem przedniego zawieszenia, co widać na obrazku. 
Niestety, jako że było to we czwartek, czyli dzień, co go niektórzy nazywają ciałem bozi, to all warsztaty były pozamykane i nie było komu wyklepać... Krzysiu nie wystartował w piątek.



W ten sam dzień, kolejny nasz faworyt (nie odnosicie wrażenia, że wystawiliśmy samych faworytów?), testował wytrzymałość węglowej ramy, blach samochodowych oraz swoich kości. 
Samochód poległ, Mietek ma pourywane coś tam w barku i połamane cztery żebra (właśnie Go operują), a rama... też raczej porysowana.



To tyle, jeśli chodzi o poległych na trasie. 
Ale walka trwała...
Darek, tuż po starciu z podstępnie Go atakującą matką Ziemią, prezentował się odrobinę seksi.



Dwa dni później wyglądał już maksymalnie pociągająco... nie mógł się opędzić od piszczących fanek...



Kolejna taka sytuacja... 

Darek wysłał obrazek Dorocie, żonie. Swojej ofcoś.
Dzwoni telefon...
- No halo.
- Co Ci się stało, kochanie?
- Wyprzedzałem sufę i przypierdolił mi pompką.
- A oddałeś mu?
- Nie, on ma metalową pompkę, a ja karbonową.
- Biedactwo, przygotuję Ci murzynka.
- Wolałbym mulatkę...
Koniec połączenia.


Ale, ale, wracając do trasy, okazało się, że były też bufety... z wypasioną obsługa.






Były też antybufety...



Powyższy obrazek ze specjalną dedykacją dla Panów z teamu Trek Gdynia. Ten człowiek po lewej, to sprawca Waszego nieszczęścia, On to przyczynił się do waszej bezsenności powodowanej nerwami, on jest tym, za sprawą którego mogliście pokazać światu, że kierują Wami zasady fair play, oraz z podniesionymi czołami, w glorii i chwale przekraczaliście metę czwartego etapu.
Wydrukujcie sobie tę fotkę i miejcie przy sobie, gdy tylko Go spotkacie na jakimś ścigu to odstrzelicie Mu łeb. Z niezmiennie podniesionym czołem, w zgodzie z duchem fair play, oraz na sztandarze koniecznie miejcie wyhaftowane "Bók, Chonor i Ojszyzna" -  będzie bardziej nastrojowo.

Ale osochodzi?
Dla mniej zorientowanych... 
Wyra, bo On ci to jest tym złem i niedobrem, jeżdżąc na szosie po trasie, wydumał sobie, że pociągnie po asfalcie kolegów. No i oczywiście wcielił ten pomysł w życie. Jakoś specjalnie mądre to nie było, ale cóż... bywa tak, że ludzie robią niemądre rzeczy, taka już ludzka natura. Czasem Wyra ciągnął naszego zawodnika, a czasem nie naszego. Zdarzyło się, że i do mnie krzyknął bym siadał na koło... mało nie spadłem ze śmiechu ze złoma... to było na początku podjazdu na Cieńków... tam jest tak na oko z 15% pod górę.
W sumie z tym Jego ciąganiem więcej zabawy było, niż jakiejś chęci gry nie fair, ale cóż... fakty są takie, że Wyra dał dupy tym swoim pomysłem. 

No i trafiło się tak, że ultratwardziele z Trek Gdynia widzieli hece czynione przez Wyrę. Na początek zrobili scenę niczym pokojówka, czy też inna kucharka, a w kolejnej kolejności rozpętali u fejsbóka aferę porównywalną z WikiLeaks. W ich wersji taką taktykę sobie wymyśliliśmy oraz padły słowa, których nie będą chcieli powtórzyć swoim wnukom... domagali się także danych osobowych Wyry (może proces będą wytaczać, szyby mu w oknach wybijać... cycóś?). 
No tak czy siak, awantura bardzo pierwsza klasa. Tyle, że oczywiście o nic, ale to już taka nasza, narodowa przypadłość. 
Jest ponoć szansa, że w Trzymiejskich aptekach nie zabraknie melisy.

Panowie Trekowie... obawiam się, że nie radzicie sobie z elementarną logiką. Zastanówcie się, każdy indywidualnie albo i grupowo, nie wiem jak Wam lepiej wychodzi i odpowiedzcie sobie na jedno pytanie. Jeśli rzeczywiście byłby to taki team order, a nie niepoważny wybryk Wyry, to wydaje się Wam, że ubralibyśmy lokomotywę w teamowe ciuchy? Jeśli nadal obstajecie przy wersji, że to była teamowa taktyka, to przyjmijcie wyrazy rozmaite.
I podajcie, proszę, adresy swe. Poślę każdemu z Was po odrobinie dystansu do świata i siebie samego... najwyraźniej macie deficyt tego pierwiastka.
MSPANC

Wracając do ścigu, po raz wtóry... 
Nastał dzień trzeci.
Mój najmacz ólóbiony uphill, czyli Ochodzita. 



Przy wydatnej pomocy Kowala oraz jego warczącej przyjaciółki, przełknąłem tam kilku ludków. Nie wiem, co na taką pomoc koledzy z Trzymiasta, ale na miejscu Kowala częściej oglądałbym się za siebie...

Ochłonąwszy po ochodzickim sukcesie, postanowiłem dołożyć sobie kilka kilometrów, a co. Zapomniałem tylko, że owsianki na śniadanie zjadłem na czterdzieści kilometrów... w sumie zrobiłem czterdzieści osiem... z czego dwa bonusowe piechotą pod górę przez jakieś dzikie, ryżowe pola. Było zabawnie, ale na pudło się jakoś nie załapałem.
Na obrazku trasa dla normalnych ludzi (z zielonym fragmentem) oraz moja trasa (na czerwono).


Poranek dnia czwartego, taka sytuacja w kuchni:
- Sufa, co robisz?
- Jajecznicę na chappi.
- Pogięło cię? Owsiankę jedz!
- Nie mogę, rzygam już owsianką, płatkami i tymi wszystkimi wynalazkami, chcę jajecznicy
- Twój wybór, ale nie dostaniesz finishera ze specjalnej edycji
- ?
- Każdy, kto żarł owsiankę przez cztery dni ma dostać specjalnego finishera


Pudło... 
Bywaliśmy na nim nie raz i nie dwa. 
Aga bezkonkurencyjna w swojej kategorii... a ponoć dopiero się rozkręca.
Wonsky okazał się objawieniem tego sezonu... na razie odpowiadamy negatywnie na zapytania transferowe...
Arturro, po niedawnym liftingu nadgarstków powrócił do formy i zdecydowanym krokiem wszedł na pudło. 
Mix w składzie jak wyżej objechał konkurentów o lata świetlne.











To wszystko na krótszym dystansie, na długim choć poza pudłem to także nieźle. Byłoby pewnie lepiej, gdyby Krzysiu - nasz lider, pierwszego dnia nie postanowił sobie zrobić spektakularnego fikołka, którego efekty opisałem na początku.
Ale... tyle jeszcze ścigów przed nami.

Po etapach oddawaliśmy się w ręce dziewcząt z Centrum Synergia, robiły owymi rękoma wszystko co potrafiły, a nawet więcej oraz kilka cudów...



A swoją drogą, spójrzcie... uważam, że Macul ma najładniejsze poślady w tej części Europy. Co sądzicie?

I tak krok po kroczku dotarliśmy do zdjęcia wspólnego oraz grupowego, tudzież obscenicznego... czyli finiszerzy Beskidy MTB Trophy 2014. Kilku nas, jak widać ukończyło.



A oto sprawca tego zamieszania, czyli Capo di Grzegorz Tutti Golonko Capi...



To co? Widzimy się na Sudety MTB Challenge oraz za rock na Trophy.
Raczej.



W każdym fanatyku tkwi potencjalny morderca

~


w sumie...
ukręciłem: 48.50
km
w terenie: 40.00 km
trwało to: 04:03
ze średnią: 11.98 km/h
Maksiu jechał: 57.80 km/h
temperatura: 9.0
tętno Maksa: 182 ( 94%)
tętno średnie: 145 ( 75%)
w górę: 1746 m
kalorie: 2247 kcal
na rykszy: Specyk 12.2
w towarzystwie:

Rise fields

Sobota, 21 czerwca 2014 · dodano: 21.06.2014 | Komentarze 2

_

Zjadłem rano oraz na śniadanie owsiankę sobie. Wyliczyłem jej dokładnie na 40 km. 
Ukręciłem 48.
Bonusowa trasa przebiegała przez jakieś chaszcze oraz pola ryżowe. Było to niezwykle ekscytujące doświadczenie.



Oraz wygrałem, po raz kolejny, uphila na Ochodzitą
No.



O Kaśce taki polubiłem kawałek...




Krąży plotka, jakobym odnalazł Boga. Wydaje mi się to mało prawdopodobne, zważając na to z jakimi problemami odnajduję swoje klucze, a na ich istnienie mam empiryczne dowody.